Brela to przede wszystkim długa

miejscowość.
Wzdłuż brzegu morza ciągnie się promenada, którą spaceruje sie z przyjemnością.Bliżej centrum są knajpki,sklepiki i kramy.Nie brakuje też budek z lodami.
Jedna gałka (kugla)to jak dwie nasze

lody pychotka.
Plaże żwirkowo-kamieniste,w niektórych miejscach wąskie , ciągną sie wzdłuż promenady ocienionej drzewami.
Nasza plaża - w dzielnicy Soline , prawie na końcu Breli (blisko Hotelu Berula) była tak wąska,że mieścił się tylko jeden rządek karimatek .Miało to swoje dobre strony - nikt nie zagradzał dojścia do morza.Miejscówka dla nas rewelacyjna.Można było oprzec sie plecami o murek promenady ,która biegła
górą i spokojnie czytać.
Drzewa dawały cień do 14.00 a to jak na nasze możliwości plażowania aż nadto.
Od plaży dzieliło nas tylko 120 schodków i kawałek
parkingu (był zawsze pusty , widocznie babcia, która go pilnowała miała ceny zaporowe), więc zapomnienie
z apartamentu książki,kremu lub chęć skorzystania z toalety nie stanowiły problemu.
Do Baska Voda mieliśmy rzut beretem, raz poszlismy plażą ,ale nie spodobało się tam nam.
Tłum ludzi, na plaży bary z głośna muzyką -drink w takim słońcu miał podwójnego powera.
Wyjeżdżając poza Brelę ,nie jechaliśmy przez miejscowość, żeby nie przeciskać się przez wąskie ulice tylko wjeżdżalismy do Baski i tam na pierwszym skrzyżowaniu odbijaliśmy na główną ulicę.
Do Baśki jeździlismy na bazarek,żeby zaopatrzyc się w owoce, bo w naszym sklepie nie było takiego wyboru.
Ponieważ nasza rodzinka ma turystyczne ADHD to plażowanie odbywa się zawsze szybko : ja badam temperature wody- jeśli nie jest ciepła jak zupa tracę nią zainteresowanie.
Moi panowie idą popływać potem chwilę posiedzą (do wyschnięcia) i już ..po plażowaniu.
Wtedy pada pytanie : gdzie jedziemy ?
Ustaliliśmy,że jeden dzień zwiedzamy okolice a jeden dzień jedziemy gdzieś dalej.
Na pierwszy ogień poszedł szczyt Sveti JURE (Góra Świętego Jerzego) w Masywie Biokovo .
Mój mąż jest wielbicielem jazdy samochodem oraz pokręconych dróg.W czasie wakacyjnych podróży staram się zawsze taką trasę znaleźć - zaliczylismy drogę na alpejskiej przełęczy Furkapass (2429 m) , Szosę Transfogaraską (2034 m) w Rumunii.
Myślałam,że zrobię mężowi wielką frajdę z jazdy.
Czytałam wiele opisów wjazdu na Jura, gdzie głównymi oponentami były żony- ja jako pasażer jestem bardzo
spokojna i po prostu cieszę sie z widoków.
Jedziemy.Zakupujemy bilet na początku trasy.Pierwsze kilometry wiją się przez las - powoli pniemy się do góry.
Zakręty pokonujemy powolutku wypatrując,czy nie nadjeżdża nic z góry.Parę razy musimy przycupnąć blisko skraju drogi żeby minąć się ze zjeżdżającymi z góry.
Las rzednie , droga robi się jakby węższa.Z jednej strony drogi skałki z drugiej przepaść, nie ma barierek, od czasu do czasu kamień albo słupek wyznacza brzeg drogi.
Łypię na drogę (dla mnie bomba )pytam męża : podoba ci się, jakaś dziwna cisza .Małżonek skupiony na jeździe nie odrywa rąk od kierownicy.
Mruczy coś pod nosem ,coś jakby ja p...
Dojeżdżamy w końcu do polany (nie wiem jak to nazwać - kawał płaskiego terenu), tam są budynki, jakaś knajpka i konie. To jeszcze nie szczyt !
Jedziemy dalej i wyżej.
Tu już drzew nie ma.Tylko skałki.Nie ujechalismy daleko jak z naprzeciwka widzimy jadą auta.Mąż usiłuje zjechać jak najbliżej krawędzi drogi ale poddaje się.
Kierowca z auta z naprzeciwka(to Polacy - kochani Polacy

) macha, że da radę , składa lusterko i przejeżdża koło nas.
My jedziemy jeszcze kilometr dalej, mąż znajduje kawałek szerszego miejsca i na tysiąc razy ZAWRACA.
Żona sorry, ale ja nie dam rady.
Ja w tym momencie przerażona, jak to mój mąż nie dał rady ? to gdzie ja tam za kierownicę.
I tu właśnie prawda wyszła na jaw ! Mój małżonek ma lęk wysokości.
Zjeżdżamy do owej polanki - to miejsce to Vosac (na wysokości 1422 m).Parkujemy auto i idziemy pstryknąć
foty z góry.
Jak już pisałam były tam konie,które sobie chodziły luzem między autami.
W pewnym momencie jeden podszedł do auta i wpakował łeb przez otwarte okno do pasażera.Ten przerażony przesiadł się na miejsce kierowcy - ale uparty koń pakował łeb dalej..Cyrk był nie z tej ziemi.Wszyscy wyli ze śmiechu .Tylko Czech z auta nie był taki rozbawiony.
Zjazd z połowy Jury był spokojny i powolny.Przytulaliśmy się do skałek żeby kogoś przepuścić i tak doturlaliśmy się na dół.
Mój opis drogi nie oddaje w pełni grozy i przerażenia jakie panowały u na w aucie.
Dla tych co nie znają polecam opis Hvarskie drogi według Jacunia,do którego link (do opisu nie do Jacunia

), znajduje się w spisie treści Relacji.Przyznam się,że jak mam chandrę czytam ten opis.
Teraz czas na lody i Makarską
