Tegoroczny wyjazd na Mazury napawał nas lekkim niepokojem.
Po raz pierwszy od wielu wielu lat mieliśmy jechać już w wakacje a nie jak zawsze przed końcem roku szkolnego.
Tym razem na przeszkodzie stanęła moja praca.
Niestety w pierwszy weekend wakacji musiałam jeszcze być na miejscu.
Może nie weekend ale w sobotę.
Wyjechać mogliśmy dopiero w niedzielę rano.
Kiepsko bo większość czarterów zaczyna się w sobotę.
Na szczęście udało mi się wyszukać pasującą nam jednostkę czarterowaną właśnie od niedzieli.
Szybciutko wpłaciliśmy zaliczkę, podpisaliśmy umowę i pozostało czekać do wakacji.
Nadeszła szalona sobota przedwyjazdowa.
Szalona bo praca i ślub chrześnicy zbiegły mi się w jeden dzień.
Więc najpierw pojechaliśmy na ślub 50 km by natychmiast po nim wrócić do mojej pracy na ostatni koncert w sezonie.
Po koncercie znowu jazda – tym razem 100 km na wesele, tam chwila, powrót do domu i bardzo szybki sen.
Pobudka nie była przyjemna ale myśl, że niedługo będziemy na wodzie dodawała skrzydeł.
Po śniadaniu szybko zapakowaliśmy samochód i mogłam zamknąć bramę.
Mazury czas zacząć!
Na ten rejs jadą ze mną kwiaty – dostałam je wczoraj od Przyjaciół po koncercie i musiałam je koniecznie zabrać – będą upiększać nam pokład.
Trasa przebiegła bezproblemowo.
W okolicach trzynastej tradycyjnie zatrzymaliśmy się w Okartowie w centrali rybnej po wędzoną sielawę.
Niestety – nie ma i nie będzie.
Smutek.
To zajrzyjmy chociaż nad Śniardwy.
Jedziemy taką urokliwa drogą.
Jeszcze kilka minut i parkujemy w Marinie PTTK w Wilkasach.
Wypakowujemy cały nasz dobytek.
Nasz jacht jeszcze jest sprzątany i naprawiany – poprzednia załoga zgłosiła, że miecz się czasem zacina więc właściciel sprawdza i próbuje usunąć usterkę.
Grzecznie czekamy – to urlop, już nam się nigdzie nie spieszy.
W końcu wszystko gotowe.
Pakuję jacht, jemy obiad i pora opuścić marinę.
Wypływamy na Niegocin.