Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Chorwacja by Iggy - relacja

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 08.08.2011 01:05

Troszkę później, niż planowałem, ale taka pogoda, jak wczoraj i dziś, niewidziana w Polsce od początku wakacji, sprawiła, że grzechem by było z niej nie skorzystać. Za to relacja będzie podwójnego rozmiaru ;-)

O Splicie przewodniki piszą, że jest "Paryżem Dalmacji". Niektóre wspominają również - szczególnie w kontekście cen - coś o Londynie. Zatem pewnego dnia pada hasło: Trzeba to sprawdzić!
Pakujemy się więc do samochodów, żeby nie być uzależnionym od komunikacji publicznej (czy to wodnej, czy lądowej), a poza tym... wracać z "Paryża" z siatami w dłoni nie uchodzi :-)
Korek w Okrugu tym razem "ledwie" na 45 minut okraszony ciekawym zjawiskiem, czyli udanym manewrem wymijania się TIR'a i miejskiego autobusu na uliczce, która w Polsce uchodziłaby za - szeroką co prawda, ale jednak - ścieżkę rowerową:
Obrazek
Autobus jest już daleko w przodzie i nie został uchwycony, bo naszemu fotoreporterowi z wrażenia szczęka opadła i zamiast dokumentować zjawisko z otwartą gębą chłonął rozgrywający się pokaz kunsztu obu kierowców.

Jak więc wspomniałem wyżej, po około 45 minutach już mkniemy w kierunku Splitu. Nawigacja ustawiona na najbliższy od starego Splitu możliwy parking i tam też dojeżdżamy. Choć trzeba przyznać, że opatrzność czuwała nad nami, bo... zaraz za nami wjazd na parking został zamknięty z braku miejsc.
Po drodze mamy okazję podziwiać kulturę mocno post-dioklecjańską, która jako żywo przypomina naszą Nową Hutę, Ursynów czy inne tego rodzaju wielkie dzieła architektoniczne. W każdym razie na pewno nie Champs Elysees ;-)
Obrazek
Obrazek

Zwiedzanie rozpoczynamy, zdawałoby się, tam, gdzie i 90% innych, czyli przy bulwarze, ale... prawie całkowity brak turystów w tymże właśnie miejscu świadczy, że... albo przypłynęli stateczkami, albo nie mieli tyle szczęścia przy parkowaniu samochodów. Zatem po zakupieniu nieśmiertelnych kuglic strzelamy sobie startową fotkę:
Obrazek

i rozglądamy się po najbliższej okolicy.
Przy okazji dygresja na temat tychże kuglic: z niejakim rozczarowaniem stwierdziliśmy, że splickie kuglice są dwukrotnie mniejsze od trogirskich oraz, że Split to jedyne miasto, które nie uległo urokowi Olaczka: zapłacone = wydane i ani orzeszka więcej. Na szczęście przynajmniej cena trzyma znany nam poziom. No cóż... w Paryżu swego czasu także nie narzekaliśmy na przesadną uprzejmość. Zatem w tym aspekcie przewodniki są bliższe prawdy.
Ne zmienia to jednak naszego zauroczenia Chorwacją (a w szczegółach: Dalmacją), i wszyscy zgodnym chórem twierdzimy, że Chorwacja złowiła nas na haczyk - czego dowód daje poniżej "kierownik wycieczki":
Obrazek

Zaspokoiwszy ciekawość w najbliższej okolicy, czyli nieśmiertelny port z "low-costową" linią promową:
Obrazek

oczęta swe kierujemy ku głównemu celowi naszej wyprawy, czyli na pozostałości Pałacu Dioklecjana:
Obrazek

Jako że i Split jest tu szeroko opisywany, komentowany i zobrazowany, daruję sobie równie słynne co i standardowe panoramy tego miasta i skupię się jedynie na własnym spojrzeniu na "Paryż Dalmacji".
Włazimy więc w klimatyczne uliczki:
Obrazek
Obrazek
Obrazek

jakich wiele w starym Splicie, ale których klimat jest jakby nieco mniej klimatyczny, niż uliczek Trogiru, czy Bale (miasteczka kompletnie bez turystów zapamiętanego z czasów naszej ostatniej wizyty na Istrii 2 lata wcześniej).
Zrobiwszy więc parę kilometrów po uliczkach w okolicach Pałacu Dioklecjana z dala od tłuszczy turystów goniących słynne panoramy i widoczki stwierdzamy, że oto nadszedł czas dać się ponieść fali i śmiało rzucamy się w opływającą potem tłuszczę szturmującą Żelazną Bramę - jedno z wejść na teren Pałacu:
Obrazek

Wąską, jak anus węża uliczką, wśród spoconej tłuszczy (made in Italia, jak się zorientowaliśmy) idziemy w kierunku centrum (znaczy się "na salony" Dioklecjana):
Obrazek

Jak wygląda ów salon wszyscy wiedzą, więc z kronikarskiego obowiązku jedno zdjęcie:
Obrazek

W salonie pana D. podziwiamy nie tylko to, co pan D. po sobie zostawił, ale także i to, co proponują jego obecni bywalcy. A więc sztukę maści wszelkiej rozwieszoną na murach i kolumnach pamiętających pewnie czasy, gdy Chrystus stąpał po Palestynie:
Obrazek
Obrazek

A także sztukę przez nieco mniejsze "S", a wręcz wziętą w cudzysłów:
Obrazek

Niekłamany mój podziw budzi śmiałe i - co tu ukrywać - niezwykle udane wkomponowanie nowoczesnego hotelu w salon cesarza:
Obrazek

Czasu na zachwyty było niewiele, bo pchani wiecznie gadającą włoską tłuszczą, wśród której człek nawet nie słyszy, co sam myśli idziemy dalej. Na szczęście włoska tłuszcza miała przewodnika, który pewnie miał w rozkładzie napisane: zaliczyć pałac Dioklecjana i okolicę w promieniu 15 metrów i nie po schodach, bo gorąco!! Z radością więc konstatujemy fakt, że oto jesteśmy na splickim targu, gdzie spod parasoli, markiz, czy wręcz zwykłych gałęzi rzucających cień nieśmiało wygląda do nas... "serce Chorwacji"!
Były tam różności, do których portfel sam wyrywał się z kieszeni ;-)
Obrazek
Obrazek

Zakupiwszy rzeczy natenczas niezbędne, czyli owoce spoczęliśmy nieopodal fontanny w parku:
Obrazek

Tam też postanowiliśmy zrewidować plan spaceru tak, by wycieczki z przewodnikiem nie kolidowały z naszą marszrutą i hałaśliwi turyści nie przeszkadzali chłonąć uroków starego Splitu. Zauważamy bowiem, że od strony Złotej Bramy (kolejne wejście na teren Pałacu Dioklecjana)
Obrazek

tłuszcza jest daleko mniejsza, a w dodatku stoi przed nią monument z - na tę chwilę - tajemniczym mężczyzną:
Obrazek

Postać zdawała nam się na tyle fascynująca, że sięgamy do przewodnika. Okazuje się, iż jest to biskup Grzegorz z Ninu. Wsławił i zasłużył się tym, że domagał się od Watykanu wprowadzenia Mszy Św. po chorwacku. Niestety nie udało nam się zdobyć żadnej informacji na temat jego... stopy:
Obrazek

Czemu akurat szukamy do teraz informacji o stopie Gregora z Ninu? Z dwóch powodów:
1. stopa ta jest całkowicie oszlifowana - jak widać na zdjęciu - dotykiem ludzkiej ręki, zatem musi istnieć jakiś przesąd, tradycja, czy coś w tym rodzaju, że ludzie za punkt honoru stawiają sobie połaskotanie biskupa po stopie,
2. dokładnie ta stopa jest sprzedawana, jako obowiązkowa pamiątka ze Splitu, co zauważyliśmy na jednym ze stoisk dla turystów. Czemu więc stopa biskupa, a nie cały biskup (choć i takie też spotkaliśmy), albo głowa, czy popiersie?

Do dziś nie udało nam się tego wyjaśnić, więc może ktoś z Szanownych Czytelników tej relacji pomoże nam w rozwikłaniu tej tajemnicy?

No nic... Minęliśmy biskupa (rzecz jasna łaskocząc go po stopie) i zagłębiliśmy się ponownie w Pałacu Dioklecjana - tym razem chyba od strony "kuchni" ;-) , bo ruch był znacznie mniejszy niż "w salonie".
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po raz kolejny urzeka nas to, że właściwie mieszkańcy Splitu mieszkający przecież normalnie na terenie tysiącletniego zabytku stają się niejako jego częścią, a ich życie codzienne i cała prywatność stanowi jedność z tysiącletnimi murami:
Obrazek

czyli, jak wszystko inne w tym miejscu jest wystawiona... "na sprzedaż". O czym świadczą powyższe zdjęcia.
Kolejną urzekającą rzeczą są starożytne podziemia z... dziesiątkami sklepików oferujących wszelkie pamiątki (w tym i stopy biskupa Gregora ;-) ):
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Połączenie odwiecznych murów i sklepień podziemi ze szkłem i stalą kwasoodporną stoisk jest... no... to po prostu trzeba zobaczyć. Zwiedzanie płatnej części podziemi
Obrazek

kontynuujemy w towarzystwie - tym razem - japońskiego koła emerytów, którzy wszędzie muszą stanąć i "cyknąć sobie foto". Po wyjściu z podziemi szturmem bierzemy część, gdzie gęstość zaludnienia spada o kilkaset osób na metr kwadratowy do sensownej liczby kilku:
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

I gdzie mamy znowu okazję zachwycić się integracją codzienności z prehistorią.
W tym z... fotelem cesarza Dioklecjana, który jakiś pomysłowy Chorwat usiłuje sprzedać za cenę dającą szansę na niezłą emeryturę dla kilku pokoleń tego wesołka ;-)
Obrazek

Spacer po Splicie kończymy przechadzką, zadając szyku na reprezentacyjnej ulicy, której jeden koniec niknie w górskim łańcuchu
Obrazek

a drugi w morskiej toni:
Obrazek

Gwoli politycznej poprawności odbywamy jeszcze "pielgrzymkę" pod miejsce pracy naszej przemiłej gospodyni Pani Snjezany, czyli pod gmach splickiej opery:
Obrazek

Po drodze ze Splitu, korzystając z okazji zahaczamy o Lidla w Trogirze i... obiecujemy sobie więcej tego nie robić. Zapewne z racji późnego popołudnia Lidl był wyczyszczony ze wszystkich sensownych towarów, więc nabywamy jedynie syrop cytrynowy - u nas w Polsce takiego nie ma, a jest boski w smaku i świetnie miesza się z wodą, jako podręczny napój na dziką plażę. Oraz 20-kilogramowego arbuza (2 kn/kg), który okazuje się duuuuuuużo smaczniejszy, niż ten kupowany na targu w Okrugu. Z kronikarskiego obowiązku powiem jedynie, że w tymże Lidlu trafiliśmy na masło w promocji po 11 kun/kostka (bez promocji 15 kun) oraz produkt o swojsko (choć z błędem na opakowaniu) brzmiącej nazwie: "mleko zagęszone" (znaczy się z gęsi było to mleko? ;-) )

Wspominając Split warto jeszcze dodać, iż byliśmy tam na 2 dni przez przyjazdem... FC Barcelona z okazji setnej rocznicy powstania klubu Hajduk Split. Wszelkie miejsca, gdzie można było coś sprzedać okupowane były więc przez sprzedawców wszystkiego, co z Hajdukiem związane: kapelusze, czapeczki, breloczki, proporczyki, szaliki, koszulki... dosłownie wszystko. Mnie udało się wyhaczyć kapelusik w barwach chorwackich z gustownym napisem "Hrvatska" (widoczny na wcześniejszych zdjęciach z plaży), który to kapelusik wzbudził niekłamany podziw naszej gospodyni :-)

cdn...
sroczka66
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2566
Dołączył(a): 25.08.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) sroczka66 » 08.08.2011 08:20

Bardzo fajna relacja, czyta się ją szybko i z uśmiechem na twarzy :D .

A z tym Grgurem Ninskim, a właściwie z jego paluchem jest tak, że jak się pomysli życzenie i dotknie tegoż właśnie palucha, to życzenie ma się spełnić...

U mnie się nie sprawdziło, bo dotykając go w tamtym roku pomyślałam o kolejnym wyjeździe do Chorwacji, i, niestety, nie spełniło się...
fidosanok
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 247
Dołączył(a): 27.05.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) fidosanok » 08.08.2011 08:53

My też w tym roku "odkryliśmy" te chorwackie syropy. Rzeczywiście były rewelacyjne na plażę. Przywieżliśmy nawet parę litrów, w różnych smakach, do Polski :)
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 08.08.2011 14:20

Wstyd powiedzieć, ale będąc teraz 4 raz w Chorwacji nie byliśmy jeszcze w Jeziorach Plitvickich.
Poprzednie 3 przymiarki zostały nam skutecznie wyperswadowane przez istryjskiego Nevio, że niby daleko, że droga kiepska i generalnie musielibyśmy przeznaczyć na tę atrakcję najmarniej 2 dni jadąc z Puli, w okolicach której stacjonowaliśmy w latach 2006, 2007 i 2009. Tym razem będąc w Dalmacji i nie mając pod ręką żadnego dalmackiego Nevio, za to dysponując szeroką i gładką jak stół autostradą postanawiamy zrealizować odwiedziny żelaznego punktu każdego CroManiaka, czyli Jezior Plitvickich.
Wstrzymujemy się z tym do ostatniej prawie chwili oczekując na przyjazd szwagra, który - jako się rzekło na wstępie relacji - miał ważne prace do wykonania w Polsce i dojechał z tygodniowym opóźnieniem.
A jechał bezpośrednim autobusem Katowice-Trogir. Koszt 250 zł, czas przejazdu 21 godzin. To tak gwoli poszerzenia wiedzy w zakresie środków transportu z Polski do Raju :-)
Zatem logistyka wygląda tak: wyjazd 7:00, na autostradę wpadamy w Prgomet, a zjeżdżamy z niej w Gornej Ploci, skąd mamy jakieś 60km do Plitvic. Do bagażdnika - na wszelki wypadek - wkładamy wszystkie posiadane ciepłe ciuchy, które i tak w stosunku do polskiego lata można spokojnie uznać za stroje plażowe i jedziemy. Pomni informacji, że weekendy i poniedziałki to czas, gdy w Plitvicach kłębią się nieprzebrane tłumy żądnych wrażeń turystów wybieramy się we środę.
Po około 3 godzinach (citroen nadal porusza się nie szybciej, niż 115 km/h) wjeżdżamy na parking przy wejściu nr 2 w Jeziorach Plitvickich. Od razu z nóg zwala nas widok dzikiej hordy kłębiącej się do kas biletowych. W czasie 10 minutowej próby znalezienia wolnego miejsca na parkingu mamy okazję nieco ochłonąć i wyobrazić sobie wizję, jak to w takim razie może wyglądać w weekendy. W trosce o własne zdrowie psychiczne nie doprowadzamy wizji do końca.
Pomysł z włożeniem ciepłych ciuchów okazał się strzałem w "10", bo w Plitvicach panuje temperatura 15 st.C. Spozieramy więc z wyższością na parę niemieckich turystów dostosowanych ubiorem do temperatury grubo powyżej 30 stopni, a obecnie szczękających zębami w ogonku po bilety i rzucających pożądliwe spojrzenia na nasze koszulki z długim rękawem. W końcu nie wytrzymują i... owijają się plażowymi ręcznikami.
Widząc, że w kolejce spędzimy najmarniej 45 minut porzucamy zgubny pomysł zakupu biletów i udajemy do jakiegoś gościa wyglądającego na pracownika obsługi z pytaniem, czy przy wejściu nr 1 również stoi taki ogonek. Okazuje się, że a i owszem - stoi, ale za to ogonka nie ma tuż przy samym wejściu na teren parku przy stacji nr 2 kolejki panoramicznej. Zrywamy się więc dzikim kłusem do galopu w tamtym kierunku i... faktycznie: w kasie siedzi znudzony bezrobociem pracownik, u którego kupujemy bilety (110 kun/dorosły; 80 kun/student; 55 kun/osoba nieletnia) oraz mapkę parku (20 kun/sztuka). Warto dodać, że jako potwierdzenie statusu studenta w zupełności wystarcza polska legitymacja studencka bez konieczności posiadania karty europejskiej. Osoba nieletnia weryfikowana jest "na ogląd" chyba, bo nikt nie żądał żadnego potwierdzenia nieletności, choć na wszelki wypadek mieliśmy przy sobie paszporty. Zakupiwszy mapkę ustalamy plan marszruty. Wygląda on zasadniczo, jak trasa "H":
Obrazek

ale skrócona tak, żeby nie latać wokół górnego jeziora przez punkt ST3, ale prosto, jak strzelił dojść do P2. Za to w dolnej części rozszerzona o wizytę przy Wielkim Wodospadzie.
Czekamy więc grzecznie na kolejkę panoramiczną
Obrazek
która wywiezie nas do ST4 (patrz mapka trasy H). Kolejka marki Mercedes kursuje mniej więcej co 15 minut. Dzika tłuszcza próbuje nam uniemożliwić realizację zamiaru, ale my twardzi potomkowie przodków spod Grunwaldu i Racławic po krótkiej, acz zwycięskiej potyczce zajmujemy miejsca w wagonikach i slalomem prujemy w górną część parku.
Obrazek
Obrazek

Jest nam już wystarczająco chłodno, więc szerokim łukiem omijamy sprzedawców lodów (i całą sekcję gastronomiczną):
Obrazek
i wkraczamy na teren parku (poddając się po drodze pierwszej kontroli biletów).
Obrazek

Na razie park nie rzuca na kolana... Ot trochę czystej wody w otoczeniu zieleni pagórków, jaką i w Polsce bez trudu dałoby się znaleźć. Emocje wywołuje dopiero pierwszy napotkany wodospadzik:
Obrazek

jako, że właśnie jest pierwszy, choć do naszych Wodogrzmotów Mickiewicza, Siklawy, czy choćby Szklarki równać się nie może. Sensację w tym odcinku parku wzbudzają natomiast "tresowane" ryby
Obrazek

widoczne w niewiarygodnej czystości wodzie.
Przyzwyczajone do masy turystów oraz zapewne do rzucanego im pożywienia, niczym tresowane ogary płyną za sylwetką człowieka bez najmniejszych obaw. Nic im oczywiście nie rzucamy pomni dyrektyw umieszczonych na tabliczkach przed wejściem, za to podziwiamy wodę w otoczeniu zieleni pagórków i cieknące ze ścian mini-wodospadziki.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Skłamałbym mówiąc, że widok był olśniewający, bo... nie był. Owszem wrażenie robi fakt, że ta woda pojawia się dosłownie wszędzie i zewsząd, ale póki co mamy przekonanie, iż jest to po prostu dobrze sprzedany krajobraz, jakich pełno i w innych zakątkach świata nie wyłączając Polski.
Niemniej im niżej schodzimy, tym robi się ciekawiej:
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

bo do mini-wodospadzików i wszędobylskiej wody dochodzi jej... KOLOR! Szafir, lazur i wszelkie mieszanki tych kolorów robią naprawdę spore wrażenie. I mamy niejasne odczucie, iż ciężko będzie przekonać oglądaczy zdjęć w Polsce, że fotki nie były rasowane Photoshopem :-)
Tak więc dochodzimy w końcu do pierwszej konkretnej atrakcji, czyli "Mali Splat" (Mały Wodospad)
Obrazek

Widok z góry budzi już respekt oraz wywołuje pierwsze stany euforii nie tylko w uczestnikach naszej wycieczki, ale licznie zgromadzonej tłuszczy składającej się w przeważającej liczbie z Japończyków, co to z narażeniem życia muszą się "zdjąć" na każdym tle balansując nieraz na krawędzi barierek.
Ale daję sobie głowę uciąć, że to przegapili:
Obrazek
:-)

Nacieszywszy oko widokiem z góry oraz skórę orzeźwiającą bryzą kropelek wody z wodospadu schodzimy w dół respekt budzącą ścieżką
Obrazek

by sprawdzić, jak rzeczony twór natury wygląda od dołu:
Obrazek

Nieźle - przyznajemy bez chwili namysłu kontemplując przez dłuższą chwilę monumentalne piękno "splata" uważając przy tym, by jakiś narrowisty Japończyk nie zepchnął nas do wody w pogoni za tłem dla swej podobizny.
Kolorystyka wody staje się jeszcze bardziej nierzeczywista:
Obrazek
Obrazek
Obrazek

i pojawia się coraz więcej znikąd płynącej wody
Obrazek
Obrazek

spadającej w otchłań zieleni, szmaragdu i odcieni błękitu.
Nagle przed nami wyrasta pokaźnych rozmiarów ogonek przypominający sklep mięsny za czasów słusznie minionych:
Obrazek

Mapa nie przewiduje w tym miejscu żadnej atrakcji poza... niestety... przystanią stateczków, który to stateczek ma nas przewieźć na drugi kraniec jeziora Kozjak. Trudno... Stoimy... Na szczęście stateczki kursują w miarę często (co około 20 minut) i w dodatku stadami, nawet po 2-3 w stadzie. A że zabierają jednorazowo setkę osób, więc po jakiejś półgodzinie kontemplacji ogonka oraz okolicznych cieków wodnych, które tym razem nie tylko pojawiają się znikąd, ale i znikają w sposób nieraz niewytłumaczalny jesteśmy zaokrętowani na jednym ze stateczków:
Obrazek

o wdzięcznej nazwie "Sedra", a przypominających z oddali... pływające kapliczki :-)
Sama podróż (około 15, może 20 minut) przez Kozjak ma praktycznie wyłącznie walory wypoczynkowe, albowiem poza wodą i zielenią pagórków nic specjalnego się nie dzieje ani nie pojawia. Toteż z ulgą witamy przystań po drugiej stronie jeziora:
Obrazek

Przystań posiada szeroką infrastrukturę gastronomiczną cechującą się tym, że za nieprzyzwoite pieniądze człek pozostaje równie głodny, jak był przed wydaniem 35 kun za (do wyboru) pół chuderlawego kurczaka-anorektyka/nieduży fragment wątłej budowy świniaka/rulon mięsny udający kiełbasę. Wszystko z grilla ma się rozumieć.
Zaspokoiwszy... już miałem napisać "głód", ale poprzestanę na "ciekawości" ;-) udajemy się w kierunku na Veliki Splat (czyli Wielki Wodospad). I w zasadzie dopiero tu jest co podziwiać.
Niezmienny, acz znacznie intensywniejszy, lazur wody, urokliwe wodospady, kaskady, strumyczki, a przede wszystkim robiące duże wrażenie jezioro wgryzione pomiędzy pionowe, skalne ściany niknące bezpośrednio w tafli wody:
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wszystkie te wodne akrobacje Matki Natury są efektem niecodziennego położenia zbiorników wodnych, które to zbiorniki leżą na różnych poziomach różniących się od siebie od 0,5 metra do kilku metrów tworząc przecudnej urody kaskady.
Obrazek

W pewnym momencie dochodzimy do jaskini, przez którą wchodzimy jakieś 30 metrów w górę:
Obrazek

a potem ścieżką dalsze 20 metrów w pionie, by z tej wysokości móc podziwiać całą dolinę:
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Tą ścieżką pakujemy się bezpośrednio "en face" Wielkiego Wodospadu:
Obrazek
Obrazek

którym jesteśmy trochę... rozczarowani. Chyba widząc nazwę "Mały Wodospad" i ilość spadającej wody, po słowie "Wielki" oczekiwaliśmy czegoś innego. Tymczasem ilość wody zmalała, a wzrosła jedynie wysokość, z której ta woda leci w dół. Niemniej widok i tak jest imponujący i z racji tego, że wycieczka japońskich emerytów nie była w stanie sforsować stromizny jaskini możemy dłużej podziwiać potęgę natury, którą uosabia Veliki Splat.

Tu też w zasadzie kończymy wizytę w Plitvicach. Do pokonania pozostaje nam jedynie niedługi odcinek do stacji ST1 kolejki panoramicznej, by dojechać nią do punktu ST2, gdzie stoją nasze samochody. Króki rzut oka na sklep z pamiątkami, gdzie widzimy, iż ceny rosną wprost proporcjonalnie do wysokości nad poziomem morza, a oferowany za nie towar jest - co tu ukrywać - po prostu mało ciekawy (by nie użyć słowa "tandetny").
Machamy Plitvicom łapką na pożegnanie i udajemy się na parking. Tu niemiłe zaskoczenie... za parking nie da się zapłacić kartą!!! Nielogiczność tego zjawiska (gdyż za bilety do Parku i mapki płaciliśmy kartą) na chwilę odejmuje nam mowę, ale szybki przegląd portfeli przywraca nam czucie w strunach głosowych i uszczupleni o 50-parę kun za każdy samochód wydostajemy się z parkingu.
Po drodze zatrzymujemy się w miasteczku - jak pamiętam - Cujica Krcevina w przyswoicie wyglądającym barze wymownym napisem zachęcającym do spożycia pizzy:
Obrazek

Pizza okazał się wyśmienita i bajecznie tania. W rozmiarze Jumbo, którym posiliła się do syta 4-osobowa rodzina kosztowała równe 50 kun i miała rozmiar chyba ponad pół metra. Całości dopełniły 3 półmiski różnych sałatek (ceny nie pamiętam) oraz kilka piw (dla kierowców niestety bezalkoholowych) po 12 kun/butelka:
Obrazek

Po biesiadzie ruszamy w drogę powrotną na Ciovo zachwycając się górskim krajobrazem i chmurami, które miały czelność zejść grubo poniżej szczytów:
Obrazek

Reasumując: Plitvice warto i trzeba zobaczyć. Jednakże naszym zdaniem reklama trochę przerosła oryginał i choć byliśmy i jesteśmy oczarowani tym miejscem, to jednak na kolana nas nie rzuciło. Chorwaci są mistrzami świata w sprzedawaniu Chorwacji i aż się prosi, żeby i nasze polskie atrakcje (jeziora mazurskie, wodospady: Siklawa w Tatrach, czy nawet Szklarka w Sudetach oraz setki innych równie urokliwych miejsc) choć spróbować tylko w połowie nawet tak sprzedać, jak Chorwaci sprzedają Plitvice.

cdn
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 08.08.2011 16:06

sroczka66 napisał(a):jak się pomysli życzenie i dotknie tegoż właśnie palucha, to życzenie ma się spełnić...

A, to dobrze, by my cały czas myślimy o powrocie, więc w trakcie macania Gregora także to mieliśmy w głowie :-)
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 08.08.2011 16:10

fidosanok napisał(a):Przywieżliśmy nawet parę litrów, w różnych smakach, do Polski :)

My na to nie wpadliśmy i żałujemy :-(
Po prostu sądziliśmy, że Lidl, to Lidl, a cytryna już dawno w Polsce przestała być towarem luksusowym, więc i ów syrop cytrynowy będzie do kupienia od ręki.

Niestety - marka "Dizzy", owszem występuje, ale wyroby nią sygnowane różnią się od chorwackich tak samo, jak polskie lato AD 2011 od chorwackiego :-(
Arek
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8749
Dołączył(a): 15.03.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) Arek » 08.08.2011 17:51

Iggy napisał(a):Wstyd powiedzieć, ale będąc teraz 4 raz w Chorwacji nie byliśmy jeszcze w Jeziorach Plitvickich.


Żaden wstyd, nam też ciągle było nie po drodze do Plitvic, zawsze woleliśmy pozostać jeden dzień dłużej nad Jadranem. Dopiero podczas 9 urlopu w Chorwacji, czyli 2 lata temu zwiedziliśmy jeziora.

Fajna relacja. Pozdrawiam
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 08.08.2011 21:59

Powoli czas kończyć pobyt w Chorwacji, najlepiej jakimś podsumowaniem własnych doświadczeń. A wynika z nich parę ciekawych wniosków:
1. Opłaca się przytaszczyć z Polski własny prowiant. Dlaczego? Z dwóch powodów:
- oszczędność czasu - nie po to przyjechałem do Chorwacji, by stać w sklepie w kolejce, w restauracji w kolejce (a w miejscowościach turystycznych to norma), czy też godzinami pitrasić coś we własnym zakresie. To zbyt piękny kraj mający tyle atrakcji, że nawet dzień wydaje się za krótki na nie wszystkie, więc tym bardziej żal go skracać takimi prozaicznymi czynnościami. Zaś makaron z sosem, pesto (wzbogacone dodatkiem oliwek i kulena), czy innym dodatkiem, lub podgrzanie fasolki po bretońsku znakomicie ogranicza te niepożądane wycieki czasu.
- oszczędność pieniędzy - w Chorwacji podstawowe produkty są droższe, niż u nas: nabiał, wędliny, pieczywo kosztują - nie bójmy się tego słowa - znacznie więcej. My w ostatniej chwili wpadliśmy na - jak się okazało - genialny w swej prostocie pomysł: przytaszczyliśmy... maszynę do pieczenia chleba :-) A konkretnie szwagierka miała taką złotą ideę. Zakup już na miejscu kilku kilogramów mąki w "polskiej cenie" oraz pozostałych składników wyszedł 3 razy taniej, niż zakup gotowego pieczywa, a w dodatku chlebek był zawsze ciepły i o dowolnej porze ;-)
Zakupy wody w butelkach już dawno temu na Istrii wybił nam z głowy Nevio mówiąc, że nie rozumie ludzi, którzy płacą ciężką kasę za kranówę w plastikowej butelce, skoro ta sama kranówa leci... prosto z kranu. I tak też robiliśmy i teraz. Zresztą piszą o tym również przewodniki wręczane turystom przy przekraczaniu granicy.
Po drugiej stronie ulicy mieszkali Niemcy, z którymi parę razy pogadaliśmy w drodze na plażę. Oni nawet nie wiedzieli, gdzie jest targ, gdzie market, czy nawet poczta. Mieli ze sobą dosłownie wszystko - zresztą o niemieckiej zapobiegliwości krążą legendy wśród Chorwatów ;-)

2. Sam Okrug Gornji to doskonałe miejsce, gdy ktoś chce się odseparować od rozrywek nocnych. Tzw. Copacabana
Obrazek
Obrazek

jako miejsce na wieczorną przechadzkę po lody jest OK, ale na szczęście leżała po drugiej stronie góry i nie dawała nam się we znaki swym plastikowym blichtrem, sztucznością, nadętą bufonadą i nieustannym, rytmicznym hałasem przez niektórych określanym, jako muzyka. Mieszkając w dużym mieście mogę to mieć na co dzień, ale niekoniecznie tęsknię do tego na wakacjach, a szczególnie wakacjach w raju ;-) Dość powiedzieć, że w trakcie przejazdu tędy w pierwszą noc na Ciovo obecna na pokładzie młodzież w wieku lat prawie 18 i ponad 20, a więc w wieku "rozrywkowym" nabożnie szeptała Mamy nadzieję, że to nie tu. Nawiasem mówiąc w dzień "wypoczywają" tam setki przykurzonych ciał (przykurzonych bliskością drogi oraz sztucznym, żwirowym podłożem). W nocy i z daleka być może wygląda to imponująco:
Obrazek
ale w dzień to jak wypoczynek w kopalni żwiru, albo na pasie dzielącym jezdnie autostrady.
Innym słowem Okrug Gornji - tak; Okrug - nie.

3. Kwestie finansowe - potwierdzam, że poza gotówką na kwaterę nie kalkuluje się żadną miarą transport jakiejkolwiek innej waluty z Polski. Najkorzystniej wypada wypłacanie gotówki z bankomatu. Oczywiście ideałem jest bankomat i karta bezprowizyjna, jak np Zagrebacka Banka i karta Maestro z PEKAO SA, czy MasterCard z mBanku. Przelicznik wypadał wtedy w okolicach 100kun=54,50zł. Przy transakcjach bezgotówkowych wypadało ciut drożej: 100kun=55,60zł. W Polsce nie ma instytucji, która by sprzedawała kuny po takim kursie.

4. Najkorzystniej wypadały zakupy w markecie TOMMY w Okrugu Gornym i KONZUMIE w Trogirze, gdzie opłacało się iść na piechotę ze względu na korki i niezależność od kursujących wodnych taksówek (po 15 kun od osoby, czyli bardzo tanio). Raz, czy 2 udało nam się trafić tuż przed odpłynięciem, więc skorzystaliśmy z okazji, ale generalnie jednak 4 km do Trogiru pokonywaliśmy pieszo.

5. Do Polski przywieźliśmy oczywiście oliwę. 0,5 litra w ozdobnej butelce z aromatycznymi dodatkami ziołowymi kosztowało 40 kun, zaś stricte konsumpcyjna oliwa 1 litr w butelce pet - 60 kun. Wzięliśmy więc obie wersje: po wyczerpaniu zawartości ozdobnej butelki uzupełnimy "maslicę" z peta :-) Prócz tego kulen (68 kun/kg), orachovaca od naszej gospodyni, wyśmienity ser owczo-krowi w aromatyzowanej zalewie oliwnej (30 kun za słoik), twardy ser kozi (110 kun/kg), 2 "proszki" w płynie ;-) (50 kun/sztuka) i 5 litrów wytrawnego Matana w gustownym dymionku (55 kun). Do tego kilkanaście woreczków z lawendą (10-15 kun w zależności od intensywności ozdób na woreczkach). Wszystkie ceny dotyczą targu w Trogirze. Ja osobiście zaimportowałem sobie jeszcze... musztardę estragonową, która mi niesamowicie posmakowała :-)

6. Pamiątki "naturalne":
- dziwne muszle w kolorze fioletowym i zielonym wyłowione z Jadranu podczas amatorskiego nurkowania z głębokości jakichś 3,5 metra:
Obrazek
Obrazek

W jednej z nich grzechotał jakiś szkielecik, który rozsiewał wokół smród niewyobrażalny. Wie ktoś, co to było za stworzenie?
Zasuszone truchło - jak domniemywam - jeżowca (niestety zdjęcie trochę nie wyszło):
Obrazek

oraz... mnóstwo dziko rosnącego rozmarynu, który natargaliśmy w polach idąc do Żedna.
W ogóle to uważam, że to jest rażąca niesprawiedliwość! W tychże polach rosły także nasze rodzime jeżyny. Ja także domagam się, by w Polsce rosły cytryny, pomarańcze
Obrazek

granaty:
Obrazek

czy TAKIE winogrona:
Obrazek

o figach, oliwkach, czy limonkach już nie wspomnę, skoro w Chorwacji mają NASZE polskie jeżyny ;-)

cdn.
waldi-ia
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 268
Dołączył(a): 26.03.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) waldi-ia » 08.08.2011 22:01

Relacja super . Oj , jeszcze 5 dni i ja zawitam nad Jadran . Na pewno odwiedzę Wodospady Krka , (Plitvickie Jeziora mi nie po drodze ) , będę przebywał w Jadriji od 14-24.08.2011 r. :arrow:
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 08.08.2011 23:11

Powrót do Polski nadszedł oczywiście co najmniej o tydzień za wcześnie :-(
Dzień wcześniej poszliśmy podziękować naszej gospodyni za wspaniały pobyt, do którego walnie przyczynił się apartament oraz perfekcyjna opieka Pani Snjezany, jak np - zdawałoby się, że to drobiazg, dostarczenie nowej zmiany pościeli i ręczników po pierwszym tygodniu, czy też 5 litrowego baniaka z wodą zakupioną w sklepie, gdy jednego dnia pękła rura i do południa nie było wody w kranie. Świadczy jednak o tym, że gospodarzom zależy na miłej atmosferze i nie są nastawieni jedynie na zysk za wszelką cenę. Tym bardziej, że owe 10 euro, o którym pisałem wyżej, zrabowane bezwstydnie przez zakałę grasującą na Sv.Helenie spędzało nam sen z powiek.
Otóż dzień, czy 2 później polecieliśmy do "mjeniaćnicy" i za bandycką cenę 50 zł nabyliśmy banknot o nominale 10 euro celem wręczenia gospodyni. Niestety Pani Snjezana ani prośbą, ani groźbą nie dała się zmusić do przyjęcia brakujących 10 euro. Zatem właśnie dzień przed odjazdem kupiliśmy 2 "proszki w płynie", przywiązaliśmy do nich ozdobną kokardą pocztówki z Okrugu z wypisanym po angielsku podziękowaniem za pobyt i naszymi podpisami. Całość uzupełniliśmy 6 Ożujskimi (dla Thomasa) i wręczyliśmy gospodyni. Wyglądała na bardzo zaskoczoną, ale chyba było jej przyjemnie. Nam tym bardziej, bo... nie wypadało jej już odmówić :-)
Wystartowaliśmy nazajutrz o 7:30 z Ciovo i - rzecz dziwna - przed Trogirem praktycznie nie było zwyczajowego korka. 15 minut prawie się nie liczy. Szybkie tankowanie na stacji INA w Trogirze, ostatni rzut oka na rajski Jadran i Trogir i oto mkniemy w kierunku granicy węgierskiej mijając po raz ostatni w tym roku bramkę w Prgomet.
Obrazek
Citroen pod nogą szwagra jest jeszcze bardziej upierdliwy, niż pod nogą syna i szwagierki, bo tamci przynajmniej do 125 km/h dochodzili, zaś szwagier włączył tempomat i "wali" z porażającą prędkością 115 km/h.
Po drodze słuchamy z uwagą radia HRT-HR2 podającego co pół godziny informacje o stanie korków w newralgicznych punktach Chorwacji. Póki co w Lućko jest OK (jedynie 1,5 km korka), za to przed Gospiciem w kierunku na Split korek ma 5 km i ciągle rośnie. Około 11:30, gdy go mijaliśmy miał już 20 km.
Oczywiście podziwiamy "lewą stronę Chorwacji", czyli tę, po lewej stronie, gdy się jedzie do Dalmacji, ale nie zwraca się na nią uwagi, bo szuka się wody po prawej stronie ;-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Dojeżdżamy do Lućko bez problemów, ale w tym czasie korek zdołał się wydłużyć do 5 km. Jest to głównie wynikiem tego, że jakiś rozpędzony Słowak wjechał do bagażnika Chorwatowi. Jednakże pojazdy szybko ściągnięto na pas awaryjny i po mniej więcej 20 minutach osiągamy rozjazd w Lućko kierujący część pojazdów na bramki "No cash", a drugą część na gotówkowe. Z nieznanych mi przyczyn może z 10% kierowców (w tym my) odbija w prawo na bramki "No cash", gdzie tracimy może z 10 minut podczas, gdy pozostałe 90% stoi w 2,5-kilometrowym korku do bramek gotówkowych...

Jedziemy więc dalej po drodze mijając pandemonium na pasach prowadzących na Maribor w Słowenii - korki są nieprawdopodobne i w dodatku nie za bardzo wykazują jakieś tendencje posuwania się do przodu. My jedziemy na Gorican i tu jest wręcz nieprzyzwoicie pusto. W Goricanie na "naszej" stacji INA tankujemy rumaki po korek i żegnamy raj na starym przejściu w Letenye. Jako, że e-matrice kupiliśmy 2 tygodnie wcześniej wciskamy gaz do... 115 km/h i zmierzamy w kierunku Budapesztu. Tam na obwodnicy M0 pakujemy się w paskudny korek i wtedy przychodzi olśnienie: na Hungaroringu trwa weekend Formuły 1 stąd taki tłok. Na szczęście mam AutoMapę, wciskam "Objazd" i po 5 minutach na najbliższym zjeździe kierujemy się w budapesztańskie opłotki.
Było to celne posunięcie, bo 20 minut później wylatujemy na... puściutką autostradę. Jednak w naszym radyjku służący do komunikacji słyszę Houston, mamy problem - fabryczna nawigacja w citroenie ma jedynie autostrady i puste pola oraz - cholera by to wzięła - kompas, który stał się w tym momencie jedynym przewodnikiem szwagra. I tenże szwagier protestuje właśnie, bo rzeczony kompas pokazuje mu, że jedziemy... w kierunku Chorwacji. Tłumaczę mu, że na tym właśnie polega idea obwodnicy, że jedzie się dookoła, a więc we wszystkich geograficznych kierunkach. Po paru kilometrach szwagier buntuje się na dobre, depcze na hamulec i rozkłada papierową mapę. Zanim zorientowałem się o co chodzi citroen został daleko z tyłu na granicy zasięgu radia. Na szczęście udało się przekonać szwagra, że za kilka kilometrów zjedziemy na autostradę wiodącą w jedynie słusznym kierunku i tak też się stało. Na Węgrzech posilamy się po raz ostatni, daję szwagrowi przestrogę, by jechał za mną, bo w Słowacji czeka nas ominięcie drogi R1, a citroen poza autostradą ma jedynie puste pola, więc ani chybi wpakuje się na ten płatny odcinek. Szwagier nauczony doświadczeniem z Budapesztu nie próbuje już kwestionować nawet najdzikszych manewrów, więc rączo (znowu zgodnie z wymogami prawa) podążamy w kierunku Chyżnego.
Po drodze usiłuję gdzieś napić się kawy na jakiejś dowolnej stacji benzynowej, bo prywatne zapasy z termosu wyżłopaliśmy jeszcze na Węgrzech. Niestety pierwszy napotkany Slovnaft oferuje jedynie kawę rozpuszczalną za złodziejską kwotę 3,5 euro, jak pamiętam. Pomijam już cenę, ale karmić ludzi czymś takim, to nadaje się do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu ;-)
Rezygnuję więc z kawy i - nadal zgodnie z prawem - posuwamy się na północ.
Przed Oravskim Podzamkiem czeka nas miła niespodzianka: oto pakują się przed nas 2 polskie TIR'y których cechą jest totalna pogarda dla przepisów, na czym i my korzystamy jadąc za TIR'ami przez teren zabudowany 70 km/h. Nie za długo jednak... po kilku kilometrach w Twardoszynie pierwszy z TIR'ów zostaje zahaltowany przez słowacką policję, drugi zjeżdża na parking chwilę później czekając na kolegę. Ale do granicy został już ledwie skok w dodatku z obwodnicą Trsteny. Przejeżdżamy granicę i na stacji Arge wreszcie mogę się napić kawy. Takiej, która urosła na krzaczku, a nie została wyprodukowana w zakładach chemicznych ;-)

Summa summarum podróż kończymy w Krakowie około północy.

Otwieramy na tę okoliczność jeden z przywiezionych proszków w płynie i podejmujemy postanowienie: za rok ponownie zaszczycimy Panią Snjezanę swoim towarzystwem. Wysyłam jeszcze e-maila do niej (bo o to prosiła), że dojechaliśmy szczęśliwie i... widzę, że w skrzynce leży e-mail z zaproszeniem na drugi rok!!!! Nie ma więc to-tamto operacja "Chorwacja 2012" została rozpoczęta. A jej głównym elementem jest:
Obrazek

do której codziennie wpada 10zł (pomysł zaczerpnięty z naszego forum) ;-)

PS. Okazało się, ku naszemu zdziwieniu, że były to wakacje wyjątkowo low costowe. Wydaliśmy przez 2 tygodnie pobytu (na jedną rodzinę) ledwie około 5 000zł z tankowaniem, uciechami i kwaterą. Ze wszystkich pozycji na wyciągu bankowym najwyższą pozycję stanowiła opłata za kwaterę i... wizyta w Plitvicach :-)
Wakacje w Polsce nad Bałtykiem znacznie mocniej nadwyrężają nasze konta - średnio o jakiś 1-1,5 tysiąca więcej.
Przy czym również nastawiamy się na samowystarczalność w odżywianiu, a przecież tradycyjna "rybka nadbałtycka" wychodzi taniej, niż standardowa pizza w Chorwacji, niezapomniane lignje, czy pożerany masowo burek :-)

K O N I E C
Ostatnio edytowano 08.08.2011 23:34 przez Iggy, łącznie edytowano 1 raz
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 08.08.2011 23:30

waldi-ia napisał(a):Relacja super . Oj , jeszcze 5 dni i ja zawitam nad Jadran .

Udanego pobytu życzę! :-)
waldi-ia napisał(a):Na pewno odwiedzę Wodospady Krka

To mamy w planie w przyszłym roku, a także wypad do Bośni i Hercegowiny :-)
Citroen, jako że się nie sprawdził zostanie albo sprzedany, albo zagazowany, więc mamy nadzieję, że również szybciej i częściej będziemy jeździć po Chorwacji :-)
Roxi
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5098
Dołączył(a): 06.11.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Roxi » 09.08.2011 06:23

Dawno nie oglądałam zdjęć z Plitvic... fajnie się patrzy na ten kolor wody i widoczki :)

Dzięki za relację.

Pozdrawiam serdecznie
CinnamonGirl
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1338
Dołączył(a): 08.08.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) CinnamonGirl » 09.08.2011 06:45

Plitwice natwoich zdjeciach mnie przeraziły, chyba bym nie czerpała przyjemności z oglądania ich w takim tłumie. Ja mam je juz za sobą, zwiedzanie w czerwcu gdzie ludzi mijanych na trasie mozna było policzyc na palcach 1 czasami 2 rąk ;).

Pod Wielki wodospad juz nie podchodziliscie? Z dółu robi wraaaaaaażenie :) przynajmniej wg mnie.
Dudek2222
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5318
Dołączył(a): 02.09.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Dudek2222 » 09.08.2011 06:52

Fajna relacja.
Chyba wiem, gdzie pojadę w przyszłym roku.
Szczególnie, że tamte okolice odwiedziłem dosyć dawno temu...
Tutaj kilka słów na ten temat forum/viewtopic.php?t=30192&highlight=
el_guapo
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1560
Dołączył(a): 08.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) el_guapo » 09.08.2011 07:55

Iggy napisał(a):Powrót do Polski nadszedł oczywiście co najmniej o tydzień za wcześnie :-(


Bardzo dobra relacja - gratuluję!

A te fioletowe (czasem też czarne, zielone, b.rzadko czerwone) dziwne muszle to szkielety jeżowców...i faktycznie śmierdzą.

Mam ich cały słoik uzbierany podczas wakacji w HR a.d. 2006 i boję się otwierać :wink:
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Chorwacja by Iggy - relacja - strona 4
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2025 Wszystkie prawa zastrzeżone