moje opowieści
Nr 1
auto- polonez,
rok – 2000,
miejsce – gdzieś na środku drogi na wielkim z…u, no tak wielkim, że dzisiaj nawet nie pamiętam gdzie to dokładnie było,
warunki atmosferyczne – ulewa przechodząca momentami w upiorną ulewę,
czas – droga powrotna dwójki studentów, świeżo zaręczonych, z wakacji w Cro,
fundusze – kilkadziesiąt marek niemieckich, jakieś korony na paliwo, reszta złotówek i jedna bidna debetówka,
środki łączności – 1 telefon komórkowy
środki znieczulające stres – brak
poziom stresu – na początku duży ale przechodzący z czasem w przysłowiową głupawkę,
ubezpieczenie – chyba tylko zdrowotno-wypadkowe,
A było to tak. Jechało się polonezem we dwójkę jak paniska bo to i silnik z rovera, i hamulce lepsze, a że zimno było jakoś to brak klimy nie doskwierał. Polonez dawał generalnie radę cały wyjazd, ale podczas ulewy najpierw zaczął przerywać, a potem na jednopasmówce pomiędzy jakimiś skałami i na podjeździe wziął i sobie zgasł. Niestety moja siła w połączeniu z delikatną naturą narzeczonej nie pozwalała popchnąć pod górkę tego wyładowanego i ciężkiego z samego siebie "padła", pomimo ponaglających delikatną nutą sygnałów wydobywanych z samochodów zachodnich przyjaciół. Na brak wspomagania i klimy przestałem chwilowo zwracać uwagę. Po kilu minutach, jak strzały, czyli znikąd, pojawił się jeden autochton, który pomocnym ramieniem wsparł pchanie padła od strony narzeczonej w czym ewidentnie dopingowała go jej przemoczona koszulka. Po przepchaniu poza skały jedyną możliwością było zepchnięcie większej powierzchni "padła" na strome pobocze, żeby udrożnić arterię dla niezmordowanych w ciągłym pozdrawianiu nas turystów z różnych stron świata.
W tym miejscu po raz pierwszy chciałbym bezimiennemu Chorwatowi podziękować za pomoc ale zaznaczam, że z racji tego, że papierosem nie poczęstował, niesmak jednak jakiś pozostał.
Po zajęciu stanowisk wewnątrz "padła" odbyliśmy bardzo spokojną rozmowę odnośnie sytuacji znajdowania się w 4 literach i dokonaliśmy demokratycznego wyboru negocjatora odnośnie zorganizowania jakiejś pomocy przez autochtona. Narzeczonej nie bardzo się to podobało bo w przemoczonej koszulce robiło się zimno ale jak trzeba to trzeba. Negocjacje nie przyniosły spodziewanego skutku, a jedynym plusem było wskazanie kierunku, gdzie iść i ile to mniej więcej kilometrów. Niedemokratycznie wybraliśmy tym razem, że teraz idę ja.
Po jakiejś godzinie marszu w końcu sukces…….
Kupiłem fajki i przy drugim papierosku stres zaczął ustępować nieśmiałym procesom myślowym. Po trzeciej uzyskałem nawet info, że w pobliskiej miejscowości jest mechanik. Po kilkudziesięciu minutach dotarłem do warsztatu, gdzie obficie częstując papieroskami prezesa firmy wyjaśniałem w czym problem. Nawet wydawało mi się, że znajduję zrozumienie. Niestety zrozumienie było pozorowane i chyba zmierzało do wyciągnięcia jak największej ilości papierosków bo po decydującym pytaniu o markę i model samochodu prezesa po odpowiedzi zamurowało i zerwał rozmowy w trybie natychmiastowym. Stracił też biedak chyba od tych papierosów głos, bo potem już tylko odganiał mnie machaniem rękami.
Pozostawiony sam sobie, a dodatkowo nie wiedziałem co u narzeczonej bo zostawiłem ją z dylematem czy przebrać się z autochtonem za szybą, czy dalej marznąć, zyskałem trochę otuchy bo wyszło słońce. Słońce i fakt, że skończyły się fajki sprowokował do jeszcze intensywniejszego myślenia.
Kupiłem sobie mocniejsze malborki i wtedy pojawiło się olśnienie......
Pół roku przed naszym wyjazdem ojciec miał zdarzenie polonezem w wyniku czego wymieniał maskę. Z racji dostępności czy też oszczędności zamontował maskę, która wlot powietrza miała na środku maski (jak w Imprezie STI), a nie jak w posiadanym modelu, gdzie taki wlot nie był absolutnie przewidziany. Rozumiem ojca bo posiadanie poloneza z obudową Orciari i dołożonym tylnym spojlerem niejako predysponowało go do zakupu maski z dodatkowym chłodzeniem wyżyłowanego silnika.
Szybki telefon do tuningowca rodziciela i bingo. „Tak zła maska, ale zakleiłem taśmą ten wlot więc nie rozumiem jak miałoby się tam lać”. Z powrotem do samochodu droga minęła szybciej ale uwierzcie, że trudno jest palić biegnąc.
Przy samochodzie pusto ale narzeczona w aucie śpi w suchej bluzie więc kolejnej spokojnej rozmowy może uda się uniknąć i będzie można skupić się na problemie. Maska do góry i ….. w środku wszystko zalane wodą. Koszulka w rękę i wycieranie, suszenie i odpinanie czego się da żeby wytrzeć wodę. Na szczęście to Chorwacja więc po ulewie słońce robiło dodatkową robotę. Po kilkunastu kolejnych minutach pierwsza próba rozruchu i jakaś pierwsza próba zagadania. Po kolejnych kilku zagadał i zgasł. Potem zagadał ale się dławił i zgasł po dodaniu gazu, ale przy następnej próbie już poszedł na wszystkie gary. Zapaliłem fajkę zwycięstwa, a z narzeczoną dodatkowo po fajce pokoju i zabrałem się za dodatkowe zatykanie nieszczęsnego wlotu. Uszczelniłem, szczęśliwy ruszyłem, a po kilku kilometrach zaczęło lać znowu i lało przez resztę Cro, Węgry i Słowację, aż do domu. Po powrocie próbowałem jeszcze kiedyś potem papierosów ale jakoś nie smakowały.
a ten oto złombol na zdjęciach
Nr2
W prawie nowym czyli (5 letnim ) hultaju i30 wyłączyło się podczas jazdy wspomaganie. Uderzenie stresu (już po wyjeździe z krzaków) było duże, ale telefoniczna pierwsza informacja z ASO, że można jeździć bez wspomagania trochę poluzowała gumki, a druga o koszcie naprawy ( polegającej wyłącznie na wymianie całej kolumny) w kwocie pomiędzy 7, a 8 tys. zł spowodowała taki wybuch radości, że stres minął jak ręką odjął.
Reszty przygód nie pamiętam.