33.
33. Trochę trwał ten cdn. trwał nieco dłużej niż przewidywałem, ale skoro miał nastąpić to następuje.
Odprawa paszportowo-bagażowa przeszła sprawnie, choć nie do końca po naszej myśli. Nie dało się siedzieć obok siebie z uwagi na to, że podział siedzeń było odmienny niż w Boeingu i przy oknie były dwa miejsca potem korytarz i cztery miejsca i znów dwa. Przesympatyczna panienka zaoferowała mi, że mogę usiąść za kolegami przy oknie jak nie chcę obok w środkowym rzędzie. Oczywiście, że wziąłem to miejsce, bo zawsze mogę, chociaż popatrzyć na matkę ziemie z góry.
Maszyna zdecydowanie lepiej się prezentowała w środku od Jumbo Jeta, którym lecieliśmy z Frankfurtu do Hongkongu. W zagłówkach foteli wmontowane były monitory, na których można było oglądać wizualizację lotu z uaktualnianymi, co kilka minut danymi typu: wysokość, prędkość, temperatura na zewnątrz i jak daleko do domu. Moim sąsiadem w podróży okazał się tłusty młody kitajec, który jak tylko uaktywnił się program filmowy natychmiast założył słuchawki i udał się w świat Godzilli i Monstrów przeróżnej maści. Zawsze zastanawiałem się, dla kogo kręcą taką sieczkę i teraz otrzymałem odpowiedź.
Tuż po starcie zaserwowano nam obiad. Ciekawostką jest to, że przy odprawie na lotnisku wyłapuje się metalowe przedmioty i nie daj Boże mieć przy sobie scyzoryk. W trzy sekundy brygada antyterrorystyczna obezwładniłaby pewnie takiego desperata. W samolocie natomiast do obiadu podali metalowe sztućce, którymi wprawny binladen mógłby narobić niezłej szkody.
Zażyczyłem sobie europejskie danie, nie chciałem azjatyckiego, jakie było alternatywnie serwowane. Podano gulasz wołowy z papką ziemniaczaną i coś jak kapusto-sałata na ciepło. Wszystko świeże, bo termin do spożycia mijał dopiero w 2030roku. Jedzenie również było zdrowe, bo u większości podróżnych perystaltyka dosyć szybko zadziałała. Do ośmiu toalet błyskawicznie zrobiła się kolejka, której najwyraźniej nie przeszkadzały kakofoniczne dźwięki dobywające się z kabin a zaryzykowałbym stwierdzenie, spoglądając na miny kolejkowiczów, że niejeden zazdrościł tym w środku.
Prędkość 950km/h, temperatura -70oC, wysokość 10km. Widok z okien samolotu był żaden, ciemne niebo a pod nami chmury. Gdzieś nad Rosją dopiero przejaśniło się i można było od czasu do czasu wypatrzeć jakieś oznak życia na ziemi w postaci bladych punkcików świetlnych.
Nad ranem podano śniadanie, jajecznica z niewykorzystanych zapasów Luftwaffe z czterdziestego piątego.
Udało mi się sporą część lotu przedrzemać w słuchawkach z chilloutową muzyczką. Mój skośnooki sąsiad wciąż pochłaniał filmy z walczącymi robotami. Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że są ludzie, którzy mogą przez dziesięć godzin siedzieć i oglądać takie perły filmoteki, nie uwierzyłbym. Teraz już wiem, że można. Podróże kształcą.
Odprawa w Monachium sprawnie i bezproblemowo przebiegła. Przyszło nam czekać na lot do Wrocławia pięć godzin. Miałem okazję zwiedzić całe lotnisko, wszystkie lokale i poczekalnie. Moją uwagę zwróciła klatka dla palaczy. Jak ktoś chciał sobie zapalić papierosa a nie miał ochoty wychodzić na zewnątrz mógł w niej zaspokoić chyba całkowicie zapotrzebowanie na dymek.
Pół godziny wystarczyło i wyłączyłem migocący ekran
Klatka dla palaczy
Partynice, tor wyścigów konnych.
Oporów
Smolec