SARAJEVO
Na początek dla lepszego rozeznania geograficznego; wiem że niektórzy z was znają to miejsce jak własną kieszeń, ale nie wszyscy.

Z Belgradu wyjeżdżamy autostradą na południe do Kragujevac, dalej na zachód przez Čačak i Užice do Viśegradu, który leży już w Bośni i Hercegowinie. To jeszcze kawałek drogi w Serbii i cieszymy się spodziewając się zobaczyć bardziej górzyste tereny w porównaniu do płaskiej Niziny Panońskiej, która zajmuje północną Serbię. Trasa nie jest daleka, więc niespiesznie przemierzamy lesiste pagórki wjeżdżając na coraz wyższe tereny. Po drodze jeszcze piekarnia i znów bułeczki jak objawienie.

Mijamy kolejne mosty i tunele: i w tej dziedzinie coś się dzieje, bo widać prace drogowe.



Oglądając takie widoki przypomina mi się, że niedaleko na północ stąd są góry Tara i park narodowy o tej samej nazwie.
Spotykamy sprzedawcę górskiego miodu, kupujemy.



W oddali widać groźne szczyty gór, które pokonamy jadąc później do Mostaru.

W końcu wyjeżdżamy na jakiś płaskowyż z halami i pasącymi się na nich owcami. Postanawiamy skorzystać z grillowanego kawałka jednej z nich. Po obiedzie jedziemy. Wkrótce granica. Ale jakiś mundurowy zabiega nam drogę. Ach, to strażnik Parku Narodowego chce opłatę za wyjazd, ale na wjeździe nie było żadnej informacji, że to park i przejazd płatny. Mamy jeszcze 100 dinarów i chętnie się ich pozbywamy. Ale zaskoczenie było spore. A jak byście nie mieli miejscowej waluty. Wziąłby 5 Euro?
W Bośni i Hercegowinie jeszcze większe zmiany. Elektroniczna trasa do Sarajeva nie jest już aktualna. Stara trasa w poważnej przebudowie, ale za to nowa o doskonałej nawierzchni i z pięknymi widokami.


Jedziemy nowo oddaną do użytku drogą, której nie ma jeszcze na żadnej mapie. I ku naszemu zdziwieniu wjeżdżamy do Sarajeva od południowej dzielnicy Ilica, od strony lotniska. Hotel mamy 300 m od słynnej fontanny, więc przejechać trzeba całe miasto. Nie stanowi to problemu, meldujemy się parkujemy samochód i w drogę.

Sarajevo zostało opisane w licznych relacjach, nie wyłączając mojej. Miasto dla nas jest zawsze urzekające; zawsze idziemy na najlepsze na Bałkanach ciasta i desery, jemy burki i grillowane mięso, spotykamy znanych już nam sprzedawców. Sam się dziwię, że oni mają taką pamięć! Ale jeszcze większe zaskoczenie spotkało nas w Trogirze, gdzie jesteśmy tylko raz w roku i gość zagaduje czy nie było nas rok temu, bo sobie przypomina?

Cieszy nas, że remontowane chodniki dostaną nowe wapienne, równe i białe płyty. To dużo lepsze od kocich łbów, jakie były dotąd. Szczególnie elegantki na szpilkach musiały przeżywać tortury.
Fontanny nadal dostarczają spragnionym wędrowcom zimnej wody. I pomyśleć, że kiedyś było ich ponad 200!
W sklepach tekstylnych materiałów zatrzęsienie: zawsze żona coś znajdzie ciekawego. Twierdzi, że są inne niż te w Europie. Mają swój orientalny charakter.



Wśród rzeczy wartych choćby obejrzenia są świecidełka. I drugim miejscem gdzie warto się w nie zaopatrzyć to jubilerzy na Korčuli. Ale to jeszcze kawałek drogi.

Będąc w Sarajewie zawsze idziemy to miejskiej hali targowej.


Zapatrujemy się w sery owcze i kozie, miękkie i twarde oraz w suszone mięso wołowe. Zapas musi być słuszny, żeby nie przepłacać przez miesiąc pobytu w Chorwacji. A wszystkiego trzeba spróbować. Sprzedawczynie odkrawają spore kawałki do skosztowania, więc człowiek już nie jest wcale głodny po wyjściu.
Idziemy jeszcze ulicą marszałka Tity w stronę nowszej części miasta gdzie jest pomnik pomordowanych w czasie wojny dzieci...

Na jednej z wystaw superzabawny wynalazek: kawa leje się ciurkiem i wcale jej nie ubywa:

Czyżby sowa weszła mi w kadr?

I na zakończenie coś wybitnie zabytkowego:

W końcu wyjeżdżamy do Mostaru. Jest pora obiadowa; już czujemy smak pieczonego baranka.