Piątek 22 września
Ostatni dzień na morzu zapowiadał się świetnie .
Słonecznie i ciepło miało być (i było ) przez cały dzień.
Scoglio delle Sirene…
Miłośnicy polskiej kiełbasy zabrali z kraju tak duże jej zapasy (na szczęście był limit kwotowy, bo mogły być jeszcze większe ), że nie udało się tego skarmić przez tydzień. Na ostatnie śniadanie na wodzie wymyślili sobie jajeczniczkę na tych wędlinach różnorakich, trzeba więc było kupić do tego odpowiednią ilość jajek.
My oboje i Kapitanowa postawiliśmy na lokalne smaki, zrezygnowaliśmy z jajecznicy na starej kiełbasie na rzecz arancini. Popłynęliśmy więc pontonem na ląd, wspólnie z dwoma zaopatrzeniowcami "od jajek". Oni mieli wrócić w miarę szybko do zgłodniałej załogi, my postanowiliśmy odpowiednio wykorzystać czas na Vulcano, czyli jeszcze raz wskoczyć do siarkowego błotka (czyli coś z jajami też mieliśmy mieć wspólnego).
Do naszego śniadania miała być oczywiście kawka , zaopatrzeniowcy zdecydowali, że przysiądą na nią razem z nami. A że byli liczeni do jajecznicy , to zamiast arancini wybrali piwko.
Pierwszy wybór na kawkowy stoliczek padł na restaurację naprzeciwko wejścia na plażę z termalnymi bąbelkami.
Arancini tam jednak nie mieli, toteż z kawki w tym miejscu zrezygnowaliśmy. Poszliśmy na główną ulicę w Porto di Levante…