napisał(a) AndrzejJ. » 25.08.2008 19:39
Faszysta na scenie
Jakby tych dwóch wydarzeń było jeszcze mało, kraj podzieliła sprawa piosenkarza rockowego Marko Perkovića, pseudonim "Thompson" (od broni maszynowej). Na jego koncerty publiczność przychodzi w czarnych ubraniach, ozdobionych ustaszowskimi symbolami, wznosi ręce w faszystowskim pozdrowieniu, krzycząc "Zabić Serbów!". Powinno się zabronić występów podżegających do nacjonalistycznej nienawiści – co jest zakazane prawnie – czy też nie? Niedawno prezydent Mesić odmówił przybycia na turniej tenisowy w nadmorskim kurorcie Umag, ponieważ w programie był występ "Thompsona". W obronie muzyka stanął wtedy nie kto inny jak Chorwacki Komitet Helsiński, organizacja obrony praw człowieka, popierając jego prawo do koncertowania. Wśród burmistrzów chorwackich miast wywiązała się na temat burzliwa debata. Dla niektórych "Thompson" był wielkim patriotą, dla innych – propagatorem faszystowskich wzorców.
Media poświęciły opisanym wyżej historiom bardzo wiele uwagi, nie było jednak żadnej dyskusji o tym, dlaczego w Chorwacji sześćdziesiąt lat po wojnie i siedemnaście lat po uzyskaniu niepodległości w ogóle dochodzi to takich przypadków. Interesujące, że wspólnym mianownikiem owych trzech historii jest nie tylko rehabilitacja faszystowskiej ideologii, lecz i coś jeszcze innego: jawna niechęć władz – policji i prokuratury – do jakiejkolwiek reakcji. Ale jak miałoby być inaczej, skoro nawet niektórzy ministrowie chodzą na koncerty "Thompsona"?
Pytanie, czy prawa należy przestrzegać, czy też niekoniecznie, jest absurdalne – wszędzie, tylko nie w Chorwacji. Tu co prawda też ono istnieje, ale najwyraźniej nie obowiązuje wszystkich. Skoro niezgoda na faszyzm zapisana jest jasno i wyraźnie w chorwackiej konstytucji jako jeden z fundamentów nowego państwa, jeśli istnieją ustawy zabraniające podżegania do nienawiści na tle nacjonalistycznym, religijnym i rasowym, gdzie może leżeć problem? Jest nim mianowicie stosunek Chorwatów do własnej przeszłości. Dokumenty i deklaracje to jedno, rzeczywistość to coś zupełnie innego.
Chorwacja przed uzyskaniem w 1991 roku niepodległości tylko raz była niezależnym państwem: między 1941 a 1945 rokiem. "Niezależnym Państwem Chorwackim", będącym marionetką w rękach narodowych socjalistów, rządził Ante Pavelić i jego ustaszowska armia. Kiedy kraj pod koniec rządów Franjo Tudmana zyskał niepodległość, powrócił tu duch radykalnego nacjonalizmu. Jeszcze po śmierci Tudmana w 1999 roku wydawał się wciąż żywy. Pomimo wszystkich przemówień polityków, którzy piętnowali ostro to odrodzenie hańbiącego dziedzictwa, policja i prokuratura pozostawały bierne. Ogólne nastawienie jest takie, że bojownicy o "narodową sprawę" z samej definicji nie mogą być uznani za przestępców. Nie liczą się ich czyny, lecz kryjące się za nimi intencje. To ta sama logika, która w zbrodniarzach wojennych jak Mirko Norać każe widzieć bohaterów.
Z drugiej zaś strony chorwaccy politycy, zwłaszcza premier Ivo Sanader, reklamują głośno europejskie wartości i bez przerwy zapewniają, że gotowi są do wszelkich wysiłków na rzecz wstąpienia ich kraju do Unii Europejskiej. Ale – powtórzmy raz jeszcze – są deklaracje i słowa, i jest samo życie. Skierowana przeciwko Europie gloryfikacja zbrodni wojennych, terroryzmu i faszyzmu jest wprawdzie oficjalnie zabroniona, kiedy jednak ludzie przyznają się publicznie do takich postaw, spotyka się to z tolerancją. Wspólnota europejska nie potrzebuje zaś Chorwacji, która pokazuje światu jedynie swoje piękne oblicze, skrywając pod nim bardzo wątpliwe wartości.
Ważna jest zabawa.Prawda pietro.