Dopóki wena i zapał siedzi we mnie opiszę jeszcze dzień drugi
O 6 rano kapitan wyciągnął mnie z koi, bo
wydawało mu się, że z powodu odpływu zaczynamy szorować jachtem o dno. Oj ten brak doświadczenia
Więc powolutku na silniku, ponieważ zupełnie nie wiało, wypłynęliśmy z Sućuraju, kierując się na Korćulę.
Uchwyciliśmy pierwszy wschód słońca (nie jedyny na tym rejsie
)
Reszta załogi zaczęła się wybudzać, bo przy odgłosie silnika, ciężko spać kamiennym snem. Poranna kawa w pidżamkach zapoczątkowała tradycję tego rejsu.
Zatrzymaliśmy się na śniadanie w
Kriżycy – malowniczej zatoczce na półwyspie
Peljeśac. I tutaj też nastąpił pierwszy desant na brzeg w pontonie. "Gruntownie zbadaliśmy brzeg”, oglądnęliśmy po raz pierwszy na żywo jeżowce, wykąpaliśmy się i urządzili sesję zdjęciową.
W międzyczasie flauta się skończyła, zaczęło ładnie wiać, więc płynęliśmy w tempie ekspresowym.
Tuż przed samą
Korćulą zatrzymaliśmy się na jeszcze jedną kąpiel w zatoczce z miejscowością
Banja Luka.
Po orzeźwiającej kąpieli wpłynęliśmy w końcu do portu Korćula. To był chrzest bojowy. Mieliśmy przycumować na zewnątrz pomostów, bo nasza łódka była zbyt długa. Na szczęście panowie z mariny pomagali i wyznaczali kolejność, który jacht cumuje pierwszy.
Gdy już byliśmy przycumowani odetchnęliśmy z ulgą i spokojnie mogliśmy oglądać jak cumują inne jachty. Wiatr miał przy tym cumowaniu niemałe znaczenie. Niektóre jachty próbowały po kilka razy i za każdym razem wiatr spychał je w inne miejsca.
W końcu kapitan dał rozkaz przygotowania się do wyjścia na miasto. I tak ruszyliśmy na podbój Korćuli.
Znalazłam super zdjęcie Korćuli w Google Panoramio zrobione przez Shai Yochai.
My też nie pozostaliśmy gorsi i sesja zdjęciowa była bardzo udana
I przeciągnęła się aż do zmierzchu. W końcu zmęczeni pozowaniem usiedliśmy w jakiejś knajpce z widokiem na morze i z muzyczką na żywo. Zjedliśmy niezbyt dobrą niestety kolację, więc kolacja numer dwa nastąpiła już na łódce.