napisał(a) tadeusz2 » 14.12.2009 08:13
16. Śniadanie w Rzece Perłowej, nie przyniosło szczególnego przełomu w moim nastawieniu do tutejszej kuchni. Wendy okazała się o wiele bardziej przebojową od Ashuina i starała się załatwić dla nas dania, które mogłyby nam przypaść do gustu. Specjalnie dla przybyszów z dalekiego świata przynieśli piwo, które jest podawane dopiero od południa. Niestety, śniadanie europejskie, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni jest tu nieosiągalne, jak mówi Wendy. Nie ma pieczywa, wędlin, nie mają serów ani białych ani żółtych, omletów, nie dostanę kawy z mlekiem ani kakao. Musimy jeść to, co wszyscy, czyli dla mnie nic, bądź mało, choć różnorodność serwowanych tu dań jest przeogromna.
Specjalnie dla nas przynieśli też mleko owcze w ilości po małym wiaderku na osobę, szare, o mdławym zapachu i straszliwie słodkie. Głupia sprawa, bo Wendy zadała sobie tyle trudu, aby je wyprosić, a ja po łyku miałem odruch wymiotny. Kolegom wystarczył sam jego zapach, aby odsunąć je jak najdalej od siebie.
Wendy, chińska yuppie, menadżerka, prężnie rozwijającej się firmy z nowymi technologiami.
Rodzina Ashui była zachwycona śniadaniem wszak niecodziennie mają okazję jeść je w knajpie.
Cała młodzież chodzi tutaj w identycznych dresach, rodzaj nowoczesnego mundurku.
Po śniadaniu kierowca Wendy zawiózł nas do jej firmy, gdzie koledzy mieli załatwić swoje interesy. Poszło tam wszystko bardzo szybko i sprawnie. Pozostało nam sporo czasu do dyspozycji, więc Wendy zaoferowała pomoc w dotarciu i zwiedzeniu Centrum Elektronicznego.
Za każdym razem jazda samochodem dostarcza niezapomnianych wrażeń. Sposób, w jaki kierowcy tutaj jeżdżą nie ma żadnego odpowiednika w Europie. Nie ma tutaj czegoś takiego, że po kilkupasmowej jezdni wszystkie samochody jadą, jeden za drugim po swoim pasie. Tutaj się nieustanne miesza, zmieniają pasy w każdym momencie, gdy tylko obok jest kawałek wolnego odstępu, czyli pół długości samochodu. Manewr zmiany pasa polega na włączeniu klaksonu i zajechania drogi jadącemu obok. Czasem na trzech pasach potrafi jechać pięć samochodów, każdy trąbi i miga długimi światłami. Nie mam pojęcia, jakie obowiązują tutaj reguły. Mam bardzo duże doświadczenie w prowadzeniu auta, ale chyba nie podjąłbym się tutaj jazdy.
Największym nieszczęściem dla auta nie jest tu brak paliwa a brak klaksonu. Bez niego samochód chyba nie ujedzie daleko.
Jedziemy do Computer Center.
Kierowcę Wendy nie wzruszyła prośba żebrzącej inwalidki na skrzyżowaniu.
We wszechobecnym, niemal przez całą dobę korku zauważamy, że większość aut pochodzi z tego wieku.
Czasami można odnieść wrażenie, że Shenzhen jest gigantycznym placem budowy.
Takich jeżdżących pod prąd rowerzystów jest zatrzęsienie. Ten jest wyjątkowo rozważny, bowiem jedzie bokiem a spotykałem już jadących trójkołowców środkiem.
Zanikający obrazek z ulicy. Rowerów coraz mniej.
Główna ulica CC, trudno uwierzyć, że w każdym budynku, na każdym piętrze znajdują się tysiące stoisk ze sprzętem elektronicznym.
Nie wyobrażam sobie poruszania się tutaj bez przewodnika.
Tłumy, tłumy, tłumy, białych spotyka się tu raz na pół godziny.
Dopiero pięć pięter z takimi stoiskami za nami a czuję się już wykończony. Jeszcze tylko dwa tysiące i usiądziemy gdzieś na piwie, zapewnia Mirek.
Teraz na lewo potem na prawo. Po drodze mam sto okazji, aby kupić Vista7, ingliś.
Bogu dzięki, nie musieliśmy wchodzić do każdego budynku, pewnie wrócilibyśmy, gdzieś na wiosnę.
I nie musimy tu stać po pieniądze.
Szukamy knajpy z wolnymi stolikami, wszędzie tłok albo nie ma piwa.
Czy ja sie nie powtarzam mówiąc, że wciąż wzbudzamy zainteresowanie przechodniów?
Nowoczesne centrum ze szkła i betonu.
W tym tłumie ten motorowerzysta nieźle sobie radził dzięki donośnemu klaksonowi.
Ten też.
Niespotykane w Europie, ale pasy dla pieszych na skrzyżowaniu wiodą po przekątnej.
Trzeba umieć się tu poruszać, najlepiej biegiem.
Przechodnie.
Udało mi sie uchwycić jeden z rzadkich już widoków tutaj, tradycyjny mundurek.
