Odcinek jedenasty, część druga: 2017-09-11 – Skoro pogoda pod psem to... Gry.11 września trwał w najlepsze. Pogoda jednak nie wydobywała się z nostalgicznego, mocno deszczem zakropionego nastroju. Poranek jak zwykle wykorzystaliśmy na ćwiczenia, na dorobienie batonów o których wspomniałem w poprzednim odcinku. Pograliśmy trochę w tenisa stołowego na stole pokazanym w opisie apartamentu ale czuło się chłód w powietrzu. Dlatego rozłożyliśmy grę, którą kupiliśmy przed wyjazdem.
Abalone nie jest grą nową, ale przez lata raczej skupialiśmy się na grach odpowiednich do wieku dorastającego dziecka. A potem za bardzo skupiliśmy się na własnym rozwoju zawodowym i gry nie były w centrum naszego zainteresowania
Gra generalnie polega na tym, że od początkowego ułożenia
Doprowadzić do wypchnięcia 6 kul przeciwnika. Przesuwać można na raz w jednym, ale dowolnym kierunku 1,2 lub 3 kule. A gdy trafimy na podobną do tej sytuacji
wtedy 3 kule przepychają 2, 2 kule jedną też w dowolnym kierunku. Gra ta jednak daje inną ciekawą możliwość. Pamiętacie, jak wspomniałem o torze w Dračevicy – jak wymieniliśmy poglądy na temat balotu, czy petanki? Ha. Od czego złoża kreatywności. Wystarczy żeton do wózka z jakiejś sieci rzucony na dywan jako świnka i proszę, można wykorzystać 2 kolory kul do domowej, dywanowej wersji petanki…
Po rundzie wygląda to tak.
Jedna tylko zasada jest inna – za każdą kulę poza dywanem punkt ujemny… Wolę tego po całym salonie nie zbierać.
I tak sobie pomyślałem, że opisując to nowatorskie zastosowanie Abalonu poddam pod dyskusję gry z naszego dzieciństwa. Umiejętność ich wymyślania gdy nie było nie tylko komputera czy telewizji. Ale gdy nie było również na takie cele kasy w domowych planach wydatków. Myślę o grach dla kilku osób, a nie piłce nożnej etc.
Wszyscy pewnie zakrzykniemy: w chowanego, w klasy, w gumę, strzelanie z procy, karbid w kapslach, budowa szałasów, wytyczenie trasy i pstrykanie kapslami, czy wszelkie gry karciane. A co poza tym? Jakieś bardziej wyjątkowe pomysły? (Może ktoś z nich skorzysta – chociaż na niektóre wszak w dzisiejszej dobie innego wychowania dzieci miejsca już nie ma, ale cóż tam.) To tylko forum, tylko słowa – pozwólcie zatem, że zacznę…
Czasy podstawówki:
Klasa 1 -
Walki na barana. Większy i silniejszy brał mniejszego na barana i kilka takich par walczyło o panowanie nad trawnikiem. Walczyli tylko dosiadający i tylko rękoma robiąc wszystko starali się ściągnąć
jeźdźca na ziemię – Wygrywała ta para, której
baran do końca utrzymał
dosiadającego w siodle. A druga to, że tak żartobliwie powiem prototyp World of Tanks
Rodzice budowali dom. Długi to był wówczas proces. A my bawiliśmy się w
czołgi. Moczyło się trochę piasku, zwijało kilkanaście cegieł i teraz na cegle stawiało się kulę z piasku, tak trochę przypłaszczona od strony cegły, a w nią wbijało malutki patyczek (lufę). Taki czołg ustawiało się za jakąś naturalną przeszkodą typu górka ziemi, patyk udający drzewo, jakiś kamol, cokolwiek. A potem trzeba było kamieniami zbić wieżyczki z piasku z czołgu z cegły. Zabawa przednia. Manto za rozniesienie piasku i żwiru po podwórku wliczony w koszty rozpowszechniania gry
Klasa 2 -
Ścianka Rzadko na pieniądze (brak i za to nauczyciele potrafili wezwać rodzica, ale na guziki. Rzuty z 2 palców dwóch kciuków i dwóch wskazujących z pokręceniem tak, aby guzik zatrzymał się jak najbliżej ściany. Pulę zgarniał ten, czyj guzik był najbliżej. Oj były dni, że wracało się z woreczkiem guzików, ale były dni, gdy się odcinało matuli guziki z pościeli. Jak się je przegrało było lanie!
Klasa 3 –
Gra w nakrętkę od słoika. Na boisku rysowało się 2 linie gdzieś w odległości 30 metrów. Drużyny 3 osobowe stawały za liniami. Pierwsza osoba brała na dwa palce wskazujące nakrętkę od dużego słoika i puszczała ją z wysokości policzka tak, aby ta poleciała za linię drużyny przeciwnej, której zadaniem było złapanie nakrętki. Punktacja 1 pkt za złapanie oburącz, 3 za złapanie prawą ręką a 5 za złapanie lewą. Mańkuty nie były dopuszczane do gry – no dzieciaki bywają paskudne…
Klasa 4. Trafiliśmy do nowej szkoły. Był tam taki trzepak tylko z górną rurą i jakiś dziwny podest z metalu z 7 szczeblami i platformą. Bawiliśmy wtedy w
skok na trzepak. Niestety akurat w tej grze byłem totalnym abnegatem. Ale raz chciałem zaimponować panience i powiem Wam, że jak się trzepnie o glebę, gdy ręce nie złapią dobrze rury, to próba złapania powietrza w płuca przez dłuższy czas boli, oj boli.
No i teraz autorski pomysł ZdzichaWłaśnie w czasie trwania 4 klasy podstawówki w budowanym przez rodziców domu dostałem w końcu swój własny pokój. Był maj 1979 roku. Dostałem od matuli komplet zwierzaków (pracowała wtedy w DDR-ze… Ktoś kojarzy skrót?) Wyglądały one podobnie do:
Zaczął się wyścig pokoju, a relacje z niego słuchałem jak jakiś maniak. Jakże ja się cieszyłem ze zwycięstwa Jankiewicza w prologu i jak się strasznie wściekłem jak Suchoruczenkov potem zaczął wszystkich lać… O nie. Musiałem
walczyć Wymyśliłem zabawę
Zabawę w wyścig pokojuDookoła swojego pokoju na linoleum (no takie czasy) wymalowałem kredką drogę. Wybrałem 25 zwierzaków i każdemu przypisałem nazwisko (NRD, CSSR, ZSSR i Polska po 6 zawodników i oczywiście kochany Mircea Romascanu – pasjonaci WP będą wiedzieli dlaczego). I byłem cholernie tendencyjny. Polacy to były 2 duże dorosłe wielbłądy jednogarbne, 1 dromader, 2 konie i duży stojący źrebak. Czesi: sarna z jeleniem, 2 lwy, tygrys i pantera – wszystko średniej wielkości. Niemcy: rodzina dzików, dwa dorosłe i 4 malutkie warchlaczki, a Ruscy…
niedźwiedzia rodzina. Dwa dorosłe niedźwiedzie były może średnie, ale 4 małe niedźwiadki z racji tej, że zrobione jako leżące, były naprawdę małe.
Zwierzaki ustawiłem na linii startu. Dla każdego rzucałem kostką. I poruszałem wedle następującej zasady. 1 oczko na kostce to obrót całego zwierzaka w przód o 360 stopni. Jak się domyślacie Suchoruczenkov, najmniejszy z możliwych niedźwiadków mógł co rzut kostką mieć 6 oczek, a Jankiewicz, Mytnik, czy Lang (wielbłądy) co rzut 1, a i tak Polacy byli zawsze z przodu. Cały etap trwał codziennie około 2 godzin. Na koniec była lista wyników zaliczająca jako różnicę liczbę centymetrów od zwycięzcy… Etapów było zawsze tyle co w czasie wyścigu… A punktacja końcowa wynikała ze zsumowania wyników z poszczególnych dni.
Jeszcze chyba w do końca średniej szkole miałem zeszyty z moich prywatnych wyścigów pokoju z lat 1979-1983, a każdego roku całe podium zajmowały trójki Polaków… (Wiem, że zabawa nie wymagała towarzystwa, ale jedynacy tak czasem mają)
Jak widzicie jeszcze przed stanem wojennym walczyłem z sierpem i młotem
Nie wiem. Może powinienem wystąpić o jakiś medal i zasiłek dla kombatanta
Podzielcie się i Wy jakimiś pomysłami zabaw z przed lat…
No ale wróćmy do Chorwacji. Wypogodziło się tylko tyle, że przestało mocno padać. Pojechaliśmy na zakupy i wykorzystując paskudną pogodę zakupiliśmy trunki od win, przez likiery i przytargaliśmy te dobra, z których małą baterię pokażę na koniec relacji na zdjęciu z domu. Wieczorem pogoda znowu postanowiła sponiewierać Brač dlatego telefonicznie ze znajomymi podjęliśmy decyzję o niepojechaniu na ostatni dzień Summer Festiwalu do Supetaru. Trudno. Pozostało nam czekać następnego dnia z nadzieją, że uda się zrealizować plan, jaki na niego mieliśmy.. Już teraz powiem, że uda się…