DZIEŃ 5 (c.d.)- ILINDENCI – Bułgarski DubrownikZastanawialiście się kiedyś jak duży wpływ, na to co chcecie zobaczyć na wakacjach, ma
przewodnik, który kupiliście, albo relacje, które czytaliście?
”W Ilindenci, wszystko jest z marmuru: marmurowy rynek, marmurowe studnie na placu, marmurowe ulice, marmurowe rzeźby, a jeszcze tę lśniącą w słońcu marmurową wioskę otaczają od północy, wschodu i południa fantastyczne marmurowe formy skalne. Marmur lśni także w nocy, gdyż rzeźby w parku – wykonane przez artystów z Bułgarii i różnych krajów – są nocą oświetlone.” Tak pisze przewodnik Pascala. I jak tu się oprzeć? Widzę oczami duszy mojej
bułgarski Dubrownik – zapomniany, albo nieodkryty…
Kieruję się do Ilindenci bez wahania.
Pierwsze wrażania dotyczące tych wspomnianych „marmurowych form skalnych” są bardzo pozytywne. To właśnie te
górki a la Arizona czy Utah z poprzedniego postu – więcej na nich zieleni w porównaniu z Ameryką i są mniejsze niż amerykańskie kuzynki:
Ale oto Ilindenci - dojeżdżam do rynku.
A zatem tak wygląda miasteczko z marmuru:
Trochę śmiać mi się chce, ale niezrażony wstępuję do sklepu po loda i dopytuję się o
Skulpturni Park. Młody sprzedawca przecząco kręci głową, wychodzi ze mną przed sklep i pokazuje ręką kierunek między chałupami.
No jak to: jest ten park czy nie - tam kręci głową, tu pokazuje gdzie iść… Łapię się na tym, że choć wiem, iż
Bułgarzy kręcą głową gdy mówią „Tak”, to gdy przyjdzie do bezpośredniego kontaktu, zapominam o tym.
Ruszam między chałupy we wskazanym kierunku…
Gest na „Tak” i na „Nie” wydaje nam się tak bardzo naturalny i jest tak silnie zakorzeniony w naszej kulturze, tak często używany, że przestawienie się na odwrotne zachowanie w ciągu kilkunastu dni jest bardzo trudne… Nawet jeśli uda mi się poprawnie zinterpretować gesty Bułgara, to
nie mogę zapanować nad swoją głową, gdy ten mnie o coś pyta.
W przyszłości opracuję sobie technikę trzymania głowy sztywno. Z usztywnioną szyją wyglądam może jakbym połknął kij, ale przynajmniej nie wprowadzam rozmówców w błąd.
Wchodzę w gęsto zarośnięty jar. Idzie wzdłuż niego ścieżka, która wkrótce zaczyna piąć się do góry.
Wykorzystam tę chwilę by dokończyć opowieść o porannym
naprawianiu auta.
Koło 8:00 zameldowałem się przed warsztatem Skody. Był tam już jeden facet, który całkiem sprawną angielszczyzną wyciągnął ode mnie w czym problem, potem zanurkował w maskę i stwierdził co następuje: przewód wychodzący z pompy hamulcowej jest ze starości poluzowany i przy wstrząsach pompa traci szczelność, a hamulec nie chce się wcisnąć. Następnie mój wybawca kazał mi usiąść w pokoju i obiecał, że o 9:00 mechanik zajmie się problemem.
W biurze poznałem sprzątaczkę, z którą łatwo ustaliliśmy, że sporo Polaków przyjeżdża do Bułgarii, ale tylko nad morze. Minęła godzina i auto było gotowe. Zapłaciłem 50 złotych – jak powiedział szef – tylko za robociznę. Pokazał mi, że obkleili to substancją, która miała pompie zapewnić szczelność.
Było po 10:00. Uznałem, że jest za późno by pchać się na Musałę, ale po części czułem, że nie chce mi się włazić dziś do góry i chętniej zaglądnąłbym w nowe miejsca.
I tak wylądowałem w Ilindenci…
Wreszcie pojawiają się pierwsze rzeźby.
Hmm, sztuka…:
Raczej niż obcować z artystycznymi wizjami, obracam się co chwila do tyłu, by z nowej perspektywy ogarnąć malownicze położenie wioski:
I oto kolejna rzeźba. Przeżywanie jej mnie przytłacza, ale wkrótce zbieram się i ruszam dalej:
Humor mam coraz lepszy i z ciekawością brnę, aby odnaleźć kolejne Dzieła Sztuki.
A Ilindenci wygląda coraz piękniej:
Te grupę rzeźb nazywam „Stonehenge 50%”:
Wraz z wysokością, jakość sztuki zaczyna się podnosić:
I jakby napisał zapewne Pascal: „W Ilindenci nawet źródełka są marmurowe:”
Kanał odprowadza wodę ze zbocza…:
… i zapewne skierowuje ją potem w kierunku tych winnic(?):
W miarę jak liczba skał wokół rośnie, położenie Ilindenci nabiera głębi:
W dole pojawiają się kolejne rzeźby Skulpturni Parku:
Jeden z ciekawszych budynków w okolicy:
Podążając za rzeźbami, schodzę na dół wzgórza i wychodzę w innej części wsi, gdzie szemra kolejne źródełko:
Dochodzę do
muzeum. U wejścia stoi budynek, którego przeznaczenie jest opisane na ścianie:
Furtka na teren muzeum jest otwarta, ale sam budynek zamknięty. Zaczynam wędrować po terenie. Są tylko rzeźby. Znajduję kilka rozbitych reflektorów. To chyba dzięki nim – jak pisze Pascal – rzeźby, były kiedyś podświetlone nocą.
Jest też kaplica z intrygującym malowidłem, które tego dnia spotkam ponownie w innym dziwnym miejscu. Wokół nie ma żywego ducha…:
A jednak jest jeden duch, tyle, że czworonogi:
Ktoś mógłby pomyśleć, że zmarnowałem czas przyjeżdżając do tego „bułgarskiego Dubrownika”, ale byłby w dużym błędzie, co do moich odczuć.
Bawiłem się przednio posuwając się od rzeźby do rzeźby, zastanawiając się co artysta miał na myśli, wypatrując znaków gdzie powinienem dalej iść, a widoki na Ilindenci były bezcenne.
Do skarbonki gromadzącej fundusze na dalszy rozwój tego miejsca, wrzucam lewę może dwie i wychodzę z terenu muzeum.
Mijając ponownie budynek z „suvenirami”, widzę przy stoliku dwoje młodzieńców popijających Pepsi. Zmierza w tę stronę także starszy człowiek. Oddalam się, a po chwili słyszę jak mężczyzna pyta się ich o mnie:
- Kto to był?
- Nie wiem. – odpowiada jeden z chłopców.
W powrotnej drodze do auta wybrzmiewa mi ów dialog filozoficznie.
Nagle czuję się egzystencjonalnie samotny, odcięty od innych ludzi, nieistotny, zamknięty w swoim ciele i wyobcowany.
Jestem nieprzeniknioną rzeźbą.
-------------------------------------------------------------------------------
Więcej moich relacji znajdziesz tutaj -------------------------------------------------------------------------------