2010r. powrót z Rażanj.
Opel Vectra B, 1.8 , 16V.
W drodze powrotnej na Węgrzech, podczas przejazdu przez tory kolejowe (a więc wolniutko) poczułem szarpnięcie w tylnym kole.
Ale nic...próbuję powoli jakoś zjechać z tych torów.
Udało się, ale z dalszej jazdy nici.
Jak się okazało, urwała się jedna ze śrub w prawym kole i..wkręciła do środka, a taki sposób, że przy obrocie koła zahaczała o tarczę.
Ok, wiemy co jest, wiemy jak z tym zrobić, ale.....nie ma odpowiednich kluczy.
Po godzinie szarpania dzwonię na takie śmieszne assisstance, które polegało na bezpłatnym transporcie lawetą do najbliższego warsztatu.Transport był darmowy, za usługę trzeba było zapłacić.
Pół godziny dzwonienia i w końcu obudziłem Śpiącego Królewicza (było coś koło 2.00) po drugiej stronie!
Kolejne pół godziny tłumaczenia co się stało i słuchanie rad w stylu -
Niech Pan zmieni koło i jedzie dalej... Jak w końcu zrozumiał że swoje :dobre" rady może sobie w buty wsadzić, tłumaczę mu, żeby laweciarz przywiózł mi klucze.
Usunę sobie to sam na miejscu, oczywiście płacąc za usługę.
Ok- tak zrobi.
Po godzinie od zakończenia rozmowy (a więc stosunkowo szybko) przyjeżdża laweciarz.
Jako, że po węgiersku rozmawiam "biegle", pokazuję mu co się stało i proszę o klucz, "tłumacząc", że nie ma potrzeby nigdzie jechać.
Ja swoje, on tylko jedno -
szerwisz i szerwisz....Myślałem, że pizgnę w ten głupi paprykowaty łeb!
No więc wyjścia nie było - jedziemy na
szerwisz. Szerwisz oczywiście zamknięty, bo ekipa przychodzi na 8-mą, a było coś koło 6.00...może deczko później.
Nic...czekamy.
Po ósmej przyjeżdża dwóch gości
beemkom..
Każdy po 2 metry w pionie, wagowo 120 kg przekroczone i to ze sporym okładem, oczywiście włosa na głowie nie uświadczyć, a karki jak Ursus w "Quo vadis"
Gestem każą wjeżdżać na podnośnik, mechanik odkręca co trzeba, wykręca śrubę od środka, skręca do kupy...gotowe.
Wszystko trwało jakieś 20 minut.
No nic....trzeba zapłacić.
Idę więc do dziupli w dziupli....jeden z "maluczkich" na szczęście oprócz węgierskiego coś tam jeszcze szprecha po niemiecku.
Więc mi tłumaczy co było zrobione (uj wie po co
)i mówi, że należy się......40 ojro!
Ile q....wa - się mi wyrwało.
Więc pyta czy nie jestem zadowolony z usługi,a i cena przecież niezła.
Biorąc pod uwagę miejsce jak i gabaryty rozmówców ( podczas rozmowy do pokoju wszedł drugi od pary z
beemki) , stwierdziłem, że jednak po głębszym przemyśleniu, cena wydaje się być nadzwyczaj atrakcyjna, grzecznie podziękowałem i wyszedłem.
Czas powrotu do PL wyniósł jakieś dwadzieścia kilka godzin.
Rekord dzierżyłem do 2014.
Wtedy to z Povlji wracałem...41 godzin!
ps.
godzinne oczekiwanie na lawetę "umilał" mi szum TIR-ów nadjeżdżających z naprzeciwka, tak mniej więcej
setką, czego efektem było zbieranie trójkątów z rowu!