napisał(a) Szopisko » 24.09.2007 22:03
Z małym poślizgiem: relacji część druga.
Skończyłem na tym, że dojechaliśmy wreszcie na kamp. Chociaż humory się poprawiły - to jednak zmęczenie było piekielne... Dodatkowe 2 godziny jazdy w upale zrobiło swoje... Szybko rozbiliśmy namiot, coś zjedliśmy i poszliśmy rozejrzeć się po kampie.
A więc parę słów o Vrilla...
Jak już wcześniej pisałem rok temu byliśmy na kampie Slatina na Cresie. Okazało się, że Slatina wysoko zawiesiła poprzeczkę jeśli chodzi o warunki na polu. Tutaj szybko stwierdziłem, że średnio mi się podoba... Łazienka delikatnie mówiąc taka sobie. Ciepła woda tylko do południa. Wokół taki delikatny syfek
Takie było moje wrażenie po dwudziestu kilku godzinach jazdy - następnego dnia było znacznie lepiej. A później kamp stał się dla mnie klimatyczny
i tego się trzymam. Chociaż o luksusach nie ma co marzyć. Ale też cena była sympatyczna - dwie osoby + samochód i namiot - 12 euro.
Piękna na kampie jest przede wszystkim plaża i palmy, które rosną nad samą wodą... Do wyboru - małe kamienie lub skałki jeśli ktoś woli. Ale co najważniejsze trafiliśmy na czas, gdzie było bardzo mało ludzi.
Wracam jednak do opowieści. Po rozbiciu namiotu - w czym pomagała mi Czeszka pracująca w recepcji - poszliśmy na piwko (z Magdą - nie z Czeszką). A wiadomo, że: zimne Karlovacko + zmęczenie = sen. W związku z tym o 21.00 poszliśmy jak aniołki spać.... Około północy obudziło mnie coś dziwnego i przerażającego. Nie dość, że nie wiedziałem do końca gdzie jestem to jeszcze jakieś piski i wycie... W pierwszej chwili pomyślałem, że ktoś chodzi od namiotu do namiotu i dzieci morduje. Magda drżącym głosem mówi, że to pewnie koty zjadają mewy. Ok - jedną mewę mogę zeżreć, ale nie kilka na raz... i to w różnych miejscach kampu... Wystraszyliśmy się jak cholera - tym bardziej, że wycie słychać było dookoła nas i to coraz bliżej... Dodatkowo głosy odbijamy się echem od wzgórz... Po prostu horror - bo wiadomo, człowiek boi się najbardziej tego czego nie zna... Dla pewności do samego rana nie odwiedziłem WC - mimo, że wypite piwo mocno się domagało...
Okazało się, że te "wyjce" to kojoty (Rysio - brawo
które rządzą na pobliskim wysypisku śmieci. Lubią też podchodzić do namiotów i zżerać jeśli coś jest zostawione. Odzywały się kilka razy każdej nocy. Najpierw jeden - no, a później całe stado. Niestety - nie widzieliśmy ich (podobno są "wielkie" jak lisy) ale wycie jest nagrane
upppsss rozpisałem się - o Korculi będzie następnym razem
Pozdrawiam
Ostatnio edytowano 08.10.2007 18:49 przez
Szopisko, łącznie edytowano 1 raz