malinero napisał(a):Dzień 1 - zgon po dojeździe nocnym. Dzieci w wodzie, wy przysypiacie. Lepiej eozłozyć trasę na 2 dni i dojechać wypoczętym/wyspanym na miejsce.
Z Wrocławia do okolic Zadaru w dwa dni przy 9-dniowym urlopie?
Serio?...
Dzień 3 - latem zwiedzanie miasta po południu w największy upał, z dziećmi, to pomyłka. Zwłaszcz, że dzieci jeszcze w wieku, kiedy najwięksZą atrakcją "zwiedzania" są lody.
Dzień 5 - jak wyżej, zarżniecie dzieci.
Dawno temu, gdy jako młoda matka miałam tylko dwójkę małych dzieci, też się przejmowałam takimi sprawami: żeby im (i głównie im) było fajnie na wakacjach, żeby się za bardzo nie spociły / nie wychłodziły / nie zmęczyły / nie wygłodziły, żeby zaspokojone były (najlepiej natychmiast) ich wszelkie potrzeby (łącznie z lodami na wakacjach codziennie
) itp. Miałam wrażenie, że bez tej troski zginą marnie.
Swoje potrzeby i pragnienia odkładałam na półkę, do czasu gdy "dzieci dorosną".
Niestety, zanim całkiem dorosły zamarzyłam o dziecku trzecim po dłuższej przerwie - i okazało się, że gdybym te same zasady zastosowała co do najmłodszego, to znacząco ucierpiałyby starsze, nie poznając świata i nie doświadczając wrażeń korzystnych dla ich rozwoju... Cóż, nie mogłam maleństwa odłożyć na półkę - więc jeździło i łaziło z nami wszędzie. I wtedy nagle się okazało, że to najmłodsze dziecko jest w stanie bez większego problemu wytrzymać więcej niż mi się kiedykolwiek wydawało: jeździć z nami na dalekie wycieczki samochodem, zwiedzać miasta w upale i na mrozie, wędrować po górach przez długie godziny za starszym rodzeństwem, wstawać w środku nocy by zdążyć na samolot, itp. I wszystko to dziecko traktowało jako coś naturalnego, bo przecież tak się spędza wakacje. Co więcej, regenerowało się najszybciej z całej rodziny, w najnudniejszym pozornie dla maluchów miejscu znajdywało coś w prosty sposób ciekawego dla siebie, chłonąc jednocześnie otoczenie. I najdziwniejsze było to, że wcale, ale to wcale to dziecku nie zaszkodziło!
Ba, nawet się to dziecku podobało!
No naprawdę dziwne...
Parę lat temu moi znajomi z okolic Zadaru odwiedzili Split i Trogir jednego dnia z trzylatkiem. Przeżył. Naprawdę. I żyje zdrowo do dziś. Z Makarskiej Riwiery jechałam do Dubrownika z czterolatką ponad 2 i pół godziny w jedną stronę. A potem do Kupari na kąpiel. I jeszcze w drodze powrotnej do arboretum w Trsteno. Przeżyła.
Nie zachorowała, nie odwodniła się, nie zapłakała się na śmierć, i jeszcze miło wspominała Akwarium w twierdzy św. Jana oraz kolorowe rybki w fontannie w Trsteno. I mogłabym tak mnożyć przykłady jeszcze długo. Nie, nie jest nieszczęśliwym, zamęczanym dzieckiem. Po prostu ja przestałam być nadopiekuńcza.
Weźcie wyłącznie
komplikatory.
NataliaSze zna swoje dzieci.