Zmierzamy ku domowi.Zakładamy,że jedziemy do Lenti
na Węgrzech.Jeśli z uwagi na późną porę wyjazdu z Petrcan nie damy rady dojechać uzgadniamy plan awaryjny,czyli międzynocowanie na kempingu.
Oboje z mężem nie przepadamy za jazdą nocą.Przetestowalismy na sobie jazdy po nocy i zgodnie stwierdzamy,że to nie dla nas.Noc jest od spania i basta.
Mój małżonek nie lubi zmiennika w mojej osobie (doprawdy nie wiem dlaczego
) stąd ciężko w pojedynkę jechać non-stop.
Te nasze nocne próby jazdy sa warte wspomnienia,więc pozwolę sobie na dygresję ( a co, moja relacja w końcu
)
Próba pierwsza :
Jedziemy nad Bałtyk.Przed nami pi -razy oko 650 km, co w przełożeniu na godziny wychodzi koło 10 .
Plan zakładał jazdę na noc.Wyjazd koło 21.00 - dziecko (3 letnie wówczas) będzie spało,luz-blues.
Pierwszy zgrzyt powstał przy pakowaniu się do auta.Śpiące dzieciątko wzięte na ręce darło sie w niebogłosy - zostaw mnie,chcę do łóżka !
Wyło tak przez 2 piętra w bloku - jeszcze nigdy nie leciałam tak szybko po schodach .
Umoszczone na tylnim siedzeniu dało za wygraną i usnęło.
I tak dojechaliśmy pod Częstochowę (około 120 km).I upss..korek na dwa pasy ..wypadek...
Czekamy w tym korku i czekamy.Robi się 12.00 w nocy -stwierdzamy,że jeszcze pół godziny i trzeba będzie wrócić do domu bo nie ma sensu.Wyjedziemy ponownie już w dzień.
Na szczęscie drogę udrożnili.Przed Łodzią zatrzymujemy się na łyk kawy.Stoimy przy otwartym bagażniku i siorbiemy kawkę gdy w prześwicie (jedziemy TICO czyli prawie kombi )pojawia się głowa naszego obudzonego i wyspanego dziecka : o ciężarówka jedzie! Syn nie zasnął juz ani na moment,więc podróz minęła nam pod tytułem "gdzie to morze ".
Następne wyjazdy nad morze zaczynamy o 4.00 rano i taka opcja jest najlepsza.
Próba druga:Wracamy z Grecji.Na granicy Węgier jesteśmy koło 14.00 Znajomi z drugiego auta jadący do domu na wschód Polski decydują sie na nocleg gdzieś przy basenach.Przed nami kawałek autostrady ,więc decydujemy się na dalszą jazdę.
Za Budapesztem dobre się kończy.Trwaja jakieś roboty drogowe i zamknięty jest wiadukt.Węgierskie słuzby drogowe zamykają go w prosty sposób.Na środku stoi Pan z chorągiewka i nie wpuszcza aut na wiadukt, wskazując jakąś boczną drogę.Dogadaj się z Madziarem na temat objazdu - tablicy informacyjnej z mapą objazdu nie uswiadczysz.
Cóż jedziemy w bok.Pojeździlismy tak sobie dwie godziny ! w końcu ulitował sie nad nami przejeżdżający Węgier i wyprowadził nas z objazdu.
Jest noc głucha i Słowacja.Małżonek powoli pada na twarz.Skręca w końcu w leśną droge,zatrzymuje auta i stwierdza,że om musi podrzemać chwilę bo nie da rady.
Ja przerażona oczyma wyobraźni widzę te bandy romskich zbójców otaczające nasze auto ...zabiorą nam lodówkę turystyczną ..a tam Metaxa , nie zjedzone polskie paszteciki z kogutkiem...
o mamusiu !!!
Wywalam małżonka na siedzenie pasażera , siadam za kierownicą.
Oczy mi sie też kleją ale strach przed atakiem złego dodaje mi sił.Dojeżdżam do miasta i tam znajduję stację benzynową z oświetlonym parkingiem.
Chwila postoju,próbuję drzemać ale światła parkingu mi przeszkadzają...I tak zmieniając się z mężem co chwila domęczamy drogę.Jesteśmy w domu o 8 rano.
Nieżywi ze zmęczenia, ani spać ani cokolwiek robić..porażka.
Próba trzecia :
Wracamy z Francji.Przystanek zaplanowaliśmy w Rust
(już w Niemczech) tak,żeby zaliczyć wesołe miasteczko Europa-Park (na stare lata człowiek cokolwiek dzicinnieje ).
Teoretycznie nauczeni poprzednim nocnym doświadczeniem postanawiamy 1 noc przespać na kampingu, dzień spedzić w wesołym miasteczku a potem jechać w kierunku Polski do 22.00-23.00. Potem rozstawić namiot na parkingu i przespać się do 4-5 rano.Namiot mielismy taki samorozkładający się więc rozłozenie go trwa dosłownie minutkę.
I tak też robimy.Dochodzi 23.00 Znajdujemy miły parking otoczony drzewami.
Moim genialnym pomysłem (ja mam zawsze genialne pomysły
) było rozłożenie się z namiotem na trawniczku koło TIR-ów.Będzie raźniej !
Porażka !
Blisko był wjazd na parking więc cały czas miałam wrażenie że jakieś auto wjedzie nam do namiotu, nie mó?wiąc o tym,że swiatła omiatały nasz domek dokładnie.Na domiar złego Panowie kierowcy mieli powłączane agregaty
- warkot okropny... Doleżeliśmy tak do 4.00 .
I znowu zmieniamy się z mężem za kierownicą męcząc droge do domu.Na szczęście z Niemiec mamy super drogi (cały czas autostrada) więc jakoś dajemy radę.
I tu pragnę zauważyć,że mój małżonek oddaje mi kierownicę tylko w stanach zagrażających życiu.
Syn robi prawo jazdy i mąż obiecuje mu kierowanie na najbliższych wakacjach.Zobaczymy...
Próby czwartej nie podejmujemy !O zmierzchu jesteśmy na granicy chorwacko-węgierskiej.Za ostatnie kuny uzupełniamy napoje wyskokowe (degustacyjnie oczywiście,żadne tam popijawy...
).Wpychamy butelczyny w zakamarki bagaznika i przy okazji jak się potem okazuje gubimy wiosło od pontonu.
Wjeżdżamy do Węgier.
Płacimy kolejne frycowe tych wakacji.Teoretycznie wiem,że jeśli pojedziemy z Lenti drogą 86 nie musimy kupować winiety.Ale to tylko teoria.Mijamy rondo a tam znak " matrica".
Konsternacja! A może jednak zachaczamy o drogę płatną ? Nie lubimy jeździć na gapę, szybki nawrót autem do granicy i tam w kantorze kupujemy winietę.
Za kilka kilometrów już jesteśmy pewni,że winiety nie potrzeba. Droga rozjeżdżają się w dwa kierunki,ten nasz jest bez "matricy"
Dojeżdżamy do Lenti i szukamy kempingu.Kierujemy się na znaki :termal furdo" , bo interesują nas baseny termalne i tamtejszy kemping.
Jest.Niestety kemping nie jest połączony z basenem.
Przykro.
Sam kemping full wypas.Miejsca kempingowe oddzielone żywopłocikami , wśród drzew..łazienki pierwyj sort..
Rozbijamy obóz i próbujemy chorwackiego winka ze stacji benzynowej.
To było najlepsze wino kupione w Chorwacji
proszę nie oddychać z ulgą - ciąg dalszy nastąpi