Witam i cieszę się, że ktoś jest ciekawy jak wygląda spędzanie czasu z dzieciakami, czyli prawie bez zwiedzania...
, ale za to mam nadzieję, że jak ktoś będzie szukał kiedyś info co może się przydać w czasie wyjazdu ze szkrabami to ten opis mu się przyda
Moje niedopatrzenie - oczywiste, to brak celu wycieczki - a był to Kastel Stafilic, miejsce w którym byliśmy już parę razy, ale które zawsze nam się będzie podobać, jako takie i jako baza wypadowa do... dokądkolwiek.
A teraz ciąg dalszy historii - może uda się coś dalej napisać, bo dzieciak jeden - młodszy śpi, a drugi, który ma wagary idzie spać...
Trasa nasza była podzielona na dwa etapy: pierwszy Elbląg-Węgierska Górka, drugi Węgierska Górka-Bratysława-Budapeszt-Trogir.
Jak już się wyspaliśmy i odpoczęliśmy w Węgierskiej Górce, to jeszcze poszliśmy sobie na jedzonko do Metaxy - pensjonat i restauracja - pyszne jedzonko, a i pensjonat przyjazny (znamy go z poprzednich wypraw - zwłaszcza śniadania zrobiły na nas wrażenie, a głównie wędliny palce lizać). I późnym popołudniem, po zatankowaniu gazu, ruszyliśmy w dalszą drogę. Dzidziula zrobiła prezent i poszła spać.
Słowacką winietę kupiliśmy w sklepiku zaraz po przekroczeniu granicy i dalej ku Bratysławie. Słowacja przeszła nam bezproblemowo i przyjaźnie. Wkroczyliśmy na Węgry i winiety kupiliśmy nie na samej granicy, ale trochę dalej na stacji benzynowej. Nasi mężczyźni byli dumni z siebie, że udało się im porozumieć i doszli do wniosku, że jednak Polak-Węgier dwa bratanki. I tutaj też mój kręgosłup wypowiedział posłuszeństwo - trzasnął na dobre. Zaczął mnie już pobolewać jeszcze w Polsce, ale Węgry mu dokopały. Byłam tak połamana, że mąż wyciągał mnie z samochodu, a mi było doskonale wszystko jedno, gdzie jestem i czy ktoś mnie widzi, czy nie. Rozkładałam plażową matę i kładłam się w pozycji krzesełkowej - nie ruszali mnie wszechobecni Rumuni. Stałam się inwalidą i gdyby nie to, że jechali z nami znajomi zarządziłabym powrót, a tak pozostał mi apap i zaciskanie zębów - też bolesne... W Budapeszcie pogubiliśmy się - przeoczyliśmy zjazd na Gorican i musieliśmy zawracać i nadrabiać drogi. Kolega, który jechał z przodu przysnął, a ja z tyłu z dzieciakami nie byłam w stanie ciągle patrzeć na drogę, no a kierowca, no cóż on też nie wszystko widzi - miał od tego pilota (śpiącego hiii). No ale udało się i w końcu dotarliśmy do upragnionej granicy węgiersko-chorwackiej. Tutaj chwilę poczekaliśmy, celnicy nas pooglądali - dostali 6 paszportów, a widzieli 5 osób i zgłupieli... a nasza koleżanka spała z tyłu samochodu, a było ciemno i szyby przyciemniane, ale w końcu ją znaleźli i ... witaj Chorwacjo. Pojechaliśmy jeszcze trochę i mój M., czyli kierowca doszedł do wniosku, że jednak chce odpocząć. No to postój na cpn, bo z nim zawsze po drodze. A słonko już wschodziło i robiło się coraz cieplej...
I tutaj napiszę co mi się przydało dla dzidziuli na postoju: koc taki piknikowy, parasol - żałowałam, że nie mamy takiego namiotu plażowego, który daje cień. Chłopaki spali w samochodzie, a my, czyli 2 baby duże i 2 baby małe rozkładałyśmy koc i parasol i dzidzik się prostował i wierzgał nogami.
Ok. 11 przed południem dojechaliśmy na miejsce - gospodarze przywitali nas i obcałowali, i... mieliśmy paść, ale mój mąż nabrał ochoty na kąpiel w Jadranie i wyciągną naszych znajomych i starszą córkę na plażę. A ja zostałam i zaczęłam ogarniać gospodarstwo.
Byliśmy w tym miejscu i u tych samych gospodarzy już 4 raz i czujemy się jakbyśmy przyjeżdżali do domu - wszystkie kąty znane.
Odetchnęliśmy z ulgą, bo to co najgorsze, czyli podróż mieliśmy za sobą. Moje obawy jak to będzie z tak małym dzieckiem rozwiały się. Nie powiem, że było łatwo - bardzo częste przystanki, płacz rozpraszający kierowcę, karmienie w samochodzie, przewijanie w samochodzie... Ale nie powiem, że był to jakiś koszmar. Dzidzia zniosła to bardzo dobrze (swoją drogą to potem okazało się, że akurat jej zęby wychodziły, tylko rodzice jakoś tego nie zauważyli, a tacy niby w nią wpatrzeni ups!).
A propos przewijania w samochodzie (nie zawsze da radę wyjść, a i nie na każdym cpn-ie są przewijaki) to przed wyjazdem należy sprawdzić, czy da radę w samochodzie położyć dzidzię na płasko, żeby nie zjeżdżała z fotela. Mi przydały się małe poduszki i duży ręcznik, które układam tak żeby był poziomCiąg dalszy nastąpi - o ile ktoś to będzie chciał czytać.