Przekroczyliśmy granicę. Rozglądamy się więc za znakami prowadzącymi na autostradę. Nic...czarno wszędzie...znaków brak. Dojeżdżamy do rozjazdu. Albo w lewo albo w prawo. I tutaj znowu naciąłem się na moją intuicję, której nie posiadam, tudzież posiadam odwrotną intuicję
. Podpowiada mi ona, abym skręcił w prawo, co też uczyniłem. Dalej żadnych znaków. Zaczynam się na siebie denerwować, że przecież obiecałem sobie, że jeśli pierwsza moja myśl, to będzie "w prawo", to pojadę "w lewo". Zawsze tak mam i zawsze się na tym łąpię. Taka już chyba natura, a tej nie oszukasz.
Kluczymy więc po Bohuminie. Na drogach pusto, jakaś ciężarówka śmignie koło Ciebie, nie widać nic. Dojeżdżamy do drogi na Ostravę, ale...ta nagle się kończy. Zakaz wjazdu, coś się robi, w sensie buduje. Przejeżdżamy dziurawymi drogami obok jakichś magazynów, jesteśmy z tyłu dworca kolejowego, ewentualnie jakieś bocznicy, czy cholera wie czego jeszcze. Wszyscy na forum piszą, że jeszcze przez miasta A, B czy C, ale rzadko opisują, jak przez te miasta przejechać hehe. Nagle, jest znak Ostrava, nie autostrada co prawda, ale już coś... Jedziemy więc...mijamy kilka wiosek, a akurat mało co było widać, bo usiadła na nas taka mgła, że ledwo widziałem maskę samochodu, nie wspominając o ulicy. Myślę sobie "nieźle...początek wyprawy i już problem". Po ok. 30 minutach dojechaliśmy do Ostravy. Tam na szczęście szybko odnalazłem znak prowadzący do autostrady na Brno.
"Victoria" sobie myślę... Mamy przyjemną autostradę, więc możemy śmigać. Jak emocje "zagubionego we mgle" opadły, poczułem że coś mi siedzi na tylnym zderzaku. Okazało się, że to Morfeusz się przyplątał do nas. Pytam małżonki, czy też go czuje, odpowiada, że jeśli chodzi o Nią, to już jest na tylnym siedzeniu. Pozwoliłem Jej w takim razie na pójście w jego objęcia, co szybko uczyniła. Nie trwało jednak długo, a jakieś 30 km przed Brnem poczułem Go na moich kolanach. Poległem. Lepszy urlop w Chorwacji niż w Hadesie. Dopadł mnie drań. Stacja Shella, siedzenia do tyłu, kocyk na siebie, szybkie spojrzenie na zegarek, mamy 4.45, więc myślę "maks. 30 minut i jedziemy" i...nieczuły leżę odurzony snem, że zacytuję klasyka...
Ze snu wyrwały mnie ruszające/przejeżdżające ciężarówki. Zegarek...mamy 6.30...YACH!!! O godzinę za dużo. Budzę żonkę, a tutaj nic się nie dzieje, ledwo oczy otwiera. Idę zapalić. Zimno po tym śnie, więc szybko się orzeźwiam, żona stara się otworzyć drugie oko. Szybka kawka z jakąś pajdą i chwila przed 7.00 jedziemy dalej. Tym razem na rozruszanie zmiana pendrive'a. Mieszanka Benighted, Hatebreed, Machine Head, Vader itp.
Przez Brno bez problemów, pierwsza fotka na trasie
Kupujemy winietkę w Wiltersdorf (mogłem coś pomieszać w nazwie). Wiedeń pokonujemy ze średnią prędkością 80 km/h, mimo iż wjeżdżamy na obwodnicę punkt 9.00. Kierunek Graz, prędkość 140-160km/h, potem na Mureck, Lenart, Ptuj.
Granicę chorwacką przejeżdżamy bez żadnych problemów ok. 11.00-11.30.
Na razie "ochów i achów" nie ma zbyt wiele, jednakże sytuacja ta zmienia się z minuty na minutę. W sumie nadal tak jest, przecież jeszcze tu jestem i będę tydzień.
Chyba za tym tunelem moje słowa zaczęły nabierać innego "kolorytu"
. W dodatku jego nazwa powoduje uśmiech na mojej facjacie, bo sam gram w kapeli
Przerwa na rozprostowanie kości w Lićki Osik...Jest przed 14.00...
cdn...