Witam wszystkich
To mój pierwszy post. Z prawie dwutygodniowych wczasów w Chorwacji wróciłem 14.09.09 r. Przed wyjazdem siedziałem cały miesiąc na cro.pl/forum i czytałem wszystkie interesujące mnie tematy. Dzięki znalezionym informacjom wiedziałem czego się na obczyźnie spodziewać, zaplanowałem prawie cały wyjazd i był spokój.
No to po kolei:
1. uczestnicy: 4 osoby
2. pojazd: niezagazowana 23-letnia Łada 2107 bez dżipiesa, ale za to z lux-assistancem w PZU
3. fundusze: oficjalnie po 800 zł na głowę (+ trochę zaskórniaków)
4. infrastruktura: 2 namioty, butla gazowa, makarony z sosami na obiady, kanisterek z 5 litrami zapasu
5. trasa (uległa zarówno planowym jak i przypadkowym modyfikacjom):
a) PL: Wrocław - Kłodzko - Boboszów -
b) CZ: Cervena Voda - Zabreh - Mohelnice - Olomouc - Brno -
c) SK: Bratysława -
d) H: Rajka - Mosonmagyarovar - trasa 86 - Vasegerszeg - trasa 84 - Gerce - Bejcgyertyanos - Kam - trasa 8 - Vasvar - trasa 74 - Nagykanizsa - trasa 7 - Letenye -
e) HR: A4 - A3 - A1- zjazd Zadar 2 - Sveti Petar na Moru - Drvenik - Sucuraj - Jelsa - Stari Grad - Hvar - Stari Grad - Jelsa - Sucuraj - Drvenik - Dubrovnik - Split - trasa 1 - Karlovac - A1 - A3 - A4 -
f) taka sama droga powrotna przez H, SK, CZ, PL
6. kempingi:
a) PUNTA, Sveti Petar na Moru
b) BARINICA, Sparadici/Primosten
c) COŚ SIĘ ZNAJDZIE NA JEDNĄ NOC, wyspa Hvar
d) POD MASLINOM, Orasac
Wyjechaliśmy 1. września ok. godziny 20. Trasa w Polsce w porządku, problemy zaczęły się za czeską granicą. Niewiele ujechawszy, zgubiliśmy się i wjechaliśmy na jakąś górę, dokoła czarna czeluść, nie wiemy gdzie jesteśmy, więc jedziemy dalej, bo od ostatniej cywilizacji minęło już kilka km, a od ostatniego drogowskazu pewnie z kilkanaście. W końcu jakaś wiocha. Jak to w Czechach, po zmroku nigdzie nikogo nie ma, a stacje benzynowe pozamykane. Jak to w Czechach, oznakowanie dróg gorsze niż tragiczne. Po dłuższym czasie trafiliśmy na dobrą drogę i nawet znaleźliśmy całodobową stację benzynową, na której zaopatrzyliśmy się w winietę miesięczną. Jeszcze tylko przejazd tą ich pseudoautostradką przypominający podróż PKP i trafiamy na przejście graniczne CZ/SK pozamykane na głucho. Wszędzie porozwalane betony, w budynkach straszy, całość wygląda jak z Half-Life 2. Na najbliższej stacji benzynowej oczywiście nie mają winiety miesięcznej ani wydać 10 eurocentów reszty. Naklejamy tygodniową i jedziemy dalej. Na Węgrzech robimy dwugodzinną przerwę na spanie na parkingu koło pierwszego MOLa w Rajce. Następnie jedziemy szukać kantoru. Znajdujemy go w tesko w Mosonmagyarovarze, po czym tankujemy na najbliższym MOLu.
Węgry bardzo mi się podobają. Tak jak Ukraina. Pola uprawne, rzadko występujące a bardzo ładne miasteczka i wioski. Przy drogach klomby, chatki kolorowe. Przed chatką trawnik i drzewko, pod drzewkiem Łada. Porządek. Jak jest ograniczenie do 30 km/h, to jadą 30 km/h. Nawet w małych wioskach, gdzie nic nie jeździ i nikt nie chodzi, a ograniczenie obowiązuje na krótkim odcinku drogi. Polecam podróż do Chorwacji przez Węgry. Droga prawie pusta, darmowa, a jakość nawierzchni dużo lepsza niż na czeskiej autostradce.
Na przejściu H/HR pogranicznik każe otworzyć bagażnik. Patrzy, patrzy i pokazując palcem wyśmiewa obecność makaronów, jakichś warzyw i papieru do pupy. Później jeszcze tylko "dokąd jedziecie?" i ruszamy dalej. Obie nitki autostrady puste, dopiero przy Zagrzebiu większy ruch, droga szybko się nudzi, do Sveti Petara dojeżdżamy po zmroku. Czas podróży ~ 24 h. Prędkość maksymalna 110 km/h.
PUNTA
W Svetim Petarze skręcamy w prawo przy niebieskiej tabliczce PUNTA. Kierownik mówi: 18 euro za wszystko za dobę. Idealnie. Woda w prysznicach ciepła, czyste kibelki są. Morze jakieś 60 metrów od ustawionego w cieniu namiotu. W nocy z godzinkę popadało, ale było bardzo ciepło. W dzień upał niemiłosierny. Dokoła niemieccy i austriaccy emeryci, cisza, spokój, wszelkie wartościowe przedmioty można spokojnie zostawić.
Rano okoliczna baba chodzi po kempingu i oferuje wino, rakiję, owoce i warzywa, a przy jadrance gościu sprzedaje świeży chleb. No i wszystko fajnie, tylko trochę nudno, a betonowa plaża taka sobie. W najbliższej okolicy nic nie ma, a do Biogradu czy Zadaru nie jeździliśmy. Pewnie trzeba było. Drugiego dnia wieczorem dostaliśmy od szefa PUNTY 3 zimne Karlovacki. Trzeciego dnia przed południem ruszyliśmy do BARINICY.
BARINICA
Muszę przyznać, że ten kemping podobał mi się najbardziej. Nawet brak ciepłej wody nie zepsuł dobrego wrażenia. Z prądu nie korzystam, więc jego brak również mi nie przeszkadzał. Cena niska, 119 kun za wszystko za dobę (wg obecnego średniego kursu z http://www.hnb.hr/tecajn/htecajn.htm wychodzi po 17 zł na głowę). Gospodarze mili i uczynni. Sprzedawali rakiję po 30 kun za litr. Dostaliśmy stolik, krzesła i miejsce pod namioty w centrum kempingu, zacienione przez cały dzień, jak każde zresztą.
Rano przyjeżdżał samochód ze świeżym pieczywem. Parę km od kempingu w stronę Primostenu jest fajna publiczna plaża, a idąc jeszcze parę minut dalej są fajne dzikie skałki. Pierwszego wieczoru w BARINICY zaczął wiać silny wiatr i wiał już do końca naszego pobytu w Chorwacji, zwłaszcza nocami.
7.09.09 pojechaliśmy dalej. Zastanawialiśmy się, czy lepiej popłynąć od razu na Hvar i tam znaleźć nocleg, czy zakwaterować się na którymś z kempingów w Zivogosci i stamtąd zrobić całodniowy wypad na Hvar. Przeważyła pierwsza opcja. Niestety nie udało się załapać na najbliższy kurs promu.
DROGI HVARU
http://cro.pl/forum/viewtopic.php?p=82822#82822 . Sama prawda. Najprawdziwsza. Właściwie już nic nie muszę dodawać.
No, może tylko tyle, że słońce było już bardzo nisko i świeciło prosto w 23-letnią, mocno już porysowaną przednią szybę. Promienie załamywały się na zarysowaniach i w rezultacie gówno widziałem. Dopiero podwójne ciemne okulary pomogły. Trochę też byłem zmęczony po przejechaniu odcinka Primosten - Drvenik i dwugodzinnym oczekiwaniem na prom, a wszystko to w godzinach, kiedy żar lał się z nieba, ale mimo to nie chciałem dać prowadzić kumplowi, bo się nakręcałem na ten Hvar od miesiąca i chciałem go sam przejechać. Do Bogomolji 15 km, a w samochodzie już unosił się zapach świeżego kału pasażerów. Środkiem drogi pokonywałem kolejne 530-stopniowe zakręty nad przepaściami, a baby wrzeszczały, zamykały oczy, mówiły, że nigdy więcej. Trochę się zmartwiłem, kiedy zapaliła się kontrolka ciśnienia oleju. Dobrze, że wziąłem litr na dolewkę. Tuż przed Jelsą trafiliśmy na kilka kempingów z rzędu. Było już po zmroku, kiedy chodziliśmy pytać o ceny. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem kempingi dla bogatych. Parcela bodajże za 60 kun, reszty cen nie pamiętam, ale na każdym litowali się nad nami i nie liczyli za samochód i drugi namiot, bo "low season". I tak wychodziło 180-200 kun. Zaproponowałem, żeby jedną noc się przemęczyć i w samochodzie przespać parę godzin, bo miejsce na to było. Jednak ostatecznie postanowiliśmy się rozbić, chociażby po to, żeby się wykąpać w ciepłej wodzie. Na jednym z kempingów stał taki peerelowski kiosk, w kiosku siedział gościu. Nockę wycenił na parę kun mniej niż inni, kiedy go tradycyjnie łamaną polszczyzno-chorwacczyzną zapytałem, czy może dałoby się jeszcze trochę taniej, od razu przestał mnie rozumieć i zaczął powtarzać "inglisz pliz inglisz pliz". W takim razie powiedziałem, że okej, niech będzie jego cena, ale niech powie czy jest ciepła woda. On na to, ze nie wie, bo tylko siedzi w tym swoim kiosku i że mamy sobie pójść zobaczyć. Prysznice były, ale na dworze i bez oświetlenia. Wróciliśmy paręset metrów i wzięliśmy parcelę na niewiele droższym kempingu. Wyprysznicowawszy się w ciepłej wodzie leżę w namiocie i słyszę kroki. Patrze, a to moja niewiasta ucieka spod prysznica, "bo tam takie wielkie glizdy są!". O takich: http://www.zurada.itl.pl/Grafiki/stonoga.jpg , mniej więcej 4-centymetrowych stonogach mówiła. Rano zjechaliśmy do Jelsy. Obejrzeliśmy miasteczko i podjęliśmy decyzję o powrocie, coby samochodu nie zarżnąć przypadkiem.
Więc niestety głównego (przynajmniej dla mnie) punktu programu wycieczki na Hvar (tunel Pitve - Zavala) nie udało się zrealizować. Ale parę wiosek zobaczyłem (cudo!), drogę Sucuraj - Jelsa dwukrotnie przejechałem, więc nie jest najgorzej. Na prom powrotny spóźniliśmy się 3 samochody.
Akurat przypłynął statek z emerytowanymi Polakami. Zeszli z pokładu, przeszli 2 metry (najkrótszą drogą w kierunku morza), porozbierali się i weszli do wody. Radość ich była przeogromna. Permanentny półgodzinny śmiech. Jakby kilo zielska na głowę wypalili. Z Drvenika, zahaczając o Lidla w Ploce, pojechaliśmy do Orasaca.
POD MASLINOM
Na kemping przyjechaliśmy już po zmroku i długo rozbijaliśmy się w tym cholernym wietrze. Namiotem rzucało na lewo i prawo, a drzewo oliwkowe złowrogo trzeszczało nad głową przy podmuchach. Kemping bardzo fajny. Cena 148 kn. Kible porządne, że nawet można z gazetą posiedzieć, prysznice też, tylko ten silny wiatr kotarę podwiewał. Minusy: codziennie o 6 rano jakiś pies szczeka pół godziny, w dni powszednie od 8 rano bachory drą mordy grając jak sądzę na włefie w nogę na boisku przy pobliskiej szkole podstawowej. Więc co z tego, że namiot rano w zacienionym miejscu stoi. Długie dojście na plażę też trzeba do minusów zaliczyć, ale samą plażę już nie. Kempingowcy (w większości zachodnioeuropejscy emeryci w kamperach) zmieniali się codziennie. Italiańce były niezłe. Wieczorem, kiedy szli spać pozamykali od wewnątrz tego swojego kampera na 6 zamków, a na dodatek włączyli alarm. Pewnie dlatego, że się Polaki rozbiły nieopodal, a po ich starym samochodzie wnioskowali, że biedni są i będą w nocy kraść. Trzeciego dnia miał miejsce francuski desant, a jak wyjeżdżaliśmy, większość stanowili nasi. Jeden przyszedł powiedzieć, że jesteśmy oldskulowi i nas podziwia, drugi zamówił sobie ławeczkę po nas, inni przechodząc pytali o pogodę. A ta zepsuła się, i to mocno. Drugiego dnia długo padał deszcz (jednocześnie świeciło słońce), trzeciego też troszkę pokapało, a czwarty dzień to już pełne zachmurzenie ale bez deszczu.
Przejechaliśmy się do Dubrownika. Zaparkowaliśmy trochę dalej od starego miasta, wzięliśmy bilet na godzinę za 5 kun. Nie wierzyli mi, jak mówiłem, że czytałem, ze wystarczy 5 minut spóźnienia i już jedzie laweta. Do Ładzinki wróciliśmy 2-3 minuty przed końcem czasu, a już stał koło niej parkingowy i kończył spisywać numery. Na mury nie wchodziliśmy. Wracając zza Dubrownika (z południa) zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym.
Zmodyfikowaliśmy drogę powrotną do Polski (jadranka + trasa 1 --> autostrada), a sam powrót zaplanowaliśmy na godzinę 18, żeby chorwacką autostradę za chłodu zrobić. Na rzeczoną autostradę wjeżdża się w Ploce. Ciemno. Jadę za drogowskazami na autostradę, ani za mną, ani przede mną nie jedzie żaden samochód. Autostrada jest w budowie, jedna otwarta nitka z ruchem dwukierunkowym prowadzi do tunelu. W dalszym ciągu poza nami nic nie jedzie. Okolica wygląda jak w którymś z kilkuset amerykańskich niskobudżetowych horrorów o 4 młodych ludziach, którzy pojechali w nocy samochodem na zadupie i dopadły ich mutanty. Jakieś wiadukty-widmo, ciemno jak w dupie. Budowany odcinek autostrady przechodzi w normalną dziurawą, pełną serpentyn drogę. W końcu pojawiają się jakieś samochody, przejeżdżamy przez jakąś wieś. Na poboczach poparkowane Renault 4, których na bogatym turystycznym wybrzeżu raczej rzadko występują. Po dłuższej jeździe trafiamy w końcu na autostradę. Po jakimś czasie zrywa się bardzo silny wiatr i zaczyna się ulewa, która nie ustępuje nawet po przejechaniu Sveti Roka. Wycieraczki nie nadążają z usuwaniem wody, jedziemy 50-60 km/h, ledwo widać przerywaną linię rozdzielającą pasy ruchu. Dalsza jazda w takich warunkach nie ma sensu. Gdzieś przed Karlovacem zatrzymujemy się na parę godzin snu. Rano deszcz już nie pada, jest mgła i na oko mniej niż 15 stopni. Trochę szkoda, że nie pojechaliśmy krajową jedynką (to już druga nie zrobiona rzecz, po tunelu Pitve), jechalibyśmy następnego dnia, nie byłoby deszczu, itd., itp. Trzeba będzie znowu do Chorwacji pojechać.
Węgry poszły szybko. Na ostatniej słowackiej stacji tankowanie. Reszty oczywiście nie wydają, kibel płatny. Nieopodal rośnie las. Tak zasranego lasu w życiu nie widziałem. Tony zużytych chustek higienicznych. Widzę, że wprowadzenie EURO mocno dało Słowakom po dupie. Dalej jeszcze tylko wyjątkowo denerwująca czeska pseudoautostradka i jesteśmy w domu. A w Polsce lepsza pogoda niż w Chorwacji. Czas podróży ~ 30 h. Całkowity przejechany dystans 3237 km. Z oficjalnej kasy zostało jeszcze trochę euro. Niestety z twardego postanowienia o zapisywaniu ile litrów wlaliśmy przy każdym tankowaniu oraz ile to kosztowało, nic nie wyszło, więc nie wiem ile spaliliśmy benzyny. Paragony mam tylko na 122,41 litra.
Jedna fajna rzecz, której nie doczytałem przed wyjazdem.
Chodząc po Svetim Petarze natknęliśmy się przy którejś z chat na babę, która parę godzin wcześniej przyniosła na kemping wino i rakiję. Jako że zachciało nam się wina, pytam ją, czy jest wino. Ona na to "nima". No to mówię "szkoda, trudno" i poszedłem.
Zrozumiałem co to znaczy później, kiedy pytałem szefa PUNTY, czy jest sklep, a on macha głową na tak, cieszy się, pokazuje palcem i mówi "nima, nima".
Dziękuję Wam za informacje, bez których wyjazd na pewno nie byłby udany.
CENY:
- eurosuper95 w całej Chorwacji: 7,80 kn (oprócz stacji na obwodnicy Zagrzebia, 7,87 chyba)
- chleb u rozwoziciela chlebów na kempingu: 6-7 kn
- najtańszy chleb w lidlu: 3,49 kn (z rabatem 30%)
- świeży chleb z plodine: 5,99 kn
- najtańsza mineralka w lidlu: 2,79 kn
- Ozujsko, Karlovacko 0,5 l butelkowe: 5,12 kn
- kaucja za butelkę 0,5 l: 1,23 kn
- Ozujsko, Karlovacko 1 l PET: 11,79 kn
- Lasko: droższe
- lidlowy ser topiony w plasterkach: 7,99 kn
- lidlowy odpowiednik twixa: 2,49 kn
- banany, kilogram: w lidlu 5,99 kn, w plodine 3,99 kn
- pepsi 0,5 l w Jelsie: 5,49 kn
- rakija 1 l: 30 kn
- wino 1 l: 15 kn
- parking: 5 lub 10 kn / h
- buty antyjeżowcowe na straganie: 40 kn, w lidlu 49 kn
Pozdrawiam