No to ja też umieszczę swoj elaborat.
Renault Grand Scenic III 1.6 dCi.
Wakacje 2019. Prujemy sobie autostradą w kierunku Zadaru, kulturalnie 120 km/h, jadę na tempomacie. Niespieszno mi, bo były to godziny wczesnoporanne, może koło 9ej rano. Do celu ok. 200 km a domek na kampingu od 13ej.
Kilka kilometrow przed tunelem Mala Kapela nagle komunikat - skontroluj regulator prędkości, po chwili klucz pomarańczowy i komunikaty na pomarańczowo - skontroluj układ wtrysku, skontroluj układ wydechowy. Auto jedzie normalnie ale zjeżdżam na MOP, traf chciał, że zdarzyło się to tuż przed MOP-em, więc z trasy uciekłem.
Podnoszę maskę - silnik zarzygany olejem. No super, myślę sobie, jak olej to coś poważnego. K... mać, myślę sobie. 150 tys km przejechane i ani jednej pierdołowatej usterki w tym aucie nie miałem. Po prostu nic. A teraz stoję gdzieś w polu autem załadowanym po brzegi, żona już zawał serca prawie, już do domu chce wracać, dzieci płaczą, lepszego scenariusza nie było. Na dodatek o 15ej siostra z Anglii przylatuje na wspólne wakacje i mialem ją z lotniska odebrać.
Dzień przed wyjazdem kupiłem dodatkowe asisstance, ale holowanie tylko do 200 km i auto zastępcze na 3 dni klasy B. A ja mam rodzinne auto załadowane po brzegi. Zanim znalazłem umowę, żeby zadzwonić, podjechał pan małym dostawczakiem oblepiony logo swojego warsztatu, ADAC, TuV i wieloma innymi. Zaproponował pomoc, ponieważ niedaleko (w Ogulinie) posiada warsztat mechaniczny wraz z restauracją, własnymi lawetami i autami zastępczymi. Sprawdził na kompie, co może być przyczyną i zaoferował zwiezienie auta do warsztatu. Wyciągnąłem umowę asistance (to było chyba Generali) Jak zobaczył logo ubezpieczyciela, stwierdził, że nie będzie problemów. Najpierw ja próbowałem się dodzwonić na podany numer. Po 10 próbach dałem gościowi ten numer, powiedział, że sam to załatwi. Udało mu się za pierwszym razem. Rozmowa była po angielsku więc rozumiałem o co biega. Pan przedstawił sytuację i powiedział, że za chwilę zadzwoni do mnie Pani z ubezpieczenia potwierdzić jego słowa. Faktycznie po 5 minutach dzwoni do mnie i jeszcze raz, tym razem po polsku musiałem przedstawić całą sytuację. Więcej już kontaktu z ubezpieczycielem nie było.
Podczas oczekiwania na lawetę wyjaśnił mi, czemu akurat tutaj często stoi. Otóż ten odcinek przed tunelem Mała Kapela to długi ciągły podjazd. Silnik auta dostaje wtedy mocno w kość i często zdarzają się tu awarie. Faktycznie, na parkingu stało chyba z 5 lawet czekających na takich jak ja.
Po ok. 40 minutach podjeżdża laweta oblepiona logo warsztatu. Cały czas mam wrażenia pozytywne. Ja pakuję się do jego auta, rodzinka moja do lawety. Po kolejnych może 30-40 minutach parkujemy przed warsztatem. Przywitanie przez szefa warsztatu będącego jednocześnie mechanikiem. Faktycznie, wszystko na poziomie a na parkingu i na stanowiskach auta co najmniej 5 razy droższe od mojego. Wprawdzie wszystko, co tam stało to było Made in Germany ale facet zarzekał się, że francuska technologia jest mu znana. Kolejna diagnoza i wynik: czujnik przepływu powietrza. Parę telefonów wykonanych i informacja taka, że w ciągu 3 dni uda się zrobić, cena 350 euro. Dodatkowo stwierdzili, że pasek wspomagania również wymaga koniecznej wymiany, czyli dodatkowe 50 euro (ale sam pasek bez rolki, która podobno była w dobrym stanie). Niestety fachowcem nie jestem i ciężko mi było stwierdzić, czy ten pasek wymaga tak pilnej wymiany czy nie. Ale powiedzieli, że stary pasek dostanę, żebym sobie porównał. Machnąlem ręką, bo co zrobić. Trzeba zrobić i tyle. Nieźle się wakacje zaczynają bo 400 euro to więcej niż połowa tego co zamierzałem wydać przez cały pobyt. Trochę miałem wątpliwości co do diagnozy bo skoro czujnik przepływu powietrza, to skąd ten olej. Uspokoili mnie, że to nic poważnego i spróbują rozeznać.
No to teraz przyszła kolej na auto zastępcze. Ja w strachu, bo w umowie jest auto klasy B, ale jakież było moje zdziwienie, jak po pewnym czasie podjechał do mnie czyściutki, dopiero co z myjni VW Touran. Uradowani zaczęliśmy przepakowywać rzeczy i ruszyliśmy w drogę. Plan się sypnął bo zamierzałem rozlokować rodzinkę w domku i na luzie pojechać po siostrę na lotnisko, a wyszło tak, że ona czekała na nas jeszcze godzinę.
Koniec końców, przed 17ą zameldowaliśmy się już w komplecie w domku i wreszcie mogłem odetchnąć. Kolejne dni to korzystanie z wakacji, autko zastępcze spisywało się bez zarzutu.
Faktycznie, 3 dnia po południu telefon, żeby przyjechać bo auto gotowe. No to ja pędem, bo z kampingu do warsztatu 200 km, wiec 400 km mnie czeka. A Jadran mnie woła!
Wieczorkiem dochodzi do wymiany, załatwienie formalności, z bólem serca otwieram portfel, próbuję negocjować ale nie utargowałem nic. Wracam już swoim autkiem i do końca pobytu cieszę się wakacjami.
Przychodzi dzień powrotu. Wymeldowanie, ostatnia kąpiel, odwozimy siostrę na lotnisko, wjeżdżamy na autostradę, to było około 19-ej. Ustawiam tempomat na skromne 128 km/h i jazda. Po 10 minutach jazdy bach! - te same komunikaty! No kuźwa, co jest?! Nie zastanawiam się długo, dzwonię do gościa. Każe przyjechać. Tym bardziej, że to po drodze. Jadę 70 - 80 km/h z duszą na ramieniu, bo nie wiadomo, co robić. Gdyby człowiek był sam to idzie opanować nerwy, ale żona obok prawie płacz, z tyłu małe dzieci, to idzie się wkurzyć. Auto zachowuje się normalnie, nic nie dymi, przyspieszenie, moc jest to jadę.
Kolo 22ej się meldujemy w warsztacie, ekipa naprawcza już czeka. Jeszcze raz wyczyścili silnik, posprawdzali, wykasowali blędy, jazdy próbne porobiliśmy, no nic się nie dzieje!
No cóż, nie pozostało nic innego jak się pożegnać i ruszyć w drogę. Jechałem spokojnie, nie przekraczałem 110 km/h i nie włączałem tempomatu, bo się bałem, że to od niego te błędy. Dojechaliśmy do domu. Potem jeszcze dwa tygodnie jeździłem i nic się nie działo aż po dwóch tygodniach kolejny raz to samo. Pojechałem wreszcie do warsztatu w Polsce. I co się okazało?
Serwis w Chorwacji wymienił mi dobrą część bo przyczyna awarii była zupełnie inna. Przyczyna awarii była dziurka wielkości łebka od szpilki w rurze intercoolera. Przy dużej prędkości autostradowej albo dynamicznym ruszaniu dziurka się powiększała i przez nią tryskał olej. Niewielkie ilości ale dziurka i ciśnienie powietrza działało jak rozpylacz. A przez tą dziurkę uciekało powietrze i komputer głupiał. Naprawa w Polsce kosztowała niecały tysiąc zł, z tego 200 kosztowało mnie dosterowanie cześci, którą wymienił serwis w Chorwacji. Bo czujnik wymagał ustawienia do odpowiednich parametrów.
Na dobrą sprawę wystarczyło tylko zlokalizować tą dziurkę, skasować komunikaty i zakleić mocną taśmą naprawczą.
A czujnik, który mi wymienili, na rynku polskim kosztuje niecałe 300 zł + robocizna. Ja dałem 350, ale euro, taki ze mnie frajer.
Zgłosiłem ta sprawę do Europejskiego Centrum Konsumenckiego. Poradzili mi, żeby spróbować samodzielnie negocjować z facetem, ale mnie olał. Kilka emaili i telefonów nic nie dało, facet się nie odzywa.
Przesłałem skany faktur, opisalem cala sprawę, została zarejestrowana. Zażądałem zwrotu za samą część, którą mi niepotrzebnie wymienili tj. 250 euro. I czekam. Sprawa w toku.