No to lecimy dalej moi drodzy!
PIĄTEK 6.09.2013
Rano budzi mnie mąż z zapytaniem ile zamierzam jeszcze spać. Otwieram oko i w obliczu godziny 8 rano stwierdzam, że jeszcze godzinkę pośpię. Małżon czuję się już dobrze i postanawia udać się do pobliskiego mechanika. Coś mu od wczoraj nie gra w autku. Jakiś kabelek czy coś się urwał. Ja tam się nie znam. Oczywiście już nie śpię. Wstaje i czekam na wieści. Wraca foczka ze zlutowanym kabelkiem. Bez tego kabelka foczka nie miała napędu, a jak tak bez napędu. Dziś wyruszamy w dalszą drogę. Foczka musi być zdrowa jak ryba yyyy?
Miły pan mechanik za robotę wziął 50k i kazał wrócić w razie gdyby coś jednak było nie teges. Pakujemy cały nasz dobytek płacimy (155kun za noc 2 os, namiot i autko) i jedziemy. Już po chwili okazuje się, że jednak nadal coś nie teges i wracamy do pana mechanika. Kabelek jest za krótki trzeba go przedłużyć. Kręci się już trzech panów wokół foczki. Niepokojące jest ta ilość mechaników.
- Foczka z otwartą paszczą...
Czekamy na schodkach. Foczka z otwartą paszczą, panowie grzebią w jej otchłani. Mąż już całkiem zdrów, polazł do sklepiku i przytargał trzy butelki napojów, plus jakieś batoniki. Musi przecież nadrobić okres jedzeniowej posuchy. Czekamy, robi się skwarnie. W końcu zrobione. Pan porażająco podobny do Fisza (młodego Waglewskiego) radzi by po powrocie do kraju wymienić to coś. Porozumiewamy się w języku angielskim. Mąż poliglot trochę w suahili ja milczę wymownie:)
Grunt, że autko zdrowe. Płacić już nic nie musimy. Mąż leci do sklepu po 4 piwka. Polskim zwyczajem nie ma nic za darmo!
Ruszamy dalej. Kierunek Drvernik. Jedziemy, jedziemy. Mijamy Omis, wbijamy się w Makarską i zaczynają się widoki!
WYBRZEŻEM W STRONĘ SŁOŃCA yyy w stronę promu.
https://www.youtube.com/watch?v=duzGf4vy5J8&feature=youtu.be I część druga
https://www.youtube.com/watch?v=2AUdA03ciRE&feature=youtu.be Mąż się mnie pyta dlaczego ja go zatargałam do jakiegoś Kastel Stari, a nie od razu tu? Potem się jednak reflektuje, że tam jakoś przebolał 2 dni w toalecie. Przy tych widokach bardziej by go bolało:)
- Zaczyna się!
- Ano właśnie.
- A my wcale nie na Riwierę. My dalej!
Poruszamy się dalej wybrzeżem, robiąc przystanek na śniadanko (zimne tosty z rana). Aż dojeżdżamy do Drvenika. Stajemy w niewielkiej kolejce aut, kupuje dwa bilety (2x140k) i chwilę później jesteśmy już na promie.
- To nie nasz. Nasz prom jest ładniejszy, ale coś jakby podobny:)
Pogoda piękna więc wylegamy podziwiać widoki. Płyniemy, płyniemy.
- Prawie jak w "Rejsie":)
Po pół godzinie lądujemy w Sucuraju w sznurze aut ruszamy słynną hvarską drogą. Myślałam, że zanim ruszymy zatrzymamy się na parkingu i ustalimy gdzie chcemy jechać. Dwa znane mi pola do wyboru. Każde w innym miejscu. Jedno w części dzikiej wyspy, drugie w tej cywilizowanej. Nie ma czasu na dywagacje. Trzeba jechać. Już na samym początku na tej wesołej wcale nie krętej drodze wyprzedzają nad dwa auta. Polskie rejestracje. Śpieszy im kutwa! Jakiś czas potem jadący z naprzeciwka samochód (nasi) spycha nas z drogi. Na szczęście to jeszcze nie były przepaście.
Jedziemy. Przypominają mi się wszystkie przeczytane na forum relacje. I te, w których czuć rozczarowanie, że tylko takie coś, że się ktoś spodziewał naczytawszy wcześniej prawdziwego koszmaru i takie mocno przerażone. Mi bliżej do tych przerażonych. Ja niestety ten model człowieczy typu: panikarz. Zwyczajnie się boję i tyle. Nie to, że nie ufam w mężowskie umiejętności. Kierowca na pokładzie najlepszy z możliwych. Ten strach, który mnie opanowuje jest poza mną, jest poza wszelkimi argumentami. Robi się nerwowo, bo ciągle mówię mężowi, że ma zwolnić i uważać. Robię więc coś najgorszego co można zrobić. Słowem wkurwiam kierowcę! Widzę w jego morderczym spojrzeniu, że jeszcze chwila a nasze małżeństwo zakończy się za chwil parę na tej oto drodze, że jeszcze jedno zdanie a zostanę wysadzona poza auto i zawieszona za barierką, której zresztą nie ma. Mordercze oko poparte jest komentarzem ustnym. Tak nastąpiła ta rzadka chwila kiedy mąż na mnie głos podnosi. Znaczy jest na granicy. (Jak tylko ktoś mnie oświeci jak wstawia się filmiki umieszczę tutaj z drogi). O są i barierki przez chwilę.
- O jest zupełnie nieźle.
Staram się milczeć. On jedzie sprawnie, ale to nie on jest od strony przepaści i to nie on widzi to co ja. Owszem są jakieś widoki (tak grzeszę słowem „jakieś”), ale ja ich nie bardzo widzę, bo staram się mówiąc kolokwialnie nie narobić w majty:) To ja widzę te ostre, nieregularne krawędzie od strony tych widoków. Przez chwilę jedziemy za miejscowym samochodem. Widać, że zna tu każdy zakręt. Czuje się bezpieczniej. Niestety zostawia nas w pierwszej napotkanej miejscowości. Potem znowu jedziemy pierwsi. Za nami nikogo, przed nami nikogo. Jakoś lepiej czułam się w sznurku samochodów. Za to kierowcy jedzie się pewnie lepiej. Mijają kolejne kilometry. Jest duży fragment ładniejszej drogi (ja ją dopiero zauważam w drodze powrotnej), potem znowu gorsza. Staram się cieszyć oczy widokami. Może nawet udało mi się cyknąć drżącą ręką jakieś zdjęcie. Nie wychodzi mi to za bardzo.
SUCURAJSKA DROGA (wybaczcie nagłe pojawienie się chyba Erosa Ramazzotiego w tle. To chyba radio nam się włączyło)
https://www.youtube.com/watch?v=dlI8NvBR1A8&feature=youtu.behttps://www.youtube.com/watch?v=P0g3u7kzfasCIĄG DALSZY
https://www.youtube.com/watch?v=6EPwWUq6x5w&feature=youtu.be
- Staram się!
Przez to, że nie ustaliliśmy wcześniej gdzie jedziemy kiedy dojeżdżamy do pierwszych drogowskazów kierunek Hvar czy tunel Pitve robi się nerwowo. Krzyczymy na siebie. Każe zjechać z drogi. Zatrzymujemy się na parkingu obok pola namiotowego w Jelsie. Mąż się wkurza bo nie wie po co. Dobrze mu się jechało a ja mu zatrzymywać się każe! No ale trzeba ustalić żeby nie tamować ruchu kiedy dojedziemy do faktycznego rozwidlenia. Nic nie ustalamy bo jesteśmy na siebie po prostu źli i głodni. Ja optowałam żeby usiąść, napić się herbaty i zjeść i potem na spokojnie jechać. Mąż chce już po prostu być gdzieś na miejscu. To on dzierży kierownicę w ręku więc on decyduje. Jedziemy.
Jest rozwidlenie. Kierunek camping Vira 4km od miasta Hvar czy camping u Lilli w Jagodnej. Tyle dobrego nagadałam o tej Jagodnej, że mąż decyduje się na dzicz (mi już wszystko jedno). Jedziemy. Jest tunel.
TUNEL PITVE
https://www.youtube.com/watch?v=5OY8w_3T52s&feature=youtu.beZARAZ ZA TUNELEM
https://www.youtube.com/watch?v=cNPpoVC9GxQ&feature=youtu.bePo tej sucurajskiej drodze nie robi na mnie wrażenia. Ale dojazd do niego, albo zjazd już robi. Wiem, że jeśli Jagodna to nie będzie żadnych nocnych wycieczek do miasta. Może dla tych co tu 2 tygodnie siedzą jest to fajna przygoda. Ale ja siebie nie widzę w nocy wracającej tymi drogami. Zwłaszcza z moją tendencją do histerii drogowej. Zapada mądra decyzja. Część pobytu (w planie 5 dni) w Jagodnej druga część obok Hvaru. Oddycham z ulgą. Jednak zobaczę te wszystkie miasteczka, o których czytałam. Sprawdzam jeszcze na forum jak jechać dalej i w końcu jesteśmy w Jagodnej.
- O tu!
Jest i camping zaraz za tabliczka. Ostry zjazd w dół. Pierwsze wrażenie dla mnie dość niepokojące. Nie chcę tu utknąć na trzy dni! No ale nic to stało się już tu jesteśmy (gwoli ścisłości nie będę potem żałować ani minuty spędzonej w tym miejscu). Po dłużej chwili znajdujemy miejsce. Wszystkie fajne miejscówki zajęte. Rozbijamy się (wskazuje nam właścicielka) obok przemiłych rodaków. Nasze miejsce średnie, ale oni nam mówią, że jutro już jadą i możemy rano przejąć ich miejscówkę. Żeby było śmieszniej oni cztery dni temu też się zatrzymali w tym miejscu, w którym my i miłe Niemki rozbite obok też na drugi dzień też już jechały i miejsce się zwalniało. Tak więc się tradycja dopełniła. Kwaterka przejściowa. Szkoda, że my jej nie przekazaliśmy dalej nikomu. Rozbijamy obok namiot, tak byle było na tą jedną noc. Trochę rozmawiamy z naszymi sąsiadami.
- Widok z namiotu
- Tymczasowa miejscówka
Tymczasem zapada ciemność. I jest to ciemność totalna.
- Noc zapada.
- Ciemność! Widzę ciemność i...breję. Mniam mniam mniam:)
- Jedyny w swoim rodzaju stojak na latarkę (lotorkę jak mawia Mort w Pingwinów) z tworzyw natuarlnych:)
Camping nie jest oświetlony. Tylko w strategicznych miejscach są latarnie. Zwiedzam kiepskiej jakości trzy damskie toalety. Tylko tyle na całość? Dwa prysznice bez światła, bez możliwości położenia szamponu, bez wieszaka. Podłoga też jakaś nie do końca. Nie sprawia to dobrego wrażenia niestety. Ja nie muszę mieć luksusów, ale jednak światło by się przydało.
Na szczęście przy recepcji spotykamy miłego rodaka, który na dzień dobry poleca mi nowy budynek nieopodal budynku recepcji. Kilka toalet nowych i czystych. Kwestia prysznica jeszcze mnie męczy. Jeden dzień mogę się nie wykąpać, no ale jutro już by wypadało. Po południu dnia następnego odkrywam, że w rzędzie drzwi w budynku wc kryją się dwa prysznice! Nie mają oznakowania więc myślałam, że to kibelki. Fajne prysznice. Nie ma żadnej półki ani wieszaka, ale to się da jakoś rozwiązać:)
Mało ludzi. Odnoszę wrażenie, że nie wszyscy wiedzą o tych sanitariatach. Trzeba do nich ich iść pod górkę koniecznie ze światłem. Nie polecam schodzenia z góry w mokrych japonkach!
A tymczasem zapada noc totalna!
Latarka czołówka przydaję się wyśmienicie! Jak to dobrze, że ją mam ze sobą. To był długi dzień kładziemy się spać:)
Dokładny opis pola na tu:
z-namiotem-z-gory-na-dol-i-przez-hvar-t46575.html