32. Kierowca taksówki zanim zajechał pod właściwy Terminal wcześniej wypytał nas dokąd i jakimi liniami lecimy. Wydawało mi się, że samo słowo lotnisko było dla niego za mało konkretne. Musiałem mu wyjaśnić, że lecimy do Niemiec, bo o Polsce niewiele wiedział zwłaszcza, na jakim kontynencie leży. Za to nazwa Lufthansy mówiła mu wszystko i podwiózł nas pod samo wejście wjeżdżając niemal do środka.
Z Terminalu pierwszego odlatywały samoloty większości znanych mi linii lotniczych jak i o zupełnie egzotycznych nazwach: Mandarin Airlines, Dragonair czy Orient Thai. Na wielkich tablicach informujących o lotach nie zauważyłem naszego przewoźnika, LOTu. Cóż, może kiedyś? Z drugiego Terminalu natomiast odlatywały samoloty regionalnych linii lotniczych.
Poruszanie się po lotnisku jest, jak w przypadku przylotu, bajecznie proste. Informacje gdzie, co i kiedy są bardzo czytelne i aby się tam pogubić trzeba mieć nie lada szczęście.
Odprawa pasażerów naszego lotu rozpoczęła się trzy godziny przed planowanym odlotem. Jak przypuszczałem, mój bagaż wykazywał pięć kilo nadwagi. Był to rezultat koleżeńskiej przysługi typu, masz miejsce to weź mi to, weź mi tamto. Na szczęście miła, żółtoskóra panienka od odprawy zgodziła się na zsumowanie wagi mojego bagażu z bagażem kolegi, który miał chudą w porównaniu do mojej walizkę, oszczędzając nam kłopotliwego przepakowywania.
Dalej była kontrola ze ściąganiem pasków, zegarków i wszystkiego, co mogłoby wzbudzić czujniki wykrywające broń. Na szczęście nie kazali mi ściągać butów, choć dookoła inni musieli na bosaka przejść przez bramkę. Muszę przyznać, że nie zdarzyło mi się, aby mnie kiedykolwiek kontrolowali na jakimkolwiek lotnisku. Widocznie mam na czole wypisane, nieszkodliwy.
Wejście.
Z dotarciem do właściwego miejsca nie było problemu.
Jak na tak duże lotnisko nie zauważyliśmy szczególnie dużego tłoku. Być może pora nie ta.
Ogromna ilość fast foodowych knajp.
Tuż po przejściu bramek kontrolnych znaleźliśmy się w ogromnym Shopping and Dining Center. Na dwóch kondygnacjach ilość sklepów i restauracji mogłaby przyprawić o zawrót głowy jednak po tym, co widzieliśmy wcześniej w Hongkongu czy Chinach nie zrobiła na nas większego wrażenia. Darowaliśmy sobie obchodzenie ich, bo głód i pragnienie miały pierwszeństwo przed kupowaniomanią.
Kiedy zaspokoiliśmy swoje pierwsze potrzeby kolega postanowił wymienić parę dolarów na hongkongdolar. Punktów wymiany pieniędzy jest kilka, więc nie mieliśmy z tym żadnych problemów, a jednak, jak za chwilę się okaże.
Kiedy wymieniliśmy walutę przespacerowaliśmy się z kolegą po dolnej kondygnacji w sumie nie zachodząc do żadnego sklepu. Później po korytarzach na piętrze. Zjedliśmy jakieś hamburgery w Burger Kingu i kiedy wracaliśmy do baru, w którym do kotleta bardzo fajnie przygrywał jazzowy kwartet wpadła na nas zdyszana Chinka.
Pyta czy to my wymienialiśmy na dole pieniądze?
My, a o co chodzi? O dzięki, zawołała i złożyła ręce do modlitwy, o dzięki, dzięki zaczęła powtarzać uradowana. Pół godziny biegam po lotnisku i was szukam. W tym momencie kolega zauważył, że ona trzyma w ręku jego saszetkę. Kiedy wyciągnął po nią rękę ta zrobiła poważną minę i powiedziała, że nie może mu jej oddać nim nie odpowie, co jest w środku.
W środku, zaczął się zastanawiać, zaraz, ach polish zloty chyba sto, może więcej.
Nie, nie zloty, nie te pieniądze. Powiedz, czy coś więcej i zapytała wpatrując się w niego z błagalnym wzrokiem.
Ach, stuknął się w czoło, euro.
Ile?
Mhm, zmarszczył czoło, przeliczył coś w myślach, tysiąc osiemset.
Drżącymi rękami wyciągnęła zwitek banknotów i zaczęła powoli przeliczać. Kiedy odliczanie zakończyła na 1800, zapiszczała uradowana, jest, dzięki, jest, dzięki. Zaczęła skakać uradowana, klaskać i dziękować, że wszystko dobrze się skończyło. Na koniec z powagą powiedziała, że to dużo pieniędzy.
Kiedy kolega chciał jej wręczyć banknot za tak zwane znaleźne, to niemal obraziła się. Zmierzyła nas złowrogo wzrokiem, błyskawicznie obróciła się na pięcie i znikła tak samo szybko jak na nas wpadła.
Staliśmy jak wryci zastanawiając się czy to nie sen? Ciszę przerwał kolega i tak jakby nic się nie stało ze stoickim spokojem stwierdził, że dla ludzi głębokiej wiary to normalne, ktoś czuwa, aby mu nic złego się nie stało.
Poszedł jednak potem do tej dziewczyny z pokaźną bombonierką, ale kiedy chciał jej ją wręczyć narobiła rabanu przeganiając go z wrzaskiem.
Dziwny to kraj, dziwne zwyczaje. Trudno uwierzyć, że coś takiego mogłoby się wydarzyć na innym lotnisku.
Strefa wolna od cła ale cena za piwo wcale nie uwolniła sie od niego.
Hamburgery kusiły i skusiły. Jak to dobrze, że je ktoś wynalazł.
Uf, rozpisałem się.
Potem wsiedliśmy do Airbusa 330 i wznieśliśmy się w powietrze, ale ...cdn.