DZIEŃ 10. - MOSTAR OF PUPPETS
Jedziemy dalej...
Mamy 07/09, a już 09/09 wyjeżdżamy, więc to ostatnia okazja, aby jeszcze gdzieś wyskoczyć. Zryw z łóżka i decyzja, że wyjeżdżamy. Znowu czyste niebo i Słońce na nim. Dopiero mieliśmy poczuć, co to "skwar".
Ruszamy z Baśki. Droga na początek znana jak najbardziej, bo znowu kierujemy się na południe. Dalej niż Drvenik, Ploce, ale do Klek tym razem nie dojeżdżamy. Skręcamy na Opuzen i jedziemy na Metković. Dzisiaj uderzamy na Bośnię i Hercegowinę:). Na granicy kolejka, przetrzepują jakiś autobus i kilka osobówek, żadnej z Polski co prawda, ale... Paszporty, głębokie spojrzenie w oczy i...jesteśmy po drugiej stronie. Nie wiem, w czym rzecz, ale Włosi, Niemcy mają się chyba troszkę gorzej na granicach. Jak jechaliśmy na Peljesac, sytuacja była podobna. Polacy spokojnie przejeżdżali, w/w mieli problemy:). No nic...tylko się cieszyć.
BiH wyłania się dosyć niewinnie na początku, leniwie wręcz. Mijamy czatującą policję. Tutaj akurat mieliśmy szczęście, bo prędkość raczej nie była przepisowa. Pohamował nas jakiś Bośniak jadący z prędkością snopowiązałki. Parę wyzwisk poleciało...potem podziękowań);. W pewnym momencie Naszym oczom ukazał się taki widok...
Jeśli ktoś wie, jaka to miejscowość? będę zobowiązany, bo nie zakodowałem...pierwszy dzisiaj raz i nie ostatni. Mam wrażenie, że to Pocitelj, ale to tylko moje wrażenie. Z boku zamku, troszkę poniżej znajdował się meczet... Wejście 1 Euro, więc wchodzę. Żona w tym momencie stwierdziła, że zobaczy okolice meczetu.
Zamek odpuściliśmy. Następnym razem ewentualnie. Jedziemy dalej.
Jak przygotowywałem się do wyjazdu, to czytałem na tym zacnym forum o pewnym punkcie widokowym w drodzę do Mostaru. Stwierdziłem więc, że trzeba się tam dostać. I teraz prośba o pomoc. Jak się ta miejscowość nazywała i gdzie to jest?????? W czym rzecz? Skręcało się do niej bodajże drogowskazami na Blagaj. Tak uczyniliśmy. Znaki na tą zapomnianą w chwili obecnej miejscowość nas tam prowadziły. Dotarliśmy do tej miejscowości, ale niestety nie znaleźliśmy tego punktu:). Przejeżdżaliśmy min. obok takich oto miejsc...
Ten cmentarz na bank był w tej miejscowości. Pamiętam tylko, że odbijając z cmentarza w prawo, dojechaliśmy w końcu do rzeki, gdzie droga była zamknięta, stało kilka straganów, jakaś grupa przygotowywała się do raftingu. Punktu widokowego brak:). Dodam jeszcze tylko, że kilka minut później minęliśmy już tabliczkę Mostar. Jeśli ktoś pamięta i powie mi, jak się dostać do tego punktu - z góry dzięki.
Mostar przygnębił na początku. Obok cudnych budowli - ślady wojny...
Parkujemy koło tego ostatniego budynku i ruszamy w dół. Strzałki kierują na Stary Most. Po chwili, przeciskając się pomiędzy turystami i straganami, jesteśmy na miejscu...
Urokliwie, nie powiem...przechodzimy most i wgłębiamy się w główną "arterię" historycznego Mostaru. Tam, poza milionem chińszczyzny jednak, można kupić różne "ludowe" przedmioty
Pozostałości po wojnie na każdym kroku. Można potknąć się o sztylecik, hełm, medale, bagneciki...kierujemy się dalej. Wcześniej w oddali widzieliśmy kolejny meczet, więc idziemy w jego kierunku...mijamy na razie i meczet, i cmentarz przy nim... Faktycznie, daty na nagrobkach są przytłaczające. Kończymy naszą wycieczkę w jedną stroną przy takiej oto budowli
Wracamy...meczet...
Kawałek za meczetem stwierdzamy, że odbijemy w lewo wąską uliczką. Mijamy grupę młodych chłopaków, siedzących na schodach kamienicy. Gdy przeszliśmy koło nich, dwóch z nich wstało i zaczęło iść za nami. Na początku spokojnie, tak, jak i my...w pewnym momencie zaczęli jednak przyśpieszać. Mój nos detektywa śledczego...mam w domu dwa psy, więc zakładam, że coś od nich już przejąłem i mam "nosa" do pewnych spraw...poza intuicją "drogową", o czym to już pisałem wcześniej:)...i tenże nos już mi podpowiedział, że zaraz "będzie jazda". Ściągnąłem aparat z szyi i owinąłem pasek wokół lewej dłoni. Prawa musi być wolna:);. Powiedziałem żonie, aby swoją torebkę dała przed siebie. Zapytała, "o co chodzi?"..."o nic, po prostu weź ją przed siebie:);. Gdy już byli wystarczająco blisko, musiałem błyskawicznie skalkulować: Teraz w łeb czy poczekać jak wyciągną łapska:);. Stwierdziłem, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Byli już tuż za nami, na wyciągnięcie ręki, do czego to właśnie nie chciałem dopuścić...szybkim ruchem odwróciłem się rzucając coś na zasadzie "what ku...". Nie mogli się połapać na początku, byli zaskoczeni, jednakże nogi bardzo szybko im przypomniały do czego służą. Dali długą w przeciwnym kierunku i szybko zniknęli z oczu. Żona się nie do końca zorientowała w czym rzecz:). I dobrze w sumie.
Stwierdziliśmy, że idziemy usiąść w jakieś knajpce. Ukrop był nieziemski. Godzina 14.00. Trafiliśmy na najcieplejszy dzień Naszego wyjazdu. Porównywalny z Orebicem kilka dni wcześniej. Teraz pytanie: co to jest?
Odpowiedź: ice coffee. Lubimy kawę, a mrożona kawa genialnie gasi pragnienie. Zamówiliśmy więc ice coffee w knajpce, pytając się jeszcze kelnera, czy wie w czym rzecz. Bez wahania odpowiedział "of course". No to taki z niego "of course", że przyniósł czarną kawę z dwoma kostkami lodu w środku. Kawę oczywiście gorącą:). No nic...jeśli ktoś ciekaw, jak to smakowało, to odpowiem grzecznie, że okropnie:). No nic, "kawa" wypita, żołądek podratowany...idziemy dalej...
W międzyczasie popełnilismy jeszcze zakupy i tutaj zaskoczene. Ceny jak najbardziej pozytywne. Taniej niż w Chorwacji. W koszyku ląduje Sarajevsko, jakieś chipsy, słodycze i min. bardzo dobra kiełbasa suszona. Niestety, nie pamiętam nazwy, a szkoda.
I ...był sobie Mostar...wyjeżdżamy, ale nie wracamy jeszcze do Baśki. Kierujemy się na wodospady Kravica, czyli najpierw trzeba się dostać do miejscowości Ljubuski. Jadąc do Mostaru wyrastała przed nami płaska góra. Nie wiem, jak "oni" to zrobili, ale wygląda to genialne. Nie miałem pojęcia, że górą tą ciągnie się trasa i nie miałem pojęcia, że i My tam będziemy... Widoczki świetne.
Medjugorje odpuszczamy. Jakoś mało nas to interesuje, szczególnie, że i opisy, na które natrafiłem tutaj nie zachęcały. Żona jeszcze coś tam wspomina, żeby zajrzeć, ale to nie dla mnie. Nie jedziemy.
Niestety, ale w Ljubuskach gubimy się, ale wiadomo, że koniec języka za przewodnika...sęk w tym, że o ile z Chorwatami jakoś mogliśmy się dogadać, tak z napotkanym Bośniakiem raczej średnio:). Udało się w końcu jednak dotrzeć. Zgodnie z radą forumowiczów wjechaliśmy "pod zakaz" i zjechaliśmy troszkę niżej. Takich jak nas, było więcej.
Wracamy. Nie pamiętam, na które przejście się kierowaliśmy, ale bodajże na Vrgorac, ale głowy nie dam. Przejeżdżaliśmy min. tuż obok takiej góry...
Na przejściu nawet paszportów nie zdążyłem pokazać. "Polaki jechat"; i tyle. Chwilę potem zobaczyliśmy, jak to wygląda nieotwarty odcinek autostrady, którą to przejechaliśmy już setki kilometrów.
Wieczór zakończyliśmy standardowo