CHORWACJA, SERBIA, BOŚNIA I HERCEGOWINA -
NASZE POSZUKIWANIA II
Zapewne pamiętacie, a przynajmniej Ci starsi z Was, którzy czytali tę starą relację forum/viewtopic.php?t=22373&highlight=debiut
gdzie opisałem naszą pierwszą "wyprawę" na Bałkany. Wprawdzie zamierzaliśmy trochę odpocząć nad Jadranem, ale będąc tak daleko od Wrocławia, jak wtedy mi się wydawało, należało odwiedzić rodzinne strony wszystkich "Jugoli" mieszkających do dzisiaj w okolicach Bolesławca. A teściowa jest jednym z nich.
Wyprawa była wtedy dla nas spora bo w nieznane. Wprawdzie 2007 rok to nie był już dawno czas wojny, ale nie wiedzieliśmy czego się spodziewać: wzięliśmy namiot, kuchenkę gazową, zapasowy kanister z benzyną, jakiś mały prowiant na początek.
Przy okazji, ta stara relacja była dla mnie bardziej rozwijająca niż dla czytelników: taka ilość dodatków, wspomnień i komentarzy jaka mnie "dopadła" była bardzo dla mnie zachęcająca; a poza tym dopełniała i uzupełniała moją własną wiedzę i doświadczenia. Było jak uderzenie przysłowiowych nożyc: odezwali się wszyscy, których los był podobny do naszego. Więcej nie będę się powtarzał, kto chce niech sam przeczyta.
Teraz w 2011 roku wyjechaliśmy, tradycyjnie, przez Boboszów, Wiedeń, Maribor, Ptuj, Bosanska Gradiska i pomijając Banja Lukę od razu obraliśmy za cel Prnjavor. A przy wyjeździe ok. 5:00 w sobotę trasa jest raczej pusta i szybka. Zwłaszcza do Wiednia jedzie się spory odcinek gotową autostradą, zamiast jak poprzednio tymczasową drogą wzdłuż nowo wybudowanych odcinków.
Prnjavor w Bośni Hercegowinie to niewielkie miasteczko powiatowe z 3 hotelami. Jeden z nich Maksymilian schronił nas na jeden nocleg. http://www.motelmaximilian.com
W zasadzie po rozpakowaniu mieliśmy zamiar pochodzić po okolicy, a do Dragana pojechać następnego dnia, ale jako że była to sobota, nie chcieliśmy ryzykować, że go nie w niedzielę nie będzie. Nie było jeszcze zbyt późno postanowiliśmy go odwiedzić od razu. Pojechaliśmy przez Ilowe i Srbać, bo innej drogi onegdaj nie było. Jaka była nasza radość gdy wracać mogliśmy swego czasu nieprzejezdną drogą bezpośrednio do Prnjavora. Trwały jeszcze prace, ale dało się dojechać, omijając dziury i kopy piachu przygotowane do budowy. No i kolejna niespodzianka: JEST znak informujący o Srđvici (Górne i Dolne) co znacznie ułatwia sprawę, bo co naszukaliśmy się za pierwszym razem. Ludzie mili i zawsze powiedzą jak dojechać, ale nowe znaki drogowe świadczą, że chyba jednak wojna się skończyła i nie ma potrzeby by nazwy wioch trzymać w tajemnicy (wojskowej?)
Przypomnę tylko, że Dragan to najbliższy przedwojenny sąsiad rodziny Mozgwów, z którym wszystkim dobrze się żyło. Dzieci Jurisiców i Mozgwów razem chodziły do polskiej szkoły w Rakovcu (nie było dosyć autochtonów by była także szkoła serbska). Nie byliśmy u niego 2 lata, więc jechaliśmy trochę w niewiadomą.
Tradycyjnie już pada deszcz i drogą dojechać się nie da, ale tradycyjnie też po drodze wspaniale owocują dzikie poziomki.
Dragan jednak żyje, chociaż wyraźnie osłabł na zdrowiu. Ma 82 lata a jeszcze zimą przemroził nogi jak sam opowiada i teraz go bolą. Przy takiej mało letniej pogodzie jak teraz, siedzi w domu, pali w piecu. Przywitał nas serdecznie, kiedy poznał: ach moje Poliaki! Siedzimy więc w kuchni; jak zwykle częstuje śliwowicą. Niestety już nie tak dobra jak onegdaj.
Pogadujemy, pytamy o sprawy, które nie są dla nas jasne. Np. dowiadujemy się, że w zasadzie na tym terenie wojny właściwie nie było, tej ostatniej naturalnie. Trudno się dziwić. Od samej granicy nieco oddalona, nie ma żadnych cennych obiektów, mała gęstość zaludnienia, jedyne co cenne to lasy i wody. Jadąc dalej przez Derventę na wschód zdarza się widzieć ostrzelany dom ze śladami po kulach, ale nie tak drastycznie jak choćby w Mostarze czy Sarajevie.
To nasz znak na przyszłość: tędy trzeba jechać do Srđevici, żeby nie nadrabiać 30 km. Po śniadaniu ruszamy dalej; jak pamiętacie ostatni wpis w tamtej relacji czeka nas tajemnicza Serbia i Beograd.
Mijamy Derventę, most na Savie i zaraz znów jesteśmy w Chorwacji.