Następnego dnia już nawet nie było niesprzyjającego wiatru, została tylko fala
Chcieliśmy jak najszybciej dopłynąć do
Visu. Ponieważ po dniach pływania na silniku, czekało nas pierwsze tankowanie jachtu.
Był to dosyć stresujący moment. Wszystko poszło jednak idealnie, więc odetchnęliśmy z ulgą. Kolejnym punktem dzisiejszego dnia było zwiedzanie miasteczka. Odbywało się to w dwóch turach. Czwórka zostawała na jachcie i czwórka pontonem przeprawiała się na brzeg. A później była zmiana... Udało nam się też kupić winko u jakiegoś pana prosto z jego piwniczki, a raczej garażu
Zrobiliśmy spory zapas, bo było dobre.
Gdy byliśmy już na jachcie w komplecie, wypłynęliśmy w dalszy rejs. Na morzu flauta całkowita. Ale zbiornik mieliśmy zatankowany do pełna, więc taka flauta nam nie straszna
W miarę wcześnie dopłynęliśmy do mariny ACI w
Palmiżanie na wyspach świętego Klemensa. Urokliwy port, chyba najładniejszy z tych, które widzieliśmy do tej pory.
Mimo wczesnej pory port był zapchany po brzegi, niby były miejsca, ale jak na nasz gust i jacht za wąskie. Przynajmniej tak nam się wydawało. Panowie z mariny mieli inne zdanie i kazali nam się wpychać. Wąsko jak nie powiem co, ale w końcu my już mieliśmy trochę wprawy, a kapitan wykazał się pełnym mistrzostwem. Jakby pływał taką kobyłą od lat. Cumowanie było idealne
Gdy już obadaliśmy teren, zapakowaliśmy się na wodną taksówkę i popłynęliśmy do Hvaru.
Najpierw wizyta u lekarza, bo jednej załogantce wpadło coś do oka i nie chciało go opuścić już drugi dzień, nabawiła się światłowstrętu i w ogóle męczyła się straszliwie. Przychodnia znajdowała się w centrum zaraz koło portu. Zapakowaliśmy się tam oczywiście całą załogą robiąc sztuczny tłum. Pani recepcjonistka była wielce zdziwiona, że z jednym okiem przyszło aż osiem osób, ale co tam
Przyjęto ja bez problemu, oko wypłukano, pod czujnym okiem przedstawicieli naszej załogi czyli Piotra i Pawła, wypisano recepty, wystawiono rachunek, na szczęście nie jakiś straszny i wypuszczono do „domu”.
Nadszedł czas na zwiedzanie Hvaru. Rzut oka na mapę i na pierwszy ogień poszła
twierdza Spanjola znajdująca się na pobliskim wzgórzu. Piękne widoki, które roztaczały się przed nami im byliśmy wyżej, warte były tego trudu wspinaczki.
Po obejrzeniu twierdzy, pobłąkaliśmy się jeszcze po malutkich uliczkach Hvaru i już po zachodzie słońca wróciliśmy na jacht. Jedno jest pewne, do tego miasteczka na pewno jeszcze kiedyś wrócimy.