Wygląda na to że pora na ciąg dalszy wycieczek Chorwackich
Tyn razem Imotski... czyli Modro Jezero. Moim zdaniem kolejny obowiązkowy punkt chorwackich wypraw. W samej miejscowości Imotski znajdują się dwa jeziora - Czerwone i niebieskie. Moje podróże skończyły się niestety na niebieskim, a było to tak:
Chorwacja jaka jest każdy wie. Piękne widoki, cudowny klimat, świetne jedzenie i rozanielające trunki
Ale nawet nad Chorwacją czasem zbierają się ciemne chmury. I tak się właśnie złożyło, że któregoś dnia obudziliśmy się odrobinę zaskoczeni - jak to się stało że promienie wpadającego przez okna słońca jeszcze nie wygoniły nas z łóżek... a już przecież 11!! Wszystko wyjaśniło się po podejściu do okna... słońca nie ma...!! Ukradli!!! Natomiast Biokovo chyba chce nam coś oznajmić bo jakoś dziwnie pomrukuje i błyska w naszym kierunku. I co teraz? Przecież siedzenie przez cały dzień pod dachem nie wchodzi w grę... i tak niewiele się zastanawiając wpakowaliśmy się do samochodu i kierunek Imotski!!
Po dokładnym obejrzeniu mapy i wypytaniu gospodarzy o drogę ruszyliśmy przed siebie w kierunku granicy z Bośnią.
Biokovo nadal coś pomrukiwało ale w miarę oddalania sie od Tucepi robiło się coraz spokojniej... niestety nie słoneczniej.
Droga prosta jak z bicza strzelił, co oczywiście w żaden sposób nie przeszkodziło się zgubić.
Na którymś rozdrożu z kolei pojechaliśmy w zupełnie inną stronę niż zamierzona, bo jak się okazuje im dalej od wybrzeża tym większa oszczędność na znakach wskazujących biednym, zagubionym turystom kierunek
Ale nie ma tego złego... zawsze więcej walorów krajoznawczych do podziwiania.
No i oczywiście nie mogło zabraknąć reliktów motoryzacji.
Imotski leżą takim specyficznym miejscu, że jest długo długo nic... i potem jeszcze trochę nic... aż w końcu docieramy do cudów natury.
Niestety nie dane nam było oglądać cuda natury zbyt długo, ponieważ chorwackie niebo postanowiło nas troszkę opłukać. Błotniste już podłoże otaczające niebieskie jezioro zaczęło sie powoli zamieniać w jakieś niezidentyfikowane błocko, które bardzo chciało pożreć moje letnie buciki. Tak więc aby ratować swój obuwniczy dobytek zrezygnowaliśmy z dalszych spacerów i ruszyliśmy na podbój chorwackich dróg. Nie bardzo wiem gdzie dojechaliśmy, ale zrobiliśmy sobie kilkugodzinną wycieczkę po okolicy, mijając miejscowości których z całą pewnością nie znajdziecie na mapie...
Po całodziennych wojażach w końcu odnaleźliśmy drogę do cywilizacji. Wygłodniali i zmarznięci pognaliśmy do naszej ukochanej konoby Postup na naszą ulubiiną riblja platę i domace bijele wino
Słońce tego dnia wyszło zza chmur dopiero po spożyciu przez nas litra tego zacnego trunku. I zaraz potem zaczęło chować się za horyzont, więc i my postanowiliśmy udać się na spoczynek