Kawka skończona ...
part 13Pisałam wcześniej, że w drugim tygodniu pobytu planowaliśmy wycieczkę do Dubrownika. Planowaliśmy ...
- Dzieciaki, w środę jedziemy do Dubrownika !
Młodsze: - Po co ?!
Starsza: - Ja nie jadę !
Masakra normalnie. Próby superwychowawczego podejścia:
- A pamiętacie tamtą pizzę ... I te lody na rogu ?
- Tutaj też jest dobra pizza i lody niezłe. Zostawcie nam 50 kun i możecie jechać. Zajmę się młodym jakby co
Rany... Jakąż ja mam wspaniałą i opiekuńczą córkę ...
Niedoczekanie Twoje nastolatko !
- A co będziecie robić cały dzień ?
- No pójdziemy na plażę, pooglądamy olimpiadę, zjemy coś, poczytamy książki.
- Taaa ... Ale młody nie zabrał żadnej książki ....
- Nie martwcie się ... Coś wymyślę
No raczej
. Oczyma wyobraźni widzę najbardziej prawdopodobny scenariusz. Córa na tarasie (bo tylko tam sięga internet z restauracji
) przyrośnięta do fotela, syn z przekrwionymi białkami oglądający po raz 15 ten sam zestaw filmów ... Niedoczekanie wasze. Nie to nie. Łachy bez. Pojedziemy innym razem. Bez Was !
To co w zamian ... Hm ... trzeba by coś bliżej. A może by tak św. Jurka spróbować ? A dasz żono radę ? (Lęk przestrzeni, klaustrofobia i pierdylion innych mniej lub bardziej wyimaginowanych schorzeń ....
) Nie wiem ...
Św. Jurek kusi mnie od dawna ... Ale te opowieści o mijankach, przepaściach ... Zabieram młodej laptopa (Mamo ! Masz 15 min !!!), siadam na tarasie i próbuję znaleźć możliwie dużo "łagodnych" opowieści i zdjęć z trasy. Przypadkowo na jutubku uruchamia mi się 4-częściowy film z wjazdu na szczyt. Jakiś gościu przyczepił kamerkę na desce rozdzielczej i filmuje cały wjazd. Początek - totalny luzik. Droga szeroka ... lasek. Potem nieco gorzej bo i droga węższa i jakoś tak stromo po bokach. Ale nie wygląda to najgorzej - pewnie dlatego, że znacznie pogarsza się widoczność - zaczyna padać deszcz i pojawiają się niskie chmury
. W każdym razie przepaści dzięki temu nie widać
. Luzik ... dam radę.
Na filmie druga część trasy ginie praktycznie w ciemnościach, ulewnym deszczu i chmurach. Do tego stopnia, że dojeżdżając na parking na szczycie pasażerowie zastanawiają się czy są już na miejscu czy może jeszcze trzeba jechać dalej ...
. Żeby jakoś poprawić sobie humor i znaleźć plusy dodatnie kierowca stwierdza, że to może nawet lepiej, że jechali w taką pogodę bo mniej ludzi i nie musieli się tak często mijać
.
Zapada decyzja. Pojutrze jedziemy z panem M. na św. Jurka. Kto jedzie z nami ? Dzieciaki, jedziecie z nami ? - Zapada taka krępująca cisza ...
Pouczeni opisami z internetu, że trzeba wyjechać jak najwcześniej, bo wtedy i ludzi mniej i słoneczko z tyłu ładnie Jadran oświetla ... Postanawiamy wstać o 6.00. Zgodnie z przewidywaniami wstajemy przed 8, po cichutku zamykamy drzwi - żeby nam śpiących dzieci nie ukradli i jedziemy. Pogoda pięęęękna jak zresztą przez cały nasz pobyt. Może nawet zbyt piękna bo wysokie temperatury powodowały, ze powietrze nie było zbyt przejrzyste. W przydrożnej piekarni w Makarskiej zaopatrujemy się w świeżutkie pieczywko - coby szarańcza jak wstanie miała dobrze
i jedziemy. Wjazd do parku, płacimy po 40 kun, dostajemy garstkę średnio przydatnych papierków, bilecików oczywiście nie.
Nie będę szczegółowo opisywać trasy bo wielu przede mną już to świetnie uczyniło. Wkleję kilka zdjęć (mimo, że inni już to uczynili
). Powiem jedno. Jeśli ktoś się waha czy jechać - bo niebezpiecznie - JECHAĆ !!!. Owszem, druga część trasy momentami może lekko podnieść adrenalinę ale bez przesady. Droga dobrej jakości, barierki są. Odrobinę "ciekawie" robi się kiedy trzeba minąć się z kilkoma samochodami naraz ... Poza tym only przyjemność podziwiania widoków cudnych. Trochę gorzej ma kierowca
...
Po drodze spotykamy różne zwierzątka. Jedno z nich postanowiło zagrać z nami w grę 'kto pierwszy stchórzy?' ...
Przegraliśmy ... Maksymalnie zjechaliśmy na pobocze podczas gdy zwierzątko praktycznie nie zmieniając kierunku nieomal porysowało nam rogiem lakier ...
Winnetou pewnie gdzieś za krzaczkiem siusiu robi ...
W drodze na górę zaliczamy tylko 2 mijanki. Razem z nami wjeżdżają 2 samochody pepiczków. Zatrzymujemy się w tych samych punktach widokowych ...
W końcu docieramy na parking. Oprócz nas są tylko 2 samochody. Temp. 24 st. ... Wychodzę z samochodu i .... ciszaaaaaaaaaaa. Nawet cykad nie słychać. Jest pięknie. Tylko kto tam postawił to obrzydliwe coś (jakiś pewnie pkt pomiarowy) z obrzydliwą metalową wieżą-anteną na dodatek otoczone to toto zdewastowanym płociszczem ... Jak było można to piękne miejsce tak zeszpecić .... No nic ... Rozglądamy się nie wiadomo czemu komentując widoki szeptem. Idziemy w kierunku kapliczki. Chwilę się jej przyglądamy (czemu elewacja z przodu odpadła ?) cykamy kilka zdjęć, budujemy swoją piramidkę i niechętnie wracamy na parking.
Powietrze nie jest za bardzo przejrzyste więc zdjęcia nie uwieczniają tego co na długo pozostanie w naszych głowach ...
W dole widać samochody następnych chętnych ... Trzeba im zrobić miejsce na parkingu ...
Chętnie posiedzielibyśmy tam jeszcze parę godzinek
ale matczyne serce mówi, że maleństwa zapewne się już pobudziły i kwilą za mamą ....
Wracamy więc bez problemu (kilka samochodów osobowych i nieco ciekawsza mijanka z 3 jadącymi jeden za drugim busikami) po drodze zaliczając jeszcze bankomat w Makarskiej.
Ok. 10.00 jesteśmy na kwaterce gdzie witają nas stęsknione pociechy:
- Co tak wcześnie wróciliście ?
- Macie świeże pączki ?
- Ja takich nie lubię !
- No pewnie, że jedliśmy śniadanie ! Czemu dla Was nie zrobiliśmy .... Yyyyy.... Bo nie wiedzieliśmy kiedy wrócicie ....
- A myć się to właśnie zamierzaliśmy ....
Powoli zbliżają się ostatnie dni urlopu. U pana M. pojawia się tzw. tęsknota przedwyjazdowa. Objawia się to tym, że wstaje coraz wcześniej i wyciąga mnie (- Przecież lubisz !) na poranny spacer. Słońce jest jeszcze za górami, a ludzików prawie nie widać. Kilku dżogingowców i Ci, którzy koniecznie muszą leżeć w tym samym miejscu co wczoraj i rozkładają karimaty przyciskając je kamyczkami ...
Pierwotnie powrót planujemy na 13.08. Żal ... Przy proteście dzieci postanawiamy zostać jeden dzień dłużej. Wyjedziemy wtedy 14.08. 15.08 po południu będziemy w domku. Tylko czy kwaterka będzie wolna ? Od pani sprzątającej dowiadujemy się, że los nam wyjątkowo sprzyja. Nasza kwaterka zabukowana jest od 15.08
. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać ... Toż to znak ... Uzbrojeni w słówka typu "upust", "promocja", "będziemy polecać" itd. itp. udajemy się gospodarza. Wcześniej ustalamy, że będziemy starać się wynegocjować 50 euro (pan M. mówi, że nawet jak będzie chciał 75 - czyli tyle co dotychczas to też mu zapłaci
).
Dzień dobry, dzień dobry ... Co słychać ... Świetnie ... U nas też .... Bla, bla, bla. Przechodzimy do sedna, że chętnie byśmy zostali jeszcze jeden dzień, ale jesteśmy już tak długo, pieniędzy mało ... Jeśli pan coś opuści ... My mamy takie forum w Polsce ... będziemy zachwalać .....
Pan (skądinąd superprzystojny dwudziestoparolatek
) patrzy na nas ... uśmiecha się życzliwie i rzecze. Ok. you can stay this one day FOR FREE
. I jak tu go nie polecać ....
Ostatni dzień wykorzystujemy na maxa. Cały dzień plaża, knajpka, wieczorem kąpiel. Pakowanie odkładamy na dzień wyjazdu.
Wstajemy bez zadyszki ok. 8.00. śniadanko, spacer, pakowanie - 15 min. Czemu w domu zajmuje to 2 dni
?
Gorzej z upchnięciem wszystkiego do boxa. Pewnie skurczył się biedaczek na tym słońcu.
Żegnamy się, dziękujemy ...
Jeszcze tylko kilka ostatnich fotek tam gdzie wszyscy opuszczający riwierę ...
Jakiś blady pepiczek jadący z przeciwka z wyrzutem trajkocze coś do nas bo bezceremonialnie przekraczamy podwójną ciągłą i zajmujemy mu miejsce parkingowe ale dość szybko napotyka nasze spojrzenia mówiące: "Spadaj dziadu ... My już wracamy ... Ty dopiero jedziesz do raju ...
". Ze zrozumieniem wycofuje się do swojej skody fabii ...
Kurde ... to już naprawdę koniec ... Nie wiem czy ktoś to czytał, ale sama sobie sprawiłam dużo przyjemności wspominając ... Chyba jeszcze skuszę się na całkowicie przypadkowy i nieoczekiwany Paryż maj'12 ...
Ale to już historia na inny wątek ...
THE END