Jak tu u licha opisywać coś, co ledwie opisali?
Jak tu pokazać coś, co dopiero widzieli?
I przede wszystkim... jak tu znaleźć na tej małej wyspie kawałek nietknięty nogą czy ręką innych wytrawnych łowców Cro-zakątków?
Trudne to było zaiste zadanie, ale.... od czego sprawny łeb i zdrowy wzrok oraz wrodzona chęć do myszkowania i poszukiwania.
Najgorsze było to, że kilka dni wcześniej, gdy ślęczałem nad mapą i nazwami -na moje nękające pytania o " your top 10 on Brać" Nerusia odpowiedziała "nie wiem, trudno tak wymienić"...
Noż kurde! Ona nie wie???!!!
Jak tu teraz poukładać priorytety?
Niby wyspa nieduża, niby nie naładowana zabytkami klasy wartej koniecznego obejrzenia.
Ale te zatoczki i ta linia brzegowa!
To mnie gnębiło najbardziej.
Im bardziej Mysza pokazywała te uliczki, kościółki i zaułki tym bardziej mnie wierciło, żeby to olać, bo i styl i kamień i wiek tych "zabytków" podobny jak w wielu miejscach w CRO.
Eeeee... przecie ja to już widziałem....
Jak by tu zobaczyć coś całkiem innego?
Czy aby na pewno innego?
Przecież te zatoczki...."eeeee.... przecie ja to już widziałem"... też jedne podobne do drugich!
Ale ta zieleń wody przybrzeżnej!!!
No i coś, co sprawiło, że w połączeniu ze zdjęciami Nero wydawało mi się, że Brać jest celem idealnym- masa drzew na brzegach- lasy! A więc upragniony cień (coraz gorzej znoszę upały w systemie wakacji stacjonarnych) i dla ludzi i dla auta.
Ale....co z tymi kwestiami wyjątkowości?
Poszedłem w kierunku następującym : co jest na Braciu takiego, czego nie ma na innych otokach i na lądzie?
I znalazło się!
Kamień!
Skoro sam cezar tu go dobywać kazał....
Ale dla samego kamienia bez sensu jest tłuc się 1100 km i niedosypiać- zwłaszcza, że nie chodzi o kamień szlachetny a ja nie jestem synem właściciela kopalni diamentów.
No więc postanowiłem, że ten kamień to będzie taki dodatek do typowej Cro wakacyjnej całości, czyli opalania się, kąpania, nicnierobienia i obżerania się oraz dojenia wody w ilościach ponadnormatywnych.
W skrócie- żeby was nie zanudzać.
Pogoda była fantastyczna- schrzaniła się dokładnie w dzień wyjazdu ale w tak spektakularny sposób, że zasługuje to na osobny rozdział. Dzięki tej spektakularności mieliśmy (ja i moja dwuosobowa załoga) okazję przeżyć coś naprawdę niezwykłego i rzadkiego.
Linia brzegowa faktycznie okazała się ciekawa i warta grzechu, ale przekonałem się też, że nie zawsze poszukiwanie dzikiego piękna kończy się pięknie....
Osobne słowo zostanie powiedziane na temat naszego "wigwamu" gdzie znaleźliśmy schronienie przed żarem tej krainy. A właściwie nie tyle wigwamu co jego właściciela(i).
Niejednego poznałem Chorwata w trakcie swoich 13 pobytów w tym zacnym kraju. Z niejednym gadałem.
Kilku mnie gościło. Ale nigdy dotąd nie trafiłem na tak sympatycznych i przyjaznych ludzi jak Roko i Branko.
To dwaj bracia (słowo to chyba stanie się synonimem tegorocznych wakacji- Brać, nasza brać, bracia, moi biali bracia itd.), starsi dziadkowie o niezwykle miłym usposobieniu i sympatycznej osobowości.
Nie było w tym nic sztucznego, udawanego ani wymuszonego interesem własnym.
Po prostu trafił się nam tani, fajny, świetnie położony apartman, gdzie siedzieliśmy niemal cały czas sami i w dodatku trafili się nam fantastyczni ludzie, z którymi częściowo dzieliliśmy tę krótką codzienność na tej wyspie!
Lokalizacja miała jeszcze jeden atut- dla nas ważny! Zacieniony parking! Podwórko na stoku górki było na zdjęciach całe ocienione dachem z winogron! WOW! Nie wszędzie tak jest. Wiele aut smaży się jak na patelni. Potem trzeba do tego pieca włazić i czekać aż się ochłodzi. A tu proszę: "klima non stop"!
Już z tego względu należy uznać ten pobyt za bardzo udany.
Jak na pobyt stacjonarny (brrr.... nie cierpię takich!) to miejsce okazało się znakomicie położone.
Splitska leży bowiem pomiędzy celem zaopatrzeniowo- transportowym (Supetarem) a pobliskimi atrakcjami na których nam zależało (czyli plażą Lovrećina i Postirą).
A zatem i tu i tam było blisko.
Dalej było do kolejnych wartych wizyty miejsc, ale jak wiadomo od siedzenia na d.... dostaje się wrzodów, więc trzeba ją ruszyć, żeby być zdrowym!
Lokalizację kwatery znalazłem oczywiście dzięki linkowi z naszego forum do zbioru apartmanów.
Potem oblukałem ich własną stronę i.... wysłałem jeden z 7 maili o dostępność terminów.
O mało co a wylądowalibyśmy w tym samym miejscu co Tony Montana, ale na szczęście (tak tak!) jego gospodyni za późno odpisuje....i dzięki temu pewnego wieczora odczytałem wiadomość od Roko Misetićia, że studio jest wolne od.... do.... i czeka na nas.
Jednak po analizie całości okazało się, że ten pierwszy strzał to była od razu DYCHA!
Bo: jest mała, chyba spokojna miejscowość (spokój to największy skarb dla niewyspanego i umęczonego cywilizacją i pośpiechem mieszczucha z pogranicza), jest widok na morze i góry, jest wszędzie blisko, nie jest to na szarym końcu jakiegoś zadupia gdzie sowy szczekają a psy pohukują...
Czyli idealnie!
No i tak było!
Szczęściarze nie?!
Dojazd- prawie jak rok temu i prawie jak 3 lata temu czyli: Cieszyn- Żilina- Bratysława- road 86- Dolga Vas czyli nadszarpięcie budżetu słoweńskiego o te 40 Juro za autobanę- a potem tam kaj wszyscy czyli Zagrzebiem i Karlova(ć)kiem jedziem ku Jadranowi przez modre Plitvic jezera ku siedzibie cezara Dioklecjana.
Zero problemów, wszędzie spokój, bez remontów, zatorów, bez wypadków po drodze (widać że jednak u nas jest za dużo kretynów na drogach- w kolejnych krajach jest ich zdecydowanie mniej!)- słowem łatwizna i bułka z masłem- nawet powiedziałbym orzechowym.
Jedyny zgrzyt po drodze to pożar nr. 1 przed Kninem w górach i.... konieczność objazdu szutrem po polnych zadupiach i gajach - podążając za miejscowymi. Jednak to była bardziej przygoda niż utrudnienie poza tym minusem, że oczywiście na końcu wyglądaliśmy jak po wyjeździe z młyna...
Ale to było nic w porównaniu z tym, co wyprawiał na tych polnych drogach kierowca wyładowanej kupą materiałów ciężarówki która jechała o 2 auta przed nami!!!
Na każdym z kilku podjazdów (bywało stromo!) wydawało się, że zaraz niczym z wywrotki cała ta kupa gratów i jakieś palety z budulcem zsuną się na drogę z tej budy!
Objazd trwał z 8km.
I kosztował nas niezdążenie na prom w Splicie o 21:00... zabrakło 3 minut!
Szlag by!
Pozostał ostatni- o 23:59.
Na szczęście nie zawiódł i przybył.
Mało tego- popłynęliśmy nim!
I w taki oto sposób z małymi przygodami dostaliśmy się na zieloną wyspę Brać.
CDN.
Jeszcze nie zgrałem zdjęć, także proszę o cierpliwość w oczekiwaniu na uzupełnienie do tego odcinka...
Pozdr.