napisał(a) REDsnake56 » 26.01.2015 12:48
To był pierwszy dzień pod żaglami i od razu dostaliśmy sporą dawkę tego żeglowania, bo chyba to był najdłuższy rejs bez przystanku. Płynęliśmy ok 4 godzin. Wiadomo - na początku mega entuzjazm, szał, zadowolenie. Sternik zaproponował winko, jeszcze lepiej. Pełne morze, dookoła cała masa innych jachtów:
Każdy kto chciał po kolei przejmował ster. No bajka.
Jak wspomniałem parę postów wcześniej wszyscy byliśmy szczurami lądowymi, także po 2-3 godzinach porządnego bujania atmosfera trochę ucichła. Nie, nie... nikt w chorobę morską nie wpadł (na szczęście) tylko zrobiło się tak sennie, małomównie, spokojnie. Pół biedy jeśli siedziało się na pokładzie. Ale jeśli się na chwilę zeszło pod pokład zaczynały się schody
Nie mówię już, że trudno było tam utrzymać pion. Naprawdę nieźle bujało. W miarę jak zbliżaliśmy się do lądu robiło się lepiej.
W końcu dopłynęliśmy do takiej zatoczki: