Łódkę powinniśmy odebrać około 17:30, mieliśmy jednak (niestety płonne
) nadzieje na wcześniejszą godzinę, gdyż w poprzednim tygodniu łódka nie pływała, więc obsługa
Jonio Yachting (bo właśnie ta firma ją czarterowała)
miała dużo czasu na jej przygotowanie.
Niestety, organizacja w Jonio (i nie tylko organizacja
) nie jest mocną stroną, sprzątanie łódki rozpoczęli
dopiero wtedy, gdy Kapitan załatwił w biurze wszystkie papierkowe formalności, no i gdy uiścił kaucję (2500 € zablokowane na karcie) . Zanim jednak udało mu się zastać kogoś w biurze operatora (chociaż wcześniej dzwonił tam i poinformował, o której mniej więcej dojedziemy), też spoooooooooro czasu minęło.
Prace porządkowe wykonano wprawdzie OK, ale całą resztę niestety
już tak sobie.
Fakt, łódka dziesięcioletnia, więc to i owo zdecydowanie nie mogło być jak nowe
, ale żeby aż tak
zaniedbać pływadełko? GPS zepsuty kompletnie - ale na tak małym akwenie bez tego da się bujać
… Czujniki zużycia wody i paliwa wskazujące nie to, co faktycznie (ale to – i nie tylko to - wyszło już w czasie rejsu), ale
co same chciały… Wskaźnik głębokości - jakby mu wierzyć, można
szybko wrąbać się na mieliznę… Ponton nie trzymający powietrza jak należy (to też wyszło później), co akurat dla mnie
bardzo istotne było. Nawet trump był do d… No jeszcze kilka innych rzeczy, wychodzących w praniu, ale jako laik nie potrafię tego wypunktować - być może
Kapitan opisze to ostrzegawczo na żeglarskim forum.
Z płatnego silnika do pontonu (120 €) zrezygnowaliśmy – teraz wiemy, że wybór był słuszny, bo przy kiepskim stanie pontonu, mógłby się na nim nie utrzymać (a za utopiony musielibyśmy słono zapłacić)…
Wyposażenie kuchenne
wręcz minimalne, dla każdej z 10 osób nie było nawet po sztuce głębokiego czy płaskiego talerza (a deserowych zupełne zero), tak samo szklanek (a winko przecież w porcelanowym kubku nie smakuje jak trzeba – chociaż kubków akurat było tyle, ile powinno być), o jakichkolwiek kieliszkach
to mogliśmy co najwyżej pomarzyć. Sztućce… mała łyżeczka sztuk jeden, pozostałe w normie.
Godzina 17:30 dawno minęła, a na odebranie łódki (ani na dostarczenie listy do wpisania uwag o zauważonych brakach wszelakich) wciąż nie mogliśmy się doczekać.
Tak samo, jak na ręczniki i pościel, za wypożyczenie których zapłaciliśmy przy okazji wypełniania papierków (od osoby bodajże po 20 € ?). Okazało się, że Ionio
nie ma w Portorosie czystych zapasów, czekali na dowózkę z Palermo (chyba zlecili to dopiero wtedy, gdy skończyli pucowanie łódki), gdzie mają główne biuro. Telefoniczna interwencja Kapitana u palermiańskiego szefostwa przyniosła tylko taki efekt, iż pracownicy z Portorosa zaczęli się tłumaczyć, że mają ciężki dzień, więc to dlatego… Ciekawe, oprócz nas tego dnia odbierała u nich łódkę (jedną z sześciu, jaka jest we flocie Ionio w Posrorosa) jeszcze tylko jedna załoga. A tak w ogóle, do dlaczego poprzedniego dnia
nie powiadomiliśmy ich, że chcemy wypłynąć z mariny już w sobotę, a nie dopiero w niedzielę?
W ramach plusów Ionio – pomogli w dostarczeniu zaprowiantowania na jacht. Z mariny do marketu jest niestety
daleko… Noszenie rejsowych zapasów nie wchodziło więc w grę, a własnego transportu nie mieliśmy. Sabrina z Ionio zaproponowała, żeby zadzwonić do niej, gdy już zakończymy sprawunki, a przyjedzie po nie (i dwóch „zaopatrzeniowców”) i przywiezie do mariny. Trzeba przyznać, że to akurat udało się sprawnie załatwić
.