CD
Dziś dla odmiany budzi nas słońce, które oparło się o nasz namiot. I znów Gosia robi śniadanie, a ja usiłuje pobić rekord w prędkości składania całęgo dobytku i umocowania go na motorach
Bezcenne są w tym wypadku linki gumowe, które świetnie usztywniają bagaż. Jest bardzo ciepło. W trasie do Nacional Park Krka gotujemy się dość mocno. Jedziemy trasą nr 8 na Sukośtan, Pakośtane, Vodice. Z małymi problemami odnajdujemy parking nie daleko miejsca skąd odpływa statek. nie mamy wyboru, musimy zostawić cały dobytek na motorach pospinać jak się da i modlić się, żeby nie padał deszcz. Stało tam kilka maszyn, więc stwierdziliśmy, że nic nie powinno się stać.(Tutaj wyglądam jak typowy "dresik"
)
W oddali widać most przez, który później przejezdzaliśmy.
Do parku, a włściwie już na jego terenie, płyniemy stateczkiem. Już w pierwszych momentach widoki zapowiadają coś ładnego. I rzeczywiście. Park robi wrażenie. Jest piekny. W porównaniu z Plitvicami wydaję się być troszkę bardziej dżunglą niż lasem. Liczne mniejsze i większe wodospady nadają swoistego klimatu.
Oprócz wody i drzewek na terenie parku znajdują się, z tego co pamiętam, budynki dawnej hydroelektrowni, które zostały obecnie zaadaptowane na potrzeby turystów.
Spacer po parku oraz posiłek później na mieście zajął nam troche czasu, ale na prawde było warto.
Znów musimy się przebrać. Dostajemy lekkiej głupawki ( pewnie z powodu wysokiej temperatu
) - i zaczynamy mówić : " o jak fajnie że w taki chłodny dzień możemy założyc skóry". Kierujemy się na Sibenik, a następnie w głąb lądu na Boraja i Prapetnica. W Segt Donji wracamy nad wybrzeże. I tu zaczynają się widoki na, które znów buzie otwierają się nam z zachwytu.
Jedzie się bosko. Widoki, serpentyny - coś pięknego. Od tej pory do samego Dubrovnika jedziemy wzdłuż wybrzeża. W Podgorze postanawiamy zrobić przerwę na obiad. W centrum przy domach stoi dużo osób z kartkami "zimmer". Zastanawiamy się czy czasem tutaj nie zostać na jedną noc i dopiero jutro jechać dalej. Budżet, czas itd. spowodowało, że zapada decyzja wyruszeniu zaraz po jedzeniu.
Do zrobienia mamy ok 150 km. Niby malo. Ale po 1 zmęczenie daje o sobie znaki, po 2 jedzimey cały czas przez miasta i po serpentynach, po 3 jest bardz duzo Policji, po 4 Natężenie ruchu uniemożliwia płynną jazde. To co nas najbardziej m.in. cieszyło na początku, czyli znak "serpentine" z dopiskiem np. 2,5 km teraz staje się naszym przekleństwem. Jedziemy co raz wolniej. Ręce umęczone strasznie. Na dodatek ten system wydartych rowków na zakrętach który dla jednośladów jest katorgą. Wydawało nam się, że nie dojedziemy - jakbyśmy jechali przynajmniej na koniec świata. Do Dubrovnika wjeżdzamy już po zmroku. Od razu dobiły nas dwie rzeczy: tłum ludzi oraz jednokierunkowe drogi. W pewnym momencie stwierdzam, że jeżdzenie motorem jest bez sensu. Gosia znów pilnuje tobołów, a ja na nogach szukam jakiejś kwatery. Jest bardzo dużo osób, które również chodzą od domu do domu z pytaniem o nocleg. Sytuacja robi się patowa bo jest już późno. Udało mi się znaleść biuro pośrednictwa, które kieruje nas do jakiejś starszej pani. Cena dośc wysoka - wyszło ok 35 E. Wyboru nie ma. Bierzemy adres i jedziemy. Kobieta ta okazuję się być arcy miłą staruszką. Za tłumaczkę robiła jej 14 letnia wnuczka. Pokój bardzo zadbany. Rozpakowujemy motory, wskakujemy pod prysznic. Dla Gosi to jest koniec sił - zasypia. Ja w tym czasie spędzam uroczy wieczór ze starszą Panią i jej wnuczką na tarasie z którego rozpościerał się widok na stare miasto. Rozmawialiśmy o wszystkim: o podróży, o tym skąd jesteśmy, o wojnie, o zniszczeniach, o Papieżu. Przy tym zostałęm uraczony jedzeniem i piciem. Kobieta ta opowiedziała mi m.in. że podczas bombardowań jeden pocisk wpadł do jej domu, na szczęście nie eksplodował. Byłem lekko zdziwiony gdy okazało się, że zostawiła go sobie na pamiątke - stał w rogu tarasu za kwiatami - miał z 1,2 m! Po długiej rozmowie udaję się na spoczynek.
DZIEŃ BEZ MOTORU
Rano ruszamy po tysiącu schodów do miasta. I znów wyglądamy mniej więcej tak
Wąskie, stome uliczki, bruk, okiennice, zabytki, mury - wsyztsko to robi nie powtarzalne wrażenie. Znów z przewodnikiem w ręcę robimy sobie spacer po najważniejszych miejscach.
Obowiązkowym punktem jest wejście na mury. Widoki niesamowite - jak z bajki! Duże wrażenie zrobil na nas kolor wody czy też wysokośc samych murów.
Dzięki rozmowe z wnuczką starszej pani u której wynajmowaliśmy pokój dowiedzieliśmy się, że jeśli chcemy iść się wykąpać warto popłynąć na Lokrum. Tak też zrobiliśmy. Statki odpływają tam z portu na południe od murow miasta. Specjalnie przeszliśmy na drugą stronę wyspy, a) poszukać plaży naturystów, b) wykąpać się bez wyspy czy lądu w tle. Ani to, ani to nie doszło do skutku. Naturystów nie znaleźlismy, a moja próba wejścia do wody zakończyła się uderzeniem mnie przez fale o skały. Podziękowałem.
Poszliśmy więc wyąkpać się w małym jeziorku na południu wyspy. Woda bardzo ciepła i czysta. Stosunkowo nie dużo ludzi.
WIeczorem jeszcze zaliczyliśmy wypad na miasto,żeby tak po porstu chłonąc atmosfere tego miejsca. Jest rewelacyjne, tętniące życiem. Cieplutko, dużo ludzi. Miasto nabrało innego kształtu przy sztucznych oświetleniu. Na dodatek spotykamy zupełnie przypadkiem na ulicy Włocha z dziewczyną poznanych na Campingu Puntica.
Teraz już maksymalnie wymęczeni zwiedzaniem, pływaniem, temperaturą i wszechobecnymi schodami idziemy spać. Jutro czeka nas powrót w okolice Splitu czyli jakies 200km.
CDN