WTOREK 10.09.2013
Wstajemy wcześnie nieco niewyspani. Świeci słońce jest ślicznie. Śniadanie jemy oddzielnie. Znaczy ja w namiocie, a mąż jak człowiek przy stoliku. Os jest chyba jeszcze więcej niż wczoraj. Są wyjątkowo upierdliwie. Zastanawiamy się czy nie pojechać obadać tego drugiego kempingu w Milnej i wrócić przed południem by podjąć ewentualną decyzje o zmianie. Ostatecznie decydujemy się zabrać od razu ze wszystkim zanim minie nam czas wyczekaułtowania się. Szkoda mi kasy na takie coś. Zwłaszcza, że jestem pewna, że można znaleźć tańsze kempingi nawet na Hvarze. Bierzemy kąpiel, robimy kupę (tak kupa to ważna rzecz). W razie gdyby na następnym polu sanitariaty były nieteges, to temat higieny codziennej mamy zaliczony:)
Zbieramy się. Jest wcześnie więc warto by najpierw poplażować. No gdzieżby indziej jeśli nie w opisywanej często Dubovicy! Zwłaszcza, że dzieli nas od niej dosłownie kilkanaście minut jazdy autkiem.
Zostawiamy pojazd na poboczu, który robi za pseudo parking i idziemy dość długo w dół na plaże. Droga jest czadowa. Dobrze, że rozważnie wzułam sandały a nie japonki:)
- Czerwoną dróżką w dół...
- Podziwiamy widoczki.
W końcu pojawia się przed nami znany ze zdjęć widok.
- Dawna rybacka osada. Teraz plaża z jednym mini barkiem.
Materacujemy się, pływamy jest po prostu bosko!
- Tak się unoszę na moim pomarańczowym materacyku.
- I unoszę...
- Mały raj!
- Dubovica szop:)
- Powoli zbliżamy się do wyjścia.
W okolicy obiadowej postanawiamy ruszać na kemping.
- Wdrapujemy się na górę. Hej Ty pomarańczowy materacyku nie gnaj tak!
Trzeba się jeszcze rozbić i "ugotować jakiś obiad". Dziś mąż ma zamiar usmażyć sardynki w zalewie zakupione dzień wcześniej na hvarskim targu. Dojeżdżamy na pole "Mała Milna" w miejscowości Milna. Bardzo fajne umiejscowione pole. Tuż nad morzem. Te miejsca całkiem przy brzegu już zajęte przez campery. Jest problem z cieniem. Miejsc zacienionych jest bardzo mało. Wybieramy miejscówkę taką średnią. Nieopodal jest wielkie mrowisko. Widać wędrówkę mrówek. Ich trasa przebiega w dużej odległości od naszego domku.
- Pierwsza dość niefortunna (jak się okaże kilkanaście godzin później) miejscówka.
- Tam pomiędzy tymi drzewami pani ćwiczyła nad samym brzegiem jogę. Normalnie stała na głowie i robiła psa głową w dół. Nie udało mi się zrobić telefonem porządnego zdjęcia.
Jemy sardynki, które okazują się obrzydliwe. Pada więc na kolejną słoikową breję.
- Kolejna breja godna uwiecznienia. Nie pytajcie co tam jest, bo nie wiem:)
Bardzo mi się na tym polu podoba (dość, że doba tańsza o 40kun). Sanitariaty są bardzo kiepskie. W pawilonie osobne wejście do dwóch damskich i dwóch męskich kibelków (w tym damskie nie mają zamknięcia!) i trzy prysznice bez żadnych półeczek). No ale nic to ważne, że jest. Fajny za to klimat i plaża pod samym nosem. A nawet dwie. Pole położone pomiędzy dwoma plażami. Miejską i tą w założeniu campingową. Po prysznicu, obiadku (znowu osy. Co jest z tym Hvarem. To wyspa os czy jak?) ruszamy tym razem w przeciwnym kierunku niż miasto Hvar. W planie Stary Grad, Vrobska i może Jelsa.
Nad Starym Gradem wiszą ciężkie chmury. Nie straszne nam one. Ruszam z aparatem w uliczki (mąż już ma troszkę dość tego zwiedzania dzień po dniu). Miasteczko mnie urzeka totalnie. Jest malutkie i urokliwe. Kręcą się turyści wiadomo, ale jest ich stanowczo mniej niż w Hvarze.
- Nasze pierwsze spotkanie ze Starym Gradem. Jeszcze w dzień.
I tak się pałętam pomiędzy kamieniczkami aż zapada najpierw mrok, a potem zmrok. Piękne są te uliczeńki i placyki. Magia po prostu!
- Coraz ciemniej...
- I ciemniej.
- Nadbrzeże.
- Ślicznie się z tłem zlewam:)
W zupełnej nocy jedziemy 3km dalej do jeszcze mniejszej Vrobski. Mam wrażenie, że minimalizujemy się. Najpierw większy Hvar z dość dużym portem, potem mniejszy Stary Grad z odpowiednio mniejszym portem a następnie najmniejsza Vrobska z porcikiem. Niestety Vrobska jest tylko oświetlona na głównym trakcie. Nie można wejść w uliczki, bo są zupełnie ciemne. Trafiamy na jedną oświetloną prowadząca do kościoła. Niewspółmiernie okazałego i dużego w stosunku do gabarytów miasteczka.
- Nad miastem góruje sobie.
- Jakem biegła przez mosteczek!
- Ciekawa konstrukcja:)
- Łódeczka udała się na zasłużony spoczynek.
Na koniec zostawiamy sobie Jelsę. Robi na mnie najmniejsze wrażenie (albo ja już jestem tak rozbestwiona po urokach wcześniejszych perełek). Auto zostawiamy na płatnym parkingu. Nie płacimy dużo, bo bawimy w Jelsie najkrócej. Pewnie jesteśmy już trochę zmęczeni.
- Główny plac w Jelsie.
- Ciekawe kto strzeże tego domostwa?
W jednej z uliczek zachodzimy do undergrandowego sklepiku muzyczno-pamiątkowego. Zakupujemy to ciekawe kartki do wysłania (pewnie, że nikt się nie spodziewa ode mnie kartek z widoczkami).
- Wnętrze sklepiku. Płyty, zabawki, kartki, meble i sympatyczny wielce pan.
- W pełnej swej krasie.
- A sklepik nosił miano...
W Gradzie i Vrobskiej zostawialiśmy autko gdzie chcieliśmy. Jelsa to widać większe miasto.
Wracamy krętymi drogami do "domu". Musimy wypatrywać zjazdu żeby nie przegapić naszego kempingu.
Kładziemy się spać. To nasza druga noc w tej części wyspy. Śpimy dobrze. Znów usypia nas szum morza, które jest zaledwie o krok.
Szczegółowy opis pól namiotowych (zostały jeszcze dwa do zamieszczenia)
z-namiotem-z-gory-na-dol-i-przez-hvar-t46575.html