Czas zacząć spisywać przemyślenia pourlopowe, zanim człowiek zapomni co i jak było
Pływadełko
Pobudka skoro świt. Fajny mi świt 2.30 w nocy z czwartku na piątek. O trzeciej rano 24 sierpnia zamykamy bramę posesji i jedziemy na południe, ku słońcu tak kochanej Chorwacji. Prom ma wyruszyć o 20.00, ale należy być 2 godziny przed wypłynięciem. Po drodze może człowieka spotkać wiele przygód a i na wariata nie pojadę. Zapas czasowy powinien wystarczyć. Trasa standardowo, czyli Zwardoń, Bratislava, Węgry, kawałek Słowenii no i Chorwacja. Już w Bratysławie wiemy, że jeśli obędzie się bez przygód będziemy ze sporym zapasem. Drogi ubywa szybko, tak że przed 11.00 witam się z celnikiem "dobar dan". Autostrada prawie pusta, lewy pas i chwilę po 14 tej jesteśmy na parkingu przystani promowej w Rijece. Wjeżdżając od razu zostajemy zapytani, dokąd zamierzamy płynąć i otrzymujemy za szybę stosowną karteczkę z wydrukowanym napisem Korcula, co ma zapewnić sprawność i prawidłowość załadunku samochodów.
Co tu robić Temperatura w cieniu 30 stopni, córcia po podróży zmęczona i trochę marudna, krótki spacer i zakup biletów na prom. Tu ciekawostka, bo o ile już nawet w osiedlowych spożywczakach czasem można płacić w euro, o tyle za bilety na prom wyłącznie w kunach lub kartą. Wybieramy tą drugą opcję. Koszt dla naszej trójki w kabinie z oknem i autka, po dodaniu wszystkich kosztów bankowych = 1021 PLN
Siedziba Jadroliniji gdzie kupuje się bilety, to żółty budynek z zielonkawym dachem. Jeden z okazalszych w Rijece.
Na razie tyle bo się odzwyczaiłem od klawiatury