Wyjazd.
Auto przygotowane, załadowane po dach (i wyżej - na dachu sprzęt do pływania).
Choroba lokomocyjna zwalczona akupresurą (choć wygląda to jak po targnięciu się na …)
Oczywiście naklejka CRO.PL na miejscu
Wyjazd 10:00 z Warszawy. Wstępnie ustalona trasa - Cieszyn, Słowacja (autostrada, winieta), Austria (winieta), Słowenia (objazd), CRO (autostrada) - jak się okaże trasa zostanie zweryfikowana.
W tym momencie kończy się prąd w akumulatorze aparatu, więc kolejne zdjęcia dopiero na miejscu
Przez PL dość ładna pogoda (czasami burza, ale to przecież PL).
Około 14:00 wjeżdżamy do Czech. Szybka decyzja - chcemy coś zwiedzić - więc autostrada w Słowacji zostaje zmieniona na zakup winiety czeskiej. Szukamy stacji benzynowej żeby kupić winietę. Znajdujemy w miejscowości Frydek-Mistek. Na tej stacji spotykamy rodaków i dowiadujemy się, że pani mówi bardzo dobrze po polsku. Fakt - pani nas tak zagadała, że kupiliśmy u niej winietę czeską (miesięczną!!), winietę austriacką (tygodniową) oraz dodatkową kamizelką odblaskową (pomarańczową - mimo, że miałem żółtą na pokładzie). Całość 138 PLN (pani wydała resztę również w złotówkach). Grunt, że byliśmy zadowoleni z obsługi więc wszystko ok. Jedziemy dalej z ochotą zwiedzenia Brna, aż tu nagle…… ulewa c.d.. Jak się zaczęło to skończyło dopiero w Austrii (dobrze że już miałem winietę więc nie musiałem nigdzie wysiadać). Do Austrii za namową kolegi FUXa wjechaliśmy przez Breclav. Trasa dość malownicza, ale co z tego skoro pada….. Przed Wiedniem roboty drogowe, ale o tej porze jechało się dobrze. Za Wiedniem za kierownicą zmieniła mnie żona (z pomocą synka, który cały czas nie dawał jej spać
) Powoli dojechaliśmy do Grazu. W Grazu łyk RedBulla, hasło Rodzina spać, i kierunek na granicę Słowenii. Wszyscy pytani przez CB kierowcy odradzają jazdę przez Mureck, Lenart - pora późna więc lepiej nie kombinować. Szybka zmiana decyzji - na granicy kupuję winietę słoweńską. Jazda autostradą bez problemów, ale już w Mariborze kierunkowskazy mnie zmyliły i pojechałem chwilę na Lubljanę zamiast na Ptuj. Droga do Ptuja jak na taką późną porę (przed północą) dość ruchliwa, lecz w lesie co kawałek znaki ostrzegające o zwierzynie leśnej (więc wszyscy jadą wolno). Na granicy byliśmy o północy (aha - szkrab cały czas nie śpi i pomaga w nawigacji). Szybka odprawa paszportowa (celnik wbija pieczątkę do jednego wybranego paszportu) i wjeżdżamy na autostradę do Zagrzebia (na bramce automatycznej pobieram bilet). Przed końcem autostrady w Zagrzebiu korek przed zjazdami Cash, więc ustawiam się przy card only. Wkładam bilet, wkładam kartę - do zapłaty 62 Kuna (policzyło mi chyba za vana - bagażnik na dachu…….).
Reszta podróżników już śpi a ja jadę sobie spokojnie 100 km/h. Jakieś 100 km przed Szibenikiem żona się budzi i zmienia mnie za kierownicą (godzina 4 nad ranem). Zjeżdżamy z autostrady około godziny piątej (znowu ja prowadzę) i błądzimy chwilę po Szibeniku szukając kierunkowskazu na Brodaricę.
Informację na temat dojechania do naszego apartmana otrzymaliśmy od pani z agencji (niby około 2 km za sklepem Jolly po lewej stronie). Szukamy numerów domów ale albo ich nie ma, albo są tak małe, że nie da się ich dostrzec z ulicy. Szukamy sklepu Jolly. Oczywiście takiego nie ma - jest tylko Djelo (pewno gospodarz opisując drogę wyraził się tak, że pani z agencji zrobiła literówkę i zapisała po angielsku.
Jest. Wjeżdżamy na podwórko - wszyscy śpią. Zostawiamy auto i idziemy na plażę. O tej godzinie jest zupełnie pusto. Chodzimy tak chwilę i zapada kolejna zmiana decyzji - jedziemy do Szibenika na herbatę (a przy okazji kupić winietę na ponton).
Szibenik też jeszcze śpi, ale przy dworcu autobusowym jest czynna jakaś knajpka. Kupujemy herbatę i kawę (poprosiłem dla żony o cappuccino z dużym mlekiem a pani podała mi dwie kawy - jedną cappuccino i jedną z mlekiem). Do każdej kawy szklanka wody z lodem (nie zamawialiśmy - "gratis" - nie zawsze tak podają).
Ruszyliśmy na poszukiwanie winiety (spotkany pan wskazał nam na budkę policji portowej - żeby się tam spytać. Pan policjant wskazał nam kierunek na “Kapitanja” 300m nad brzegiem. Niestety czynne od 8:00. Mając jeszcze trochę czasu poszliśmy kawałek wybrzeżem Szibenika - nic specjalnego - normalne portowe nabrzeże. O godzinie 8:00 otworzyli sprzedaż winiet. Kapitan obejrzał dokumenty rejestracyjne pontonu (napisane ponton Honda 3,2 metra + silnik o mocy DO 20 kW) i zapytał o OC . Oczywiście zasugerował się tą mocą 20kW, ale nie przeczytał słowa DO (napisane po polsku więc musiałem mu wytłumaczyć, że zamontowany będzie silnik 9,9 HP, a to słowo to UpTo) - OK. zrozumiał. Zapłaciłem 330 kuna (210 winieta + dodatki nie wiem do czego, ale nie chciał bez nich sprzedać).
Była godzina 8:30 - zadzwoniliśmy do gospodarza w Brodaricy, czy możemy już teraz przyjechać, czy dopiero o 14:00 (nie zauważyłem wcześniej, że tak było przecież napisane w otrzymanym od agencji voucherze). Gospodarz kazał dać sobie godzinę czasu i możemy przyjeżdżać.
Po drodze zrobiliśmy zakupy żywnościowe w napotkanym LIDLu (oczywiście nie miałem drobnych 2 kuna na wózek, a polskie monety nie chciały pasować).
Przyjechaliśmy na kwaterę, rozpakowałem auto i zabrałem się za pompowanie pontonu (żona w tym czasie oporządzała pokój). Po dwóch godzinach zabawy z pontonem (pomagał mi oczywiście szkrab) poszliśmy coś zjeść.
Jedno pływanie, drugie pływanie, kąpiel przy przystani, kąpiel na pobliskiej plaży i zmęczenie podróżą zaczęło robić swoje. Jeszcze tylko zabrałem zbiornik paliwa z pontonu (podobno chorwackie dzieciaki podbierają, żeby mieć do motorowerów), przywiązałem pływadło do przystani i zrobiła się godzina 19.
W związku z tym, że wzmógł się wiatr i fala - już podarowaliśmy sobie wodę i poszliśmy na spacer.
Już nawet na piwo nie miałem ochoty - tylko woda z lodem i spać.
Ta minął nasz pierwszy dzień w Chorwacji.
ufff - ale się rozpisałem (w kolejnej części będzie jednak więcej zdjęć)