Dzień 8 – 1 października 2017 r. – niedziela
Cz. 1: Szybki spacer po Makarskiej i cudny rejs po Jeziorach BaćinskichZ dzisiejszego dnia cieszę się wyjątkowo (choć czy można jeszcze bardziej niż dotychczas?), mianowicie w planach mamy wyjazd do miejsca, o którym do tej pory, szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam... mowa o jeziorach na północny zachód od ujścia Neretwy i miasta Ploče i na południowy wschód od miejscowości Baćina, od których wzięły swoją nazwę.
Nim jednak zrelaksujemy się na łonie przyrody, o 9 wyruszamy do Makarskiej. To rzut beretem z Podgory, a że pogoda dziś znów cudna, przejazd Riwierą i podziwianie widoków już sam w sobie jest zapowiedzią pięknego dnia.
W przepięknej stolicy Riwiery Makarskiej jesteśmy kilkanaście minut po 9 i tu pojawia się nie pierwszy zgrzyt wycieczki... okazuje się, że na spacer, a raczej chyba bieg po miejscowości mamy raptem 40 minut, a to z racji tego, że co niektóre osoby z grupy dobitnie swoim niezadowoleniem dały odczuć rezydentce Danicy, że zwiedzanie „kolejnego i podobnego do innych miasteczka” ich nie interesuje... Na usta cisną mi się niecenzuralne słowa, dlatego błyskawicznie odłączamy się od znudzonych malkontentów i wyruszamy na poranny spacer po wyludnionej, oświetlonej cudownym porannym słońcem Makarskiej.
W mojej czerwcowej relacji bardziej szczegółowo przedstawiam
Makarską – mieszkaliśmy tu prawie tydzień! Dlatego teraz pokazuję Wam kilka miłych dla oka detali z naszego pośpiesznego spaceru. To, co szczególnie było wyjątkowe tego dnia to pustki, tak niepojęte w wakacyjnych miesiącach.
Spacer rozpoczynamy w porcie, a następnie kierujemy się na główny plac miasteczka, czyli Kačićev trg z pomnikiem Andrija Kačića Miošića – cenionego chorwackiego poety, a nieco powyżej barokową katedrą świętego Marka, targiem owocowo-warzywnym i wieloma klimatycznymi knajpkami.
Następnie skręcamy w uliczkę o nazwie Kalalarga, gdzie zaglądam na chwilę do uroczej galerii z wieloma obrazami, z których ten na zdjęciu jest moim ulubionym. To zdjęcie też chyba należy do moich ulubionych, przywołujących tak miłe wspomnienia.
I tak sobie wędrujemy, spoglądając z coraz większym smutkiem na zegarek...
W końcu wychodzimy na nabrzeże, gdzie właśnie trwa Jesenski Sajam – jesienny targ chorwackich smakowitości.
Ostatni raz tego roku zerkam na Półwysep św. Piotra w Makarskiej
i pędzimy do autokaru, gdzie już czekają znudzeni współtowarzysze podróży.
Dziesięć minut po godzinie 10 wyruszamy do
Jezior Baćinskich, gdzie czekają na nas właściciele łódek, którymi odbędziemy godzinny rejs.
Po około 40 minutach dojeżdżamy na miejsce, gdzie czekają już Gospodarze z poczęstunkiem – rakiją, suszonymi figami oraz mandarynkami i granatami.
Zdaje się, że ludzie ci mają tu monopol na grupy turystyczne, bo nie zauważyłam podczas opływania jezior żadnej innej przystani z łódkami (ale mogę się mylić).
Wsiadamy na 18-osobowe, drewniane łodzie i opływamy 7 krasowych jezior o nazwach: Oćuša, Crniševo, Podgora, Sladinac, Vrbnik, Šipak i Plitko.
Bardzo mi się tu podoba! Niby jesteśmy w sercu Dalmacji, ale mam wrażenie, jakbym znalazła się w zupełnie innej krainie. Przede wszystkim mnóstwo tu uspokajającej zieleni. Gdyby nie otaczające nas góry, można by pomyśleć, że pływamy po którymś z naszych, polskich jezior.
Ciekawostką odnośnie tych jezior jest to, że powierzchnia ich wody znajduje się powyżej poziomu morza, ale przy maksymalnej głębokości, sięgającej 28 metrów, dno sięga poniżej tego poziomu.
Sześć z jezior, po których pływamy jest ze sobą połączonych. Wydaje się przez to, że stanowią jeden duży akwen, jednak, gdy jedzie się Jadranką, widać doskonale połączenia między nimi.
Widok na jeziora z JadrankiWidok na jeziora z JadrankiWidok na jeziora z JadrankiJedno z jezior – Vrbnik jest od reszty odizolowane. Doczytałam, że wokół Baćinskich Jezior poprowadzona jest trasa spacerowo-rowerowa, będąca głównie szutrową drogą, przy której ustawione są ławeczki. Cała pętla ma około 12 km i nie należy do zbyt wymagających. Widoki i tak zrekompensują wszelkie niedogodności. Dookoła są też nieduże pola campingowe i nieliczne pensjonaty.
Jedno z pól campingowych przy Jeziorach BaćinskichOgólnie region nie jest zbyt mocno eksploatowany (ja na przykład dopiero podczas 10 pobytu w Chorwacji się o nim dowiedziałam).
Dla wielbicieli natury, wodnej przyrody, wędkarstwa, ptactwa, motyli – jest to po prostu raj.
I tak oto opływamy sobie jeziora, mijając łąki, czasem sady, które rozpościerają się dookoła. Momentami przepływamy wśród gęstego tataraku, mijamy ostrożnie pułapki na ryby, zastawione prze tutejszych mieszkańców.
Rejs jest niesamowicie relaksacyjny, po prostu piękny!
Pora jednak wrócić do... wcale nie najgorszej rzeczywistości
Przypływamy znów do niedużej przystani, gdzie Gospodyni – starsza pani przygotowała estetyczne pamiątki do kupienia. Są to woreczki z suszonymi figami oraz dorodne granaty. Można też oczywiście uzupełnić zapas mocnych trunków, z czego korzysta duża część grupy.
My kupujemy wspomniane owoce. Jakże inaczej smakują figi ususzone na chorwackim słońcu, niż te ze związkami siarki, które kupić można w sklepach.
Spacerujemy jeszcze chwilę po terenie Gospodarzy, spotykamy też ładnego kota.
Wreszcie dostajemy sygnał, że pora wsiadać do autokaru.
A propos autokaru, to poruszamy się komfortowym pojazdem, tym samym, który przywiózł nas z Polski. Jest dwóch kierowców, z których szczególnie jeden, młodziutki, 26-latek zyskał ogromną sympatię i uznanie dla umiejętności kierowania pojazdem. Początkowo większość osób nieco sceptycznie podchodziła do faktu, że tak młody chłopak jedzie w tak daleką i wymagającą trasę. Kacper zjednał wszystkich swoją odpowiedzialnością, wirtuozerią jazdy, przemiłym sposobem bycia, uroczym uśmiechem, a mnie szczególnie tym, że mu się po prostu chciało – na przykład włączyć chorwacką muzykę (wiózł ze sobą specjalnie zgrane płyty), podjechać dodatkowo do ciekawego miejsca, abyśmy mogli jeszcze więcej zobaczyć. Zajmując drugie siedzenie słyszałam rozmowy kierowcy i pilotki. Niestety dziewczyna była już mocno zmęczona całym sezonem pracy i nie za bardzo chciała opowiadać o mijanych miejscach czy nawet pokazać nam coś dodatkowo. Dopingował ją do tego właśnie młody kierowca
Dziś jednak nie jedzie z nami Kacper, tylko jego zmiennik, który już tak płynnie nie jeździ. Nie lubię, gdy podczas jazdy szarpie, a tu tak właśnie jest. No i niestety o mało połowa autokaru nie dostaje zawału, gdy kierowca jakoś dziwnie wjeżdża z nami pod górkę (aby wyjechać na główną trasę). Nie dość, że skręcamy pod dziwnym kątem, to jeszcze w połowie podjazdu gaśnie silnik, a my niemal wisimy nad przepaścią. Pot, który pojawił się na twarzy kierowcy jakoś nie świadczył na korzyść naszego położenia. Ja już żegnałam się z życiem, ale po mega szarpnięciu jakoś udało się podjechać. To traumatyczne zdarzenie jakoś tak mocno we mnie utkwiło, a ogromny strach przed tego typu sytuacjami mam odkąd 9 lat temu wjeżdżaliśmy autokarem do jednej z górskich miejscowości w Czarnogórze... To było chyba jedno z najgorszych przeżyć w życiu.
Wracając do opowieści... na dziś to koniec atrakcji wyjazdowych, wracamy zatem do Podgory, a ponieważ godzina jeszcze młoda, my mamy na dzisiejsze popołudnie pewien pomysł, ale o tym w następnym odcinku.