Witam wszystkich Chromaniaków,
Chciałbym podzielić się z Wami swoimi wrażeniami z pobytu w Chorwacji.
Jest to moja trzecia wizyta w tym kraju. Poprzednie dwie były dosyć dawno. Jednak po długich latach rozłąki, wreszcie udało się.
Rezerwacja zrobiona, ekwipunek skompletowany i spakowany, a więc w drogę.
Wyjechaliśmy z Częstochowy około 23.00. Postanowiłem, że pojedziemy przez Czechy, Słowację, Węgry. Droga co prawda dłuższa niż przez Austrię, jednak z mapy wynikało, iż na tej drodze jest mniejsze prawdopodobieństwo ugrzęźnięcia w korkach.
Praktycznie poza odcinkiem pomiędzy Cieszynem a Żyliną, cały czas autostrady. Ze względu na półtorarocznego syna było istotne aby nie wpakować się w stanie w korkach.
Jak to zawsze bywa nigdy nie wiadomo czy przypuszczenia się spełnią. Tym razem jednak się spełniły i pomimo dłuższej drogi nie staliśmy ani sekundy w korkach.
Pogoda również nie spłatała wielu problemów. Po kilku odcinkach przelotnych deszczów raźno parliśmy do przodu.
Nasz C-maksiu również wiedząc, że jedziemy na tak długo wyczekiwany urlop stanął na wysokości zadania i nie żałując gum i silnika, załadowany po sam sufit mknął zapamiętale do przodu.
Zasilony w Polsce przeżywał swoją drugą młodość i z niedoścignionym błyskiem reflektorów mijał po kolei pędzące na południe auta.
Po nocnej podróży z małymi pit stopami tylko na dotankowanie i zakup winiet na Słowacji i Węgrzech około 7 staneliśmy na małą drzemkę.
Godzinka wystarczyła aby pan kierowca wrócił do równowagi.
A więc chwila na rozruszanie zastałych kości i w drogę.
Co półtorej, dwie godzinki małe pit stopy, Junior też musi troszkę pobiegać, i krok po kroku, kilometr po kilometrze lecimy do przodu.
Balaton mijamy z prawej strony, niestety reszta załogi śpi więc nie ma jak strzelić żadnej fotki, chociaż było warto.
Ale cóż - tak bywa.
W przerwach Junior też musi coś przekąsić. Jednak nie przejawia na to zbytniej chęci.
Autostrada miejscami przez Węgry i Słowację bez rewelacji. Czuć nierówności, delikatnie mówiąc, a i dziury też się zdarzają. Szybko mijamy kraj naszych bratanków i wreszcie Chorwacja.
Na początek spojrzenie na termometr - z każdym kilometrem coraz cieplej.
Na granicy 24, przed wjazdem do tunelu Św. Roka 28 dojeżdżamy do Sibenika już 32.
Na szczęście klimatyzacja działa, więc zwłaszcza nasz najmniejszy towarzysz podróży siedzi w miarę spokojny, czasami popadając w drzemkę - to dobrze.
Jadę bez stresu dalej, myśląc już o końcu podróży. Po kilku szybkich zakrętach, jak ja to lubię, w okolicy Jasienice wreszcie widać morze.
Dalej to już formalność.
Mijamy Sibenik, nawigacja prowadzi na przestrzał przez wzniesienia pomiędzy Sibenikiem a Podorljak. W sumie dlaczego nie. I tak planujemy być w Sibeniku, więc niechaj i ta droga dowiezie nas do celu. No właśnie, potwierdza się, że warto pakować się w niespodzianki, które funduje nam los.
Pierwsze - to obraz prawdziwej Chorwacji. Trochę czarno-białej, może nie najbogatszej ale bardzo klimatycznej.
Natomiast to, co zapamiętam najbardziej to niesamowita kanonada cykad. Nie do wiary, że można podczas jazdy samochodem z zamkniętymi szybami usłyszeć szum cykad. Tam musiały ich być tysiące, nie miliony. Niesamowite.
Jeżeli tam będziecie zawińcie na tą drogę.
Jesteśmy wreszcie w Sevid.
Miejscowość położona na schodzącym do morza półwyspie i skarpie, wzdłuż pozawijanej kamienistej plaży.
Jesteśmy na miejscu. Uff jak gorąco.
Załoga z wozu, bagaże do apartamentu.
Chwila relaksu i idziemy rozpoznać teren.
O jak tu ładnie. Zaczyna się ciekawie.
Pozdrawiam
Tomek
----------------------------------
www.tik.neostrada.pl