Pierwszy raz to było mi obojętne, gdzie - z dopiero co poślubionym mężem - w nieco spóźnioną podróż poślubną jadę
Padło hasło wśród znajomych, że Sylwester 1999/2000 spędzimy w jakimś hotelu za granicą.
Skoro mój wziął się za organizację - znaczy zlecił koledze którego dziewczyna miała kontakt z biurem organizatora, żeby nam zarezerwował 4 miejsca, bo ja namówiłam jeszcze moją psiapsiółę ze studiów z jej chłopakiem.
"Jakiś" hotel okazał się być w Karlobagu w Chorwacji. Teściowa opowiadała, że to piękny kraj, bo była latem 1997 czy 1998 roku.
Więc jechaliśmy z nastawieniem, że oprócz imprezowania może coś pozwiedzamy - w ramach fakultatywnych wycieczek.
I mnie się na tyle spodobało, że pochłonęłam każdą zaproponowaną wycieczkę - Pag ze spacerem po Novalji, Zadarską starówkę, Park Narodowy Paklenica, spacery po Karlobagu.
Byliśmy krótko, tydzień z dojazdem autokarem Magistralą Adriatycką, więc na miejscu chyba 4 noce tylko, w tym wspomniana sylwestrowa...
Długo potem nie było okazji jechać w ten daleki kraj, bo budowa, dzieci malutkie. Próbowaliśmy wypoczynku w kraju, ale nie sprawdziły się lubiane z czasów studenckich miejsca takie jak jezioro Turawskie, polskie morze, słowackie góry...
I w 2009 roku, kiedy najstarsza córka była diagnozowana w kierunku astmy, lekarz prowadzący zasugerował czerwcowy wyjazd nad morze. Pożaliłam mu się na te pogody niepewne, a on na to: nie musi być Bałtyk, chorwackie wybrzeże daje prawie tyle samo jodu, co nasze. No nie wiem do dziś ile w tym prawdy, ale w tej sytuacji musieliśmy się zastosować do zaleceń lekarza i trzeba było znaleźć czas i pieniądze na taki wyjazd
I w zasadzie tyle - ja tam byłam zakochana w Chorwacji od tego grudnia 1999 roku, a wyjazd w czerwcu 2009 roku tylko mnie w tym utwierdził
Od tamtej pory, mimo różnych życiowych zawirowań, tylko w 2012 musieliśmy sobie Chorwację odpuścić, ale "w nagrodę" od 2013 jeździmy w powiększonym składzie - i o dziwo jakoś nie mieliśmy stracha jechać z maluszkiem