Wracając do relacji .
Nocujemy na Węgrzech , na kempingu w Lenti.
Dane kempingu.
Camping Thermal Castrum
H-8960 Lenti, Táncsis M. u. 18-20.
GPS 46o37,1440'
16o31,9930'
http://www.castrum-group.hu/index.php?nyelvkod=2Rano pakujemy dobytek i przemieszczamy się na parking przy basenach.Niestety za wstęp można płacić
tylko w forintach.Szybki wypad do centrum miasta na poważną rozmowę z bankomatem
Kompleks basenowy mieści się w rozległym parku.Nie ma problemów ze znalezieniem miejsca na kocyk.
Kilka basenów z bardzo ciepłą termalną wodą , spory basen ze zwykłą wodą (czyli z zimną ) ale za to z atrakcjami.
Wszystkie odkryte termalne baseny mają nad ławeczkami daszki osłaniające od słońca - co dla mnie zaatakowanej pod koniec pobytu w Chorwacji przez uczulenie od słońca jest dość istotne.
Moczymy się do południa ale wkrótce zbieramy się wyjazdu.
Na terenie kompleksu są ogólno-dostępne prysznice i przebieralnie.Są też oczywiście sklepiki z badziewiem oraz liczne bary i knajpki.
Podczas drogi do Chorwacji, jadąc przez Csorna widziałam znaną wielu cro-forumowiczom restaurację .Było jednak zbyt wcześnie na obiad, żeby ten zacny obiekt gastronomiczny zaliczyć.
Teraz postanawiamy zjeść tam obiad.
Podobno przejeżdżając przez Csorna nie sposób nie zauważyć tej restauracji.Podobno...Jedziemy,jedziemy... Csorna jest ... restauracji NIE MA
...jedziemy......co jest ? Csorna się kończy.... ale przecież ja tą knajpę
WIDZIAŁAM ... (
w drodze do chorwacji,navi pokazywała nam dziwnie drogę,ale jechaliśmy za znakami i polskimi ciężarówkami
W drodze powrotnej ,równiez w Csornej navi pogubiła się, nawet gdzieś nawracaliśmy...myślę,że to wtedy "zgubilismy restaurację" )
Widzę,że mąż ma dziwnie poważną minę,nie proponuję nawracania.
Świergotliwym głosem obiecuję rodzinie,że na pewno będzie jeszcze jakaś resturacja.
Jedziemy i jedziemy.
Po drodze nic interesującego nie ma ! Wypatrujemy znajomych tablic "etterem" Jest lokal, niestety w typie mordowni ,w dodatku kuchni nie prowadzą.
Kurcze,zaraz będzie Słowacja .
Mosonudvar - ostatnia próba :
Hanság Büfé; Verseny Utca 1, Mosonudvar, HungaryPusta sala restauracyjna,ale menu w trzech językach(węgierski,słowacki,niemiecki) zachęcające.
Jako,że węgierski język łatwy jest szybciutko zamawiamy - my z mężem półmisek mięs dla dwóch osób ,młody jak zwykle filet z kurczaka i frytki.
Miła panienka (troszkę przy tuszy-ale to dobry znak : tu dobrze gotują) przyjmuje zamówienie i szybciutko przynosi napoje ...niestety bezalkoholowe .Kierowca nie pije bo prowadzi,ja nie bo solidaryzuje się z kierowcą , a młody nie ....bo jest za młody
Teraz czekamy....czekamy....czekamy....
Głód juz nie jest małym głodem tylko straszliwym głodziskiem
Zaczynam rozpatrywac możliwość wyjścia do samochodu po własny wikt ...
Minęła prawie godzina !
Jako pierwszy obiad otrzymujemy młody! Zaczynamy wyjadać mu frytki.W końcu i my dostajemy jedzenie.
REWELACJA
Mięsa przepyszne,świeże,znakomicie doprawione.Porcje oczywiście jak dla Pudziana.
Rachunek przyzwoity - zmieścilismy się w kwocie 80,00 zł,za obiad z napojami dla trzech osób .
Sala restauracyjna.Wystrój w typie "brak wystroju "
Ale czysto no i jedzenie pychotka.
Po chwili jesteśmy w Słowacji.
Szybki zakup winietki i jazda dalej.Droga bez niespodzianek - trasa obznajomiona w drodze do Chorwacji,więc bez większych przeszkód docieramy do granicy słowacko-czeskiej.Jedziemy na Cieszyn ,bo stamtąd dwupasmówka prowadzi nas prawie pod sam dom.
Navigacja przez chwilę nie prowadzi zgodnie ze znakami ale dajemy radę ...
Koło 22.00 wjezdżamy na nasza ulicę...drogą leje się woda (nie woda, bo ją czuć ), psioczymy z mężem na wiejskie zwyczaje wylewania szamba na ulicę... Cholera !!! strumyk płynie z naszego podwórka ...
Co jest ? Awaria ?
Otwieramy bramę ...
psisko stęsknione wita się pięknie ze wszystkimi....
Ogarniamy wzrokiem podwórko...przy płocie kałuża , z której wypływa strumyczek...
Cholera jasna ! sąsiad wylał ścieki na nasz trawnik!!!!
Jesteśmy wściekli !
Na domiar wszystkiego to własnie ten sąsiad pilnował nam naszego psa.Mówiliśmy mu,że wrócimy w niedzielę lub w poniedziałek.No tak wcześniejszym powrotem zaskoczylismy go .
Wku... na maksa idziemy do domu spać.
Na drugi dzień sąsiad tłumaczył się,że wylewał wodę z pralki na swój trwanik i wąż sam przerzucił się przez podmurówkę siatkowego ogrodzenia....
No cóż, przyjęliśmy do wiadomości.
A Travarice,którą przywieźliśmy dla niego wypiliśmy sami na jakimś rodzinnym grilu.