15 sierpnia (czwartek): Witaj, Budapeszcie!Do ponownej wizyty w Budapeszcie (w stolicy Węgier byliśmy już w 2007 i 2010 roku) zbieraliśmy się już od kilku lat, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Chcieliśmy, żeby to był "osobny" wyjazd, bo do Chorwacji jeździmy zawsze przez Czechy, a wracamy ostatnio przez różne bałkańskie kraje i jakoś nam nie po drodze
Majówka ubiegłego roku była deszczowa i ostatecznie zrezygnowaliśmy z jakiegokolwiek wyjazdu. W końcu nadszedł "długi sierpniowy weekend" i postanowiliśmy, że jedziemy
Wyruszamy z Gliwic wcześnie rano, choć chcieliśmy jeszcze wcześniej
Przed nami ponad 550 km i dobre 6 godzin jazdy (z krótkimi postojami). Jedziemy przez Czechy do Brna, następnie kierujemy się na Břeclav i Bratysławę. Ostatni odcinek to dość zatłoczona węgierska autostrada. Inne drogi na Węgrzech są często puste, ale autostradą idzie cały transport wschód-zachód, a duża liczba
klamotów spowalnia jazdę...
Kiedy widzimy pierwszego dzisiaj Turula:
jest już prawie 14:00. Turul to nazwa mitycznego ptaka, prawdopodobnie sokoła, który miał przyprowadzić lud Madziarów w miejsce obecnych Węgier. Najsłynniejszy pomnik tego ptaka góruje nad murami zamku w Budzie. My natomiast oglądamy właśnie jego kopię w miejscowości Tatabánya.
Wkrótce wjeżdżamy do Budapesztu:
Musimy przejechać przez niemal całe centrum, więc będzie trochę zwiedzania z samochodu
Budański zamek:
Pomnik biskupa Gellérta i wodospad pod wzgórzem nazwanym jego imieniem:
Most Elżbiety:
Ulubiony budapesztański most mojego Małża, ja wolę Wolności
Jedziemy wzdłuż Parlamentu:
Wygląda na to, że "odhaczyliśmy" najważniejsze zabytki
Dziwnie nas puściła nawigacja
, ale w końcu dojeżdżamy pod nowy blok/apartamentowiec, w którym mieści się nasza kwaterka na najbliższe 4 noce:
Jesteśmy w XIII dzielnicy, a do stacji metra (niebieska linia) mamy jakieś 10 minut spokojnego spaceru.
Noclegi zaklepaliśmy na AirBnb i generalnie byliśmy zadowoleni, choć nie tak bardzo jak w Kotorze czy w Suboticy.
Niestety, właścicielka nie może przyjechać i musimy poczekać jakieś 20 minut na jej mamę, która przynosi nam klucze. Próbuje do nas mówić (po węgiersku
), ale kończy się na uniwersalnym języku gestów
Mamy do dyspozycji pokój z aneksem kuchennym i łazienkę. Mieszkanie, jak już napisałam, nowe, ale wyposażone w raczej "przechodzone" meble i pomalowane dość pstrokato
:
Kolory na ścianach mi nie przeszkadzają, ale przyczepiłabym się trochę do czystości w łazience
Widać, że jest posprzątane, ale chyba komuś się bardzo śpieszyło... Trudno, trzeba zacząć od doczyszczenia kilku miejsc. Odejmiemy im gwiazdki w ocenie
Natomiast fajną sprawą jest duży balkon od strony podwórka, na którym będziemy przesiadywać późnym wieczorem, sącząc piwo
oraz jeść śniadania:
(Zrobiłam jakieś dziwne zdjęcia apartmanu
Jest jeszcze część pokoju, w którym stało łóżko małżeńskie, ale się nie załapało na fotkę
)
Za kwaterę płacimy niecałe 57 euro za dobę (ze wszystkimi opłatami), co nie jest małą kwotą, ale takie są ceny w Budapeszcie...
Ogarniamy się w apartmanie i koło 16:30 jesteśmy gotowi na zdobywanie miasta
Kupujemy 72 godzinny bilet na całą komunikację. Obejmuje on cztery linie metra, tramwaje, autobusy, a nawet tramwaje wodne, ale te ostatnie tylko w dni powszednie.
Po wyjściu z metra chwila zastanowienia, od czego chcemy zacząć
:
Tak naprawdę sprawdzam, jak dojść do "wyczajonej" wcześniej bałkańskiej restauracji. Tak, tak, naszym pierwszym posiłkiem na Węgrzech nie będzie gulasz, tylko...
čevaby Albo ja byłam bardzo głodna, albo one wyjątkowo pyszne
:
Myślę, że jedno i drugie
Restauracja Montenegrói Gurman - polecam!
Jesteśmy w okolicy skweru Elżbiety (Erzsébet tér), przy którym mieści się kilka knajpek, diabelski młyn, czyli Budapest Eye
oraz fontanna czy raczej basen-brodzik, w którym setki turystów moczą stopy:
Powstrzymuję się od zanurzania choćby kawałka ciała w tej wspólnej "wannie"
, ale muszę przyznać, że stanowi to ładny obrazek wakacyjny. Beztroska, swoboda, luz... Możemy zacząć nasze małe węgierskie wakacje
A zaczniemy od "zwiedzania" bazyliki św. Stefana:
Świątynia ta została wybudowana w latach 1851-1905 i jest największym kościołem w Budapeszcie; może pomieścić nawet 8500 wiernych.
Właśnie trwa nabożeństwo. Zaglądamy tylko na moment i wycofujemy się.
W 2010 roku zwiedzaliśmy już bazylikę i nawet podziwialiśmy widoki z kopuły, więc nie żałujemy.
Jeszcze spojrzenie na kościół z perspektywy Zrínyi utca (Utca to po węgiersku ulica.):
I możemy lecieć dalej, w kierunku Mostu Łańcuchowego (Széchenyi lánchíd) pilnowanego przez posągi wielkich lwów:
Most zbudowano w latach 1839–1849 i stanowił on pierwsze stałe połączenie leżących po przeciwnych stronach Dunaju – Budy i Pesztu. Był jednocześnie pierwszym mostem kamiennym na węgierskim odcinku Dunaju.
Podziwiamy widoki w stronę Parlamentu:
oraz konstrukcję Mostu:
który przemierza właśnie cała rzesza turystów. I my, wraz z morzem ludzkich głów
,
płyniemy w stronę wzgórza zamkowego. Ale o budańskim zamku napiszę już następnym razem