napisał(a) Argi » 29.06.2012 13:17
Poświęcałem się, a jakże. Tyle, że u mnie najbliższy pomost był oddalony o kilka kilometrów, więc ładowaliśmy się z plaży, dosyć pustej, z resztą. Wyglądało to tak:
Łódka "buja się" na bojce 25m od plaży. Załoga czeka spokojnie na suchym, a ja kluczyki w zęby i "orzeźwiam się" płynąc po łódź. Odpalam silnik, podnoszę stopę najwyżej jak się da. Będąc uwiązanym do boi cumą dziobową, cofam delikatnie i popuszczam cumę, przepraszając wszystkich wokół w 5 językach
. Kiedy jestem już w zasięgu, rzucam cumę rufową załodze, gaszę silnik i stabilizuję łódź. Załoga podaje bambetle i ładuje się na łódź przez drabinkę na rufie, zanurzając się okropnie do połowy łydki
Problem jest, kiedy wracasz, a w międzyczasie pojawiła się większa fala. Pomagało nam 2 zdrowych chłopów, pontoniarzy z okolic Krakowa, bo mój załogant, mimo iż dzielnie wyskoczył na plaże, to nie dałby rady utrzymać.