Utknęliśmy więc w tym mieście grozy po zmroku
. Szczęście w nieszczęściu, że okolica z tych lepszych
. Nie ma co płakać, trzeba działać.
Zaraz przy stacji jest przystanek autobusowy. Postanawiamy więc podjąć próbę rozpracowania wiszących tam tras przejazdu. Dla każdego autobusu ciągiem wymienione są ulice i punkty orientacyjne, przez które przejeżdża. Teoretycznie do ogarnięcia
. Wyciągamy więc mapę i przystępujemy do działania.
Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze wgryźć się w temat, kiedy za plecami słyszymy pytanie
"czy mogę wam jakoś pomóc" .
Cud
Normalnie cud
Neapol, chwila przed 23cią, mało uczęszczana okolica, a na przystanku autobusowym czeka Polka. Ma się tego farta
. Pani dosłownie spadła nam z nieba. Anioł nie kobieta
Przedstawiamy problem, a nasz anioł przystępuje do konsultacji w szerszym, paroosobowym gronie oczekujących na autobus. Chyba rzeczywiście nawet miejscowi mają problem z neapolitańską siatką połączeń, bo narada trwa parę minut
. Ostatecznie zostajemy skierowani w dół w stronę lungomare, bo tam według zapewnień z Piazza Vittoria odjeżdża nawet kilka linii w stronę Campi Flegrei. Grazie
Dziękujemy
Lecimy.
Ponieważ zeszliśmy jednak w sporej odległości od placu to szkoda nam było się cofać. Poszliśmy w przeciwną stronę z nadzieją, że trafimy na kolejny przystanek. Idziemy, ale przystanku nie widać
. Pytamy więc w mijanym akurat kiosku. My ni w ząb po włosku, pan w kiosku ni w ząb po angielsku. Efekt jest taki, że pan przez dłuższą chwilę próbuje nam sprzedać bilet na autobus
.
W końcu udaje się nam dojść do porozumienia. Pan macha ręką przed siebie i zapewnia, że przystanek będzie jeszcze kawałek dalej.
Idziemy więc ten
jeszcze kawałek dalej, a przystanku jak nie było tak nie ma
. Jest za to jakiś bar czy inny fast food, a przed nim paru młodych ludzi. Pytamy? No pytamy
. Gość patrzy zdziwiony najpierw na nas, potem na zegarek i stwierdza, że o tej porze to już tylko taksówką
. Średnio mu wierzę, bo wygląda na takiego co jeździ wyłącznie taksówkami i to bez względu na porę
. Mimo to pytam ile może kosztować kurs na Campi Flegrei, bo w portfelu tylko ok. 15 euro gotówki. Chłopak kręci nosem, ale proponuje żebyśmy zadzwonili na taxi i zapytali i już szuka nam nawet numeru w swoim smartfonie
. Na szczęście do rozmowy wtrąca się jego kolega informując, że przystanek jest tuż za rogiem. Ufff, może uda się ocalić te 15 eurosów
. Grazie
Thank You
Lecimy.
W końcu widzimy przystanek. Mało tego, na przystanku czekają ludzie
. Będzie autobus
Oby nasz
. Pytamy pierwszą parę czy dojedziemy w okolice CF. Starsi państwo mówią coś szybko mocno przy tym gestykulując. Nie bardzo wiem o co chodzi, ale opcje są dwie. Ta lepsza, że po prostu nas nie rozumieją i ta gorsza, że nie odjeżdża stąd żaden interesujący nas autobus
. Znowu wyrzucam sobie ignorancję i obiecuję, że przed następnym
Tour d'Italia przyswoję podstawy włoskiego, zwłaszcza wybierając się na południe Italii.
No nic. Z tym samym pytaniem zwracamy się do pary z dwójką dzieci. Ogromnym entuzjazmem i zaangażowaniem wykazuje się ojciec rodziny, który słysząc naszą twierdzącą odpowiedź na swoje
English? raz po raz powtarza
football stadium mając oczywiście na myśli stadion SSC Napoli. W tym samym czasie jego żona mówi nam, że jadą w tą samą stronę i pokażą nam gdzie wysiąść
. HURA
Uratowani
. Bo od świątyni SSC Napoli to już przysłowiowy rzut beretem.
Pierwszy etap długiej drogi do hotelu wyglądał tak:
Czekamy na autobus, napięcie powoli schodzi, a puszcza już zupełnie po zaobserwowaniu
uroczej scenki z udziałem "naszej" pary z dwójką dzieci. Młodsze smacznie śpi w wózku, a starszy na oko pięcioletni chłopiec bawi się plastikowym pistoletem. Zabawka ma w środku jakieś obracające się trybiki. Świeci to, terkota czy co tam jeszcze robi. Generalnie jakoś tam sobie działa. Niestety nie długo, bo naraz wypada małemu z rąk i z trzaskiem ląduje na chodniku. No i już nie działa
. Tato podnosi pistolet, ogląda go z każdej strony, potrząsa nim i stuka cały czas coś pokrzykując. W końcu strzela małego po głowie, a pistoletem wykonuje efektowny rzut przez całą ulicę
.
No nie bez powodu mówią o Włochach, że impulsywni i spontaniczni
.
Chłopiec stratę zniósł dzielnie. Całą swoją uwagę skoncentrował na nas. Z ogromnym zainteresowaniem i coraz szerzej otwartymi oczami wsłuchiwał się w nasz język
.
Nareszcie przyjeżdża autobus, wsiadamy, ruszamy. Jednym okiem śledzę mapę, a drugiego nie spuszczam z naszych przewodników
. Długo nie jedziemy, ale to zdecydowanie najgorszy fragment drogi w kierunku w Campi Flegrei, bo w sporym fragmencie prowadzi przez tunel pod wzgórzem.
Po paru minutach jest sygnał - koniec jazdy. Para z dziećmi też wysiada. Serdecznie dziękujemy im za pomoc, a głowa rodziny na wszelki wypadek jeszcze parę razy pokazuje nam kierunek na
football stadium .
Od wygodnego hotelowego łóżka dzielą nas już tylko niecałe dwa kilometry
. To był bardzo dłuuuugi dzień
.
P.S. Jeśli ktoś zapyta mnie dziś o mieszkańców Neapolu bez namysłu odpowiem, że przemili to ludzie .