Dzień 5
23.07.2014ahhh... to już 4 poranek w Makarskiej! Jak ten czas szybko leci :<
Obudziliśmy się po 10. To znaczy ja, bo reszta wstała wcześniej XD Poranki tutaj są cudowne, a jednocześnie koszmarnie... Tak dobrze się leży, że aż nie chce się wstawać z łóżka
Szybka decyzja- jedziemy do Breli. Po 12 byliśmy już na miejscu. Zaparkowaliśmy gdzieś na zakręcie, w lesie. Pogoda najpierw była... w porządku. Potem była okropna (chmuryyy!) a jakieś 20 minut przed naszym wyjazdem zrobiła się świetna
Jednak chyba nie zdążyłam się opalić :C
Brela jest cudowna, nawet powiedziałabym że
plaże (bo nie wiem jak z miasteczkiem) są lepsze niż w Makarskiej. Nie jest tak dużo ludzi, jest troche skałek, piękny jasnoniebieski kolor wody, no i oczywiście słynna "bryła brela"
Ogólnie bardzo spoczko.
W wodzie nie było najcieplej, dlatego pierwszy raz spędziłam więcej czasu na kocu niż w wodzie. No to to nie jest do mnie podobne
Możliwe że krótką chwilkę spałam.. ale bardzo bardzo krótką.
W pewnej chwili zorientowałam się że nie ma z nami taty... o. O Minuty się ciągnęły a jego nie było. No nic, "spałam" dalej. Z błogiego stanu półspania (dokładnie tak jak mam zawsze rano! :C) wybudził mnie tata niosąc... pizze! 40 kun. była wprost O K R O P N A. Ciasto było tak cienkie, że w środku pizzy nie było go WCALE. Nie żartuje i nie koloryzuje, na prawdę! Tam był tylko sos i ser. FUUU.
Od wczoraj (?) moje gumowce do wody stopniowo odmawiały posłuszeństwa... a raczej tylko lewy but, który się rozwarstwił. Do środka wpadały kamyczki. suuper. Jeden but Łukaszka również zaliczył awarie.. dziurę przez którą wystawał palec (y). Będąc potem na promenadzie w Mak kupiliśmy nowe, po 50 kun za parę. Według mnie dobra cena, prawie taka sama jak za nasze butki z PL.
Wróciliśmy po 16, chwilka (czyli jak zwykle dłużej xD) odpoczynku i wychodzimy do ulubionej restauracji
ale zaraz zaraz... zaczął padać deszcz. No to ok. Przeczekamy i pójdziemy za chwilkę.
Tata zdecydował się zostać, gdyż gdzieś w naszych okolicach (tzn w PL
) była burza, no i wiadomo, awaria, telefon od pracownika, naprawa i te sprawy.
Dotarliśmy do "naszej" restauracji. Ja zamówiłam chicken rolls (z mozarellą, warzywami) i frytki, Łukaszek to co wczoraj - ale kelner jakoś tak zamotał że dostał kotleta. W międzyczasie zadzwonił tata i powiedział że zaraz do nas dołączy. Zamówiliśmy jeszcze pizze. Jak zwykle było pyyysznie ;D Za wszystko to + piwo i sprite zapłaciliśmy 183 kuny.
Po drodze do domu zarezerwowaliśmy sobie... atrakcje na piątek... może ktoś zgadnie co takiego?
Tak poza tym, też zauważyliście że tutaj jedną gałkę lodów nakładają przynajmniej 2 razy? haha. Łukaszek ciągle śmieje się że dostaje zmutowane lody
Poza tym co poza tym, to jak ktoś nie widział to śmiga na tumblr po fotki z Breli:)
Zastanawiamy się czy iść jutro na Nugal... a jak nie... to co proponujecie?
miłej nocy wszystkim czytającym