Dubrownik
Dubrownik wywarł na nas olbrzymie wrażenie. Otoczony jest ze wszystkich stron potężnym średniowiecznym murem obronnym o długości 1940 metrów. Jego szerokość wynosi od 1,5 aż do 6 metrów a wysokość w najwyższym miejscu dochodzi do 22 metrów. W obrębie fortyfikacji znajduje się całe bogactwo zabytków: kościoły, pałace, muzea, pomniki, fontanny.
Placa, 300-metrowa, szeroka arteria biegnąca przez środek Starówki, wyłożona jest wapiennymi płytami, tak wypolerowanymi przez wieki stopami przechodniów, że aż błyszczą i sprawiają wrażenie marmurowych. Wenecjanie złośliwie nazywali tę ulicy Stradun, twierdzili bowiem, że Strada (ulica) może być tylko w Wenecji, zaś w Dubrowniku to może być tylko Stradun, czyli uliczysko.
Bardzo urokliwe są wąskie uliczki, które prostopadle odchodzą od Stradunu w kierunkach południowym i północnym. Uliczki skierowane na północ nie są typowe, są bowiem bardzo strome i wyposażone w dziesiątki schodów, prowadzących wysoko, aż pod same mury obronne.
Dubrownik, to miasto muzeum, ale miasto to żyje, bowiem mieszkają w nim ludzie. Żywym dowodem na to jest pranie suszące się na sznurach przewieszonych pomiędzy oknami w wąskich uliczkach, rośliny w donicach ustawione przed wejściami do domów oraz (co nie jest już pięknym widokiem) mnóstwo urządzeń klimatyzacyjnych wiszących na zewnętrznych ścianach budynków.
Piękna tego miasto nie sposób opisać. Trzeba je koniecznie zobaczyć. Lord Byron nazwał to miasto "Perłą Adriatyku" i miał rację. Jest to bowiem jeden z najpiękniejszych zakątków Chorwacji. Stare Miasto zostało wpisane w 1979 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
My oglądanie Dubrownika rozpoczęliśmy od punktu widokowego, zlokalizowanego przy głównej drodze w stronę Czarnogóry, do którego dojechaliśmy przejeżdżając drogą ponad miastem w kierunku południowo-wschodnim. Wjazd na punkt widokowy dostarcza tak wielu wrażeń i podnosi poziom adrenaliny, że osoby o słabszych nerwach nie powinny w czasie jazdy wyglądać przez okna samochodu. Nie wiem, jak z samochodu osobowego, ale z okien autokaru (który jest jednak wyższy od auta osobowego) widok pionowych zboczy gór, nad którymi droga wije się serpentynami, był niesamowity. Droga nie ma żadnych poboczy, biegnie bardzo blisko przepaści.
Miałam wrażenie, że koła autokaru po stronie, gdzie siedziałam, nie mają styczności z drogą i że zaraz spadniemy w przepaść. Widok z punktu widokowego zapiera dech w piersiach i rekompensuje strach, który towarzyszy w drodze do tego miejsca. My mieliśmy ponoć szczęście, że była wspaniała przejrzystość powietrza (a nie zawsze się to zdarza) i mogliśmy podziwiać bardzo rozległą panoramę oraz Dubrownik w całej okazałości. Wróciliśmy tą samą drogą, ale autokar jechał już drugim pasem drogi, blisko skał, więc moje nerwy trochę się uspokoiły.
Podjechaliśmy pod wejście do Starego Miasta od strony bramy Pile. Popatrzyliśmy na morze z placu Brsalje i wreszcie ruszyliśmy na zwiedzanie Starego Miasta. Oprowadzała nas po Dubrowniku miejscowa przewodniczka Karolina, która tak nas zainteresowała swoimi opowieściami, że zrezygnowaliśmy z pierwotnego zamiaru odłączenia się od grupy i zwiedzania Dubrownika na własną rękę. Aby być dobrym przewodnikiem trzeba mieć do tego dar i ona go ma w wielkich ilościach.
Zaraz po wejściu na teren Starego Miasta zobaczyliśmy jeden z symboli Dubrownika - Wielką Fontannę Onofria. Następnie zwiedziliśmy klasztor Franciszkanów z przepięknie się prezentującymi klasztornymi krużgankami, które ocalały z trzęsienia ziemi w 1667 roku, kiedy to prawie cały Dubrownik legł w gruzach.
Wąskimi uliczkami w południowej części miasta doszliśmy do Cerkwi Serbskiej i Muzeum Ikon. Kolejny przystanek to plac Luza, który oferuje do obejrzenia kolumnę sławnego Orlanda, wieżę zegarową, Pałac Sponza, małą fontannę Onofria i Pałac Rektorów. Na podstawie kolumny Orlanda widnieje miara długości łokcia dubrownickiego, która jest odpowiednikiem długości przedramienia Orlanda. Łokieć dubrownicki był standardową jednostką długości w Republice Dubrownickiej. Pałac Sponza był w czasach Republiki Dubrownickiej siedzibą komory celnej. Ciekawostką jest, że zegar na wieży zegarowej ma tylko jedną wskazówkę, i żeby z tego zegara wyczytać godzinę należy liczyć kropki między liczbami rzymskimi, które oznaczają 15 minut. Dla ułatwienia odczytania czasu pod zegarem znajduje się wyświetlacz czasu, który wskazuje godziny i minuty cyframi arabskimi, jednakże nie w sposób przyjęty na całym świecie. Tutaj cyfry pokazujące minuty przeskakują nie co 1 minutę, lecz co 5 minut.
Potem udaliśmy się do barokowego kościoła św. Błażeja (Sv. Vlaho), patrona Dubrownika. Niestety w środku nie można było robić zdjęć ani kręcić filmów.
Po wyjściu z kościoła skierowaliśmy swe kroki do portu, popatrzyliśmy stamtąd na morze i dostaliśmy czas wolny. Ponieważ już zgłodnieliśmy, a w porcie była restauracja, która zainteresowała nas potrawami konsumowanymi przez innych turystów, przysiedliśmy w niej, zamawiając garnek owoców morza. Jakież to było pyszne. Świeżutkie, pachnące, z sosem pietruszkowym i rewelacyjnym chlebkiem. Niebo w gębie. Nie żal było wydać na to danie 40 euro (razem z piwem).
Najedzeni ruszyliśmy na powolne delektowanie się urokami Dubrownika. Nie poszliśmy na mury, bowiem posiłek zajął nam sporo czasu i musielibyśmy chyba biec po murach, żeby zdążyć na zbiórkę. Wybraliśmy inną opcję. Weszliśmy w północną część miasta i pochodziliśmy stromymi uliczkami pokonując je schodami w górę i w dół, w górę i w dół. Nie wiem, ile tych uliczek przemierzyliśmy, ale wrażenia były fantastyczne. Najważniejsze, że podczas tego chodzenia spotkaliśmy bardzo mało turystów. Nikt nam nie przeszkadzał, nie obijał się, nie krzyczał. Turyści chyba się tutaj nie zapuszczają, wolą dolną część miasta. Doszliśmy na samą górę, gdzie pod narożną wieżą natknęliśmy się na "wiszące" nad miastem boisko do koszykówki. Rozciągał się stamtąd wspaniały widok na Dubrownik. Gdy doszliśmy do końca tego boiska mieliśmy Dubrownik u swych stóp. Nie było tam bowiem żadnego muru, a jedynie wysokie ogrodzenie z grubej (chyba stalowej) siatki.
Schodząc w dół na którejś uliczce zobaczyliśmy pozostałości po wojnie - ostrzelany budynek, którego cała zewnętrzna ściana usiana była dziurami po kulach. Od października 1991 roku aż do sierpnia 1992 roku trwało oblężenie, w czasie którego ze stanowisk na wzgórzach nad miastem bezlitośnie ostrzeliwano Dubrownik. Pociski uszkodziły wtedy 70% domów, które po wojnie pieczołowicie odbudowywano. Wymienione zostały niemal wszystkie dachy w Dubrowniku.
Na koniec poszliśmy jeszcze raz pochodzić po Stradunie. Weszliśmy także na schody hiszpańskie w Dubrowniku i już niestety trzeba było wracać. Jeszcze tylko łyk wody z Wielkiej Fontanny Onofria i pożegnaliśmy Stare Miasto. Chcieliśmy napić się wody ze wszystkich szesnastu ujść Fontanny Onofria, bo ponoć ma to zapewnić szczęście, ale niestety woda lała się tylko z co drugiego kurka. Widać dubrowniczanie są chytrzy na szczęście i nie chcą się nim dzielić z turystami.
Chciałabym jeszcze kiedyś pojechać do Dubrownika i jednak wejść na mury. Jeśli dojdzie kiedyś do takiego wyjazdu, to postaram się, aby pobyć tam chociaż parę dni, bo te kilka godzin pobytu jedynie zaostrzyło apetyt na Dubrownik.
Przepraszam, że tak się bardzo rozpisałam na temat Dubrownika, ale nie wiedziałam z czego zrezygnować. Nie da się opisać wrażeń z pobytu w tym mieście w kilku słowach.