Lipiec 2013 r, powrót z Cro, główny bohater to Renault Thalia 1,4 8V z 2002 r. Weteranka wyjazdów do Chorwacji, bo zaliczyła poprzednio cztery bezawaryjne podróże.
Piąty powrót, już trochę mniej szczęśliwy, bo na autostradzie za Graz w stronę Wiednia łapie nas ulewa, po jakiś 20 km przechodzi, ale samochodem zaczyna telepać, traci moc, szarpie. Zjeżdżamy na parking, oglądam pod maską, w pobliżu jest motocyklista z Polski, też się zainteresował problemem, nawet dzwonił do ojca-mechanika do Polski (pozdrawiam). Resetujemy komputer od LPG, potem odłączamy aku, wydaje się, że pomogło. Ruszamy dalej, ale po kilku kilometrach problem wraca, coraz gorzej jechać.
Zjeżdżamy z autostrady, dzwonimy do PZU (assistance), za jakieś 1,5 godziny jest laweta, sympatyczny Austriak też zagląda pod maskę, sprawdza i zapada decyzja - na lawetę i do warsztatu, ale jest piątek po 17.
Najbliższy warsztat jest parę km, ale gdy tam zajeżdżamy, właściciel popatrzył - stare auto z Polski
- mówi, że już zamykają i nie chce przyjąć...
Na szczęście laweciarz był super sympatyczny, wraca na autostradę i wiezie nas do następnej miejscowości ( jakieś 20 km). Tam też już zamykają, ale zupełnie inaczej podchodzą do sprawy ( mimo, że serwis i salon duży i wokół wypasione bryki), przyjmują samochód na zamknięty parking i jutro będą robić.
Laweciarz proponuje, że podwiezie nas do jakiegoś hotelu, ale tym zajęło się PZU - był problem z miejscami w hotelu, ale znajdują nam hotel w sąsiedniej miejscowości, gdzie zawozi nas taksówka.Następnego dnia wracamy do serwisu i czekamy na diagnozę z duszą na ramieniu czy da się naprawić i za ile. Po jakimś czasie przychodzi mechanik zajmujący się naszym samochodem, mówi, że będzie "gut", wsiada na rower i jedzie do sklepu po część.
Okazał się że padła cewka (zintegrowana na 4 świece), jeszcze jakaś godzinka, konto lżejsze o 140 euro i jedziemy dalej.
Samochód po paru miesiącach sprzedany, ale jeździ do dziś na austriackiej cewce...