Dzień 8- 02.07.2013Dzisiejszy dzień przeznaczyliśmy na wyjazd do Splitu. De facto traktowaliśmy to z żoną jako rekonesans znając zacięcie naszych dzieci do zwiedzania i być może w przyszłości śmigniemy sobie bez nich ale z nastawieniem na zwiedzanie- wyrodni rodzice, a jak!
Bez zbytniego spinania się wciągnęliśmy śniadanie i ruszyliśmy w trasę. Na miejscu wbiliśmy się w miejsce parkingowe na ulicy Dubrovačkiej (zdjęcie z Google Maps- żeby nie było...).
Później hajda przez różne skróty, żeby zrobić nalot Dioklecjanowi. Chyba musiał wyczuć, że przyjdziemy bo się gdzieś ulotnił i nikt nie wiedział dokąd poszedł...
Ale zanim to nastąpiło to musieliśmy się do niego dostać przez Złotą Bramę macając po drodze lewy palec u stopy Grzesia z Ninu. Swoją drogą to tylko ten palec miał wyczyszczony przez turystów o czym zapewne CRO maniacy wiedzą
Następnie weszliśmy w ciasne uliczki starego miasta- raj dla oczu. Niesamowite wrażenie przeniesienia się w czasie, tylko obecność ludzi z naszej epoki rozwiewała to złudzenie. Nie spotkaliśmy się wcześniej z takimi wąskimi uliczkami, nie wiem, czy chciałbym mieć sąsiadów z budynku naprzeciw na wyciągnięcie ręki, z drugiej strony to takie ustawienie dawało jakieś schronienie przed słońcem i trochę chłodu.
Na powyższym zdjęciu po lewej stronie jest wejście po schodach i trafiliśmy na mieszkańca, który zamykał tę bramę na półpiętrze na łańcuch i kłódkę. Ciężko się dziwić, inaczej by się stada turystów tam pakowały...
Później poszlifowaliśmy trochę trochę trotuary i przyuważyliśmy wędkarza- ciekawe, na co zanęcał i na co łowił?
Z lekka zmęczeni słońcem udaliśmy się do bryki i wróciliśmy na kwaterę. Po obiadku zawitała do nas gospodyni z takimi smakołykami:
Pyszności! Pierwszy raz mieliśmy okazję skosztować świeżych fig (naszym niejadkom nie za bardzo smakowały, może sobie za bardzo wkręciły film, że w środku są robale- bo wnętrze trochę tak wygląda, ale nie zmartwiło nas to- będzie więcej dla nas
)
Po napełnieniu brzuchów trochę odpoczęliśmy i poszliśmy trochę dosolić organizmy. Słońce już się chowało za wzgórzami i za ciepło nie było- przynajmniej takie miałem wrażenie.
Ustrzeliłem też fotę ichniemu motorowerowi, podobnemu do naszego Rometa Kadeta o nazwie Tomoš, śmiga tego od groma chociaż nowszego sprzętu też jest sporo.
Po kąpieli obowiązkowe "schłodzenie" się Ožujskim
i wspólne wieczorne gry w karty aż nas zmorzył sen...
Dzień 9, 10 i 11- 03, 04 i 05.07.2013Zaczynamy powoli odczuwać, że koniec zbliża się szybkimi krokami. Pomimo tego, że zaczynamy tęsknić za domkiem to jeszcze nie dopuszczamy myśli o wyjeździe aczkolwiek już trzeba... Spędzamy ostatnie dwa dni na "naszej" plaży w Marinie delektując się kąpielami morskimi i słonecznymi. Szczególnie ostatni dzień jest ciężki- wiemy, że już trzeba się zwijać ale jakoś tak każdy tę chwilę odwleka. Nawet dzieciaki zbyt chętnie chodzą "jeszcze tylko ostatni raz" się wykąpać pomimo, że już z naszej plaży słońce uciekło... Smutno...
Na koniec dzieciaki wyciągają z wody ważkę, która jest przemoczona i nie może latać.
Posadziliśmy owada na "piasku" i czekaliśmy aż się wysuszy. Woda nieubłaganie odparowała i już naprawdę trzeba się zwijać.
Noc jest gorąca, widmo odjazdu i związane z tym emocje nie dają spać. W sumie spaliśmy może trzy godziny.
Dzień 11- 06.07.2013Z rana śniadanko, pakowanie i sprzątanie po swoich czterech literach. Toboły z powrotem na furę, pożegnanie z gospodarzami i wymiana Sobieskiego na wino własnej roboty. Chcemy się zrewanżować i mówimy, że postaramy się wysłać nalewkę z malin (niestety, nie obrodziły i ledwo co wystarczyło, żeby skubnąć z krzaków ale w odwodzie czeka wino ze śliwek
) Po drodze szybkie zakupy w przytrogirskim Lidlu i wbijamy się na trasę powrotną. Wjeżdżamy na autostradę i po jakichś kilkunastu minutach widzę znajomo wyglądającego jasnozielonego VW Transportera. Okazuje się, że to nasz "znajomy", z którym śmigaliśmy od granicy słoweńsko- chorwackiej. Mijamy Sveti Rok i pogoda się psuje- do granicy kilka razy trafiamy na intensywne deszcze. Jako że płaciliśmy na bramkach kartą to wbijamy się na odpowiednie pasy i ze zdziwieniem widzimy korki po kilka ładnych kilometrów do bramek gdzie płaci się gotówką. Spotykamy tam też sporą grupkę aut, które mijały nas o wiele wcześniej i tu tracą ten czas, który "zarobili" na trasie- kolejny dobry ruch z naszej strony. Po drodze mijamy granicę- jak w tamtą stronę kontrolowano paszporty na każdej bramce to teraz pogranicznicy tylko machają rękoma aby jechać; no tak, Chorwacja od 01.07.2013 jest w Unii. Praktycznie razem dojeżdżamy do stacji benzynowej na granicy słoweńsko- austriackiej. Potem śmigamy przez Austrię do Mikulova, gdzie mamy nocleg. Do Mikulowa dojeżdżamy w godzinach wczesno-wieczornych i kwaterujemy się we wcześniej zarezerwowanym pensjonacie. Pomimo zmęczenia idziemy jeszcze na mały spacer koło zamku i koło 22:00 wracamy do pokoju.
Dzień 12- 07.07.2013Z rana śniadanko i znowu w trasę. Przelatujemy Czechy całkiem spokojnie- jest niedziela i ruch na autostradach znikomy. Jakoś tak szybko mija ta trasa... Wjeżdżamy do Polski i już definitywnie dociera do nas, że w tym roku przygoda z Chorwacją się zakończyła... Do domku zlatujemy około 19:30, szybko z grubsza rozpakowujemy toboły i siadamy na balkonie- niestety, to już nie ta temperatura, jest około 17 stopni i podmuchuje wiaterek... Nawet Ožujsko nie podnosi temperatury
No cóż... Bywa... Podróż zakończona ale już zaczynamy rozmowę, że może za rok?...
I tego się trzymamy. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli i za kilka miesięcy znowu wylądujemy w Chorwacji.