Re: Captain disaster czyli Doktor i pierwszy samodzielny rej
napisał(a) DoktorDoktor » 01.12.2020 10:59
[color=#0080FF]Poranek dnia następnego jest wspaniały. Cieplutki. Cichy, pełen zapachów spływających ze stoków wokół zatoki. Oddaję muring i cumy i ruszamy dalej. Dzisiaj chce osiągnąć najdalszy punkt tego rejsu. Prognoza sprzyja, żadnych jugo, bor i innych takich niebezpiecznych zjawisk. Wiatr ma wiać z zachodu i to wiatr o sile ok 4B. Na niebie najmniejszej chmurki. Wychodzimy z zatoki i na autopilocie stawiam żagle a potem ster lewo i kładę się na kurs na południe w stronę Splitskich wrót i dalej Hvaru. Wieje od otwartego morza. Bardzo przyjemnie. Ustawiam żagle do półwiatru i rozkoszuję się chwilą. W cieśninie Śplitskich wrót oprócz promów nie ma praktycznie nikogo. Po jej minięciu jacht rozpędza się. Na szczęście morze nie jest zafalowane, zaś wiatr daje nam możliwość płynięcia ok 5-6 węzłów. Jest wspaniale. W pływaniu morskim jak już mamy wiatr to w zasadzie nie trzeba się bawić w halsówkę. Dobre dwie godziny nie dotykam się do żagli. Nie to co na Mazurach, gdzie zwroty trzaska się niemal co chwilkę. I znowu mamy morze praktycznie dla siebie. Wokół pusto. Jedynie szum wody wokół jachtu i wiatr. Podziwiamy również wyłaniający się w zamglonym powietrzu zarys wyspy Vis. Bimini nad całym kokpitem a ja nie widze żagli. Trochę mnie to denerwuje. Wychylam się do tyłu, żeby na nie spojrzeć ponad daszkiem bimini. No i nieszczęście gotowe. Zaczepiam daszkiem czapki o bimini. Czapka z odznaka kapitana jej królewskiej mości, z koroną i kotwicą w złotych wieńcach laurowych, kupiona w specjalnym sklepie ląduje na pomoście kąpielowym, a chwile później w wodzie. Płyniemy za szybko by ja złapać. Czapka zresztą szybko idzie na dno i tracimy ją z oczu. Ta czapka była specjalnie dla mnie wyszukana jako prezent przez moja dziewczynę. Robi się trochę smutna a ja schylam głowę przepraszająco. Trudno – czapka poszła za ofiarę dla Neptuna. To tylko czapka, choć żal jest.
Tymczasem dopływamy do Hvaru i idziemy wzdłuż jego południowego brzegu między miastem Hvar a Paklinskimi wyspami. Tutaj musimy zmienić kurs na baksztag i halsować robiąc zwroty przez rufę. Na szczęście z moja dziewczyna za sterem da się to ogarnąć, choć przy wietrze sięgającym już 17 węzłów robi się to dynamicznie i z pewnym wysiłkiem. Ale szybkość jest taka, że nie redukuję żagli. Szkoda. Nie będziemy stali w Hvarze.
Cumowanie w miasteczku jest dość problematyczne. Wole kotwicę. Płyniemy dalej do zatoczki obok miejscowości Milna.
Stoją tu już katamarany. My zajmujemy miejsce w środku i wrzucam większość łańcucha kotwicznego. Wiatr wieje od lądu ale wysoki brzeg go nie hamuje. Szybkość nie schodzi poniżej 10 węzłów a bandera cały czas łopoce. Za rufa mamy bardzo piękne i budzące grozę skały. Jak nas na nie zniesie to mogiła. Wiedzę, że w drugiej odnodze zatoki stoi na kotwicy duży jacht i też obraca się pod wpływem podmuchów zmiennego wiatru. To mi daje nadzieję. Wybieram dwa punkty na przeciwległych brzegach i patrze jak obraca jacht, czy nami dryfuje czy kotwica trzyma. Wydaje się, że tak, choć cały czas mam wrażenie, że przybliżam się do skał. W końcu zniecierpliwiony podnoszę kotwicę, podpływam bliżej i znowu ja rzucam. Tym razem lepiej, choć wiatr cały czas obraca jachtem jak wahadłem o jakieś 15-20 stopni. Ta noc będzie niespokojna. Zapada mrok. Gwiazdy błyszczą i mrugają co jest zapowiedzią silnego wiatru – tam na górze gdzie prąd strumieniowy płynie na 10 km. Są duże zawirowania powietrza o różnej gęstości i wilgotności. To powoduje refrakcję, którą my widzimy jako mruganie. Ten wiatr przyjdzie i do nas. Tymczasem podziwiamy Drogę mleczną nad naszymi głowami. Jest coraz późniejsza noc a mi nie chce się spać. Sączę wino i obserwuję zachowanie jachtu, czy kotwica trzyma czy nie? Chyba trzyma.
a tak wygląda Zdravka widziana z wody. Prawda, że ładna?
Potem ustawiam alarm kotwiczny i idę spać płytkim snem. Budzę się w nocy. Jest pierwsza. Wiatr nie zelżał nawet na chwilkę. Z latarką idę cichutko na pokład. Stoimy, mino, że jacht obraca się na łańcuchu kotwicznym, brzeg się nie przybliżył. Banderka łopoce sztywno. Wieje naprawdę solidnie. Siedzę na pokładzie dobrą godzinę, chłonąc mroki nocy i ciesząc się chwilą i zapachami z lądu, niestety nie cisza i spokojem, Wiatr wieje ciągle. W końcu idę znowu spać ale budzę się przed świtem. Dalej stoimy gdzie staliśmy. Dzielna Zdravka nie zerwała się z łańcucha.
[color=#0080FF][/color][/color]
- Załączniki:
-
-