Ufff ufff... wróciłem wczoraj z dalekiej wyprawy w późnych godzinach.
No więc jak to było z tą przeprawą przez Postirę?
Zaczęło się niewinnie- rysami na lakierze auta. A skończyło...?
Z Lovrećiny jechaliśmy na Postirę owym szutrem - wzdłuż wybrzeża. Gdzieniegdzie było sporo aut, ale im później tym ich mniej i całe szczęście bo tworzyły się zatory dzięki paru bezmózgim parkującym, którzy wystawili zadek auta na drogę.
Nie polecam jednak tej drogi- chyba że macie bardzo wąskie autko albo jesteście skuterem czy rowerem.
Jest ona zbyt wąska i krzaczory z ostrymi gałązkami porysują auto na bank.
Nasza fura jest i spora i wysoka więc nie udało się przejechać bez śladu- mamy pamiątkę po tej przeprawie. Chciałem się wrócić, ale nie było gdzie i jak zawrócić potem.
Po drodze 2,3 zatoczki z plażyczkami, ale albo niezbyt czyste, albo takie jakieś ....no nie wiem...
W końcu Postira! Koniec męczarni dla auta..
Ufff!
Nawet nie przypuszczaliśmy, że tamto to był dopiero początek...
Miało być zapoznawczo, miło i przyjemnie a tymczasem zafundowaliśmy sobie przypadkiem jedną z najciekawszych i najbardziej emocjonujących przepraw autem...
Wjeżdżamy od wschodu a wyjedziemy od zachodu- przynajmniej tak chcemy, żeby przeciąć miasto i je przy okazji zobaczyć a potem jeszcze wrócić na spacer. To będzie pierwsze nasze zwiedzanie.
W końcu dojeżdżamy do miejsca gdzie trzeba skręcić w lewo lub jechać prosto.
Idę na żywioł i pamiętając jak to jest w takich śródziemnomorskich mieścinach- decyduję "podziczyć" uliczkami.
W ten sposób można nieco zobaczyć jak żyją miejscowi w zaułkach i jak toczy się życie takiej mieściny.
Czyli zamiast jechać od razu do głównej drogi jedziemy w te małe i ciasne uliczki.
Dokąd? A przed siebie!
Każda przecież gdzieś prowadzi, nie?
Tak, powadzi, ale jak prowadzi!
Zaczyna sie robić pod górkę. W pewnym momencie na mini skrzyżowaniu nie wiemy w którą stronę się udać. Jest trochę ciasno i gęsto, ale im ciaśniej i gęściej na takich uliczkach tym większa frajda dla mnie. Pamiętam dobrze ciasnotę włoskich uliczek, pamiętam też pirenejskie i francuskie- z pogranicza Alp. Tam dopiero była jazda!
Przed nosem mignął nam skuterem jakiś miejscowy. O, ten pewnie jedzie tam, gdzie się da wyjechać- więc jedźmy za nim. I odruchowo pociągnęliśmy za nim....
Jedziemy ostro pod górkę facet zaiwania jak trzeba. Pomyka między autami i zaparkowanymi po boku motorkami.
Rozwidlenie przy dziwnie skrojonym domu. Facet prosto- my też prosto. Zresztą na boki jechać byłoby ryzykowne i komuś wylądować na posesji nie zamierzaliśmy... Nie mówiąc o luksusie cofania w takich warunkach!!!
U góry małe skrzyżowanko. Wtem facio wjeżdża na jakieś podwórze.... Koniec przewodnika!
Nosz kurde.....dalej już sami, za nosem i...ślepym losem.
Tymczasem do wyboru są 3 możliwości- w lewo- nie wiadomo gdzie i przy jakichś podwórzach, prosto- na posesję gdzie stoi Volvo na szwedzkich blachach i w prawo... między domy, mury i ku zachodowi a wiec zgodnie z kierunkiem przeznaczenia.
Dość ciasno wygląda na uliczka w prawo, trzeba mocno skręcić, by w nią w ogóle wjechać. No ale myślę sobie- skoro miejscowi ciągle tu jeżdżą i muszą czasami jakimś dostawczym coś przywieźć to i ja dam radę.
No i daję- w czasie wjazdu trzeba było dwa razy poprawiać, bo zadek chciał wjechać na kant chałupy, więc metodą "cofnij i skręć bardziej" w końcu wjeżdżamy w tę uliczkę. Uliczkę w której zaczęło się wszystko co złe tego wieczora....
Nasze poczynania obserwuje z okna jakaś babićka.
Pewnie się dziwi co tutaj robią ci turyści i po kiego grzyba się pchają w tę ciasnotę takim wielkim pudłem na 4 kołach. Ukradkiem spoglądam czy babinka da jakiś znak- "nie jedźcie tam" czy coś takiego. Ale nic, ze spokojem patrzy jak sobie poradzimy. No to skoro nikt nie woła "stop!" ani "no!" to jedziemy!
Jest cholernie wąsko! W dodatku zaraz na początku prawie wjeżdżamy komuś na schodki do domu. Kurde, musieli jeszcze te schodki wypuszczać na ulicę?! Jak o któryś zawadzimy to nam urwie koło albo i kawałek d....
Kątem oka zauważam, że wszystko jest jak najbardziej w normie i prawidłowo- losowo. Bo pierwsza mijana chałupa-ta od tych schodków- ma numer....13. A to przecież moja ulubiona i szczęśliwa liczba...
Jedziemy wzdłuż muru ponad którym wystaje po prawo kościół.
Skrzyżowanie nr.2
O kur...! Co to jest za skrzyżowanie???!!! DLA ROWERÓW CHYBA!!!
W lewo- 90 st., prosto- mur, w prawo- 90 st.
A promień skrętu aby przejechać w lewo w górę (jak chcieliśmy) jest za mały nawet dla malucha chyba!
I co teraz? Albo wycof (fajnie by było cofać w tej ciasnocie i walnąć w te schody...w numer 13
) albo... jedyna możliwość- w prawo, bo tu akurat mur skręca łukiem dając małą możliwość przejazdu.
I z tego korzystamy. Grunt to przed siebie a nie w tył!
Ale wzięcie tego łuku wymagało wręcz perfekcji w wyczuciu skrętów auta.
Na szczęście moja kochana "buda dla ludu" zrobiona przez szwargocących pracowników ma tak zajeb...y promień skrętu, że wprawia we wstyd nawet mniejsze auta osobowe. Dlatego też skręcam na maksa bez problemu i tylko patrzę, czy nie przybiorę gdzieś kamieni w murku, bo mam takie głupie wrażenie, że ściany się nam na złość schodzą, żeby nas złapać w swoje objęcia....
Nie ma to jak wprawa- po pierwszym skrzyżowaniu i poprawce teraz już "idzie jak po maśle"- bez poprawek.
Chciałbym jednak widzieć minę niejednego wczasowicza albo tych szpanerów w wypicowanych autkach, gdyby im przyszło tu jechać. Tu na nic gaz do dechy albo wyprzedzanie bom szybszy i ci pokażę...
Tu trzeba być cholernie dokładnym i mieć pewność ruchu kierownicą. I znać swoje auto na pamięć- jak skręca no i oczywiście mieć wyczucie odległości- czyli coś, czego się nie zmierzy ani nie wyćwiczy na typowych jazdach.
To się albo widzi i czuje albo nie. Jak ktoś jedzie dajmy na to paryskimi uliczkami wśród rzędów zaparkowanych aut i migają mu lusterka a boi się jechać śmiało prosto przed siebie z obawy że zahaczy to znaczy, że nie ma takiego zmysłu odległości. Ale takiego wyczucia nie wyrobi się w Polsce, bo nie ma takich ciasnot. Dlatego najlepszą metodą jest ćwiczenie albo w CRO (może niekoniecznie w Postirze...
) albo we Francji albo we Włoszech. Pojeździć, poczuć ten smak i wrócić cało i zdrowo. Każdy następny raz będzie łatwiej.
I sprawniej.
I właśnie dlatego, że mam sporo takich przygód uliczkowych już zaliczonych, więc cały czas jadę ze stoickim spokojem. Inaczej niż moja ekipa, która już zwątpiła, że się z tego zaułka wydostaniemy...
Bo wyglądało to niezbyt dobrze. Wjechaliśmy w jedyną możliwą drogę, nie wiedząc kompletnie co jest przed nami i ile tam jest miejsca. Jedyne czego się bałem, to to, że to ślepa uliczka. Kuźwa, wracać tyłem i pod górę w takiej ciasnocie...nieeee... aż takiego pecha chyba nie mam?
Buda ma wielkie lusterka- widać w nich prawie wszystko. Zaczyna to być bardzo przydatne za chwilę, gdyż murki jednak zwężają się i teraz to już jest naprawdę gra va banque. Albo się uda albo...się nie uda.
Wyobrażacie sobie akcję wyciągania takiego ponad 1,5 tonowego busa z uliczki w CRO? Zaklinowanego przez głupotę/fantazję/kaprys kierowcy...
Ale by był obciach dla mnie.... Jednak czego się nie robi na świecie. Wyciąga się traktorami auta z rowów, zimą z zasp itd. Taaa... tylko gdzie tu traktor albo jeep z wyciągarką? Prędzej skuter albo stara Zastawa....
Pozostaje mi tylko: wierzyć w siebie i swoje umiejętności, wierzyć w zdolności manewrowo-skrętne marki VW.
Acha... i wierzyć w to, że te cholerne ściany domów z kamienia i murki się nie zejdą tak, że d.... nam ściśnie i się naprawdę tu zaklinujemy!
Mijamy jakieś podwórze. Na nim stoi jakieś auto! A więc ktoś tu wjeżdża!
No to git. Jak on umi, to i ja umiem.
Tak, tylko jego autko jest małe i niskie...
Hmmm...
Najwyżej....
Nas wyciągną....
Powolutku zjeżdżamy niżej i tu niestety krajobraz zaczyna się wyraźnie zwężać!
To chyba nie jest już droga lecz chodnik spacerowy! Poznaję bruk na tej "uliczce". Prowadzi ona na sam dół do nabrzeża obok budki z lodami, wyłożona jest kamieniami w kwadraty z paskami. Widziałem ją na zdjęciach Myszy albo kogoś innego. Kurde, jazdy po chodnikach i ścieżkach spacerowych w centrum miasteczka to nie zakładałem...
Teraz to już będzie walka "o przeżycie". Stajemy bo trzeba się zastanowić co dalej i jak dalej.
Zjeżdżamy wzdłuż muru okalającego ten kościół- tak kojarzę z układu terenu i zabudowy.
Robi się teraz lekko nerwowo, bo jak wpakuję wóz w te murki, to będzie kicha a nie fajny powrót i wieczór w Postirze. To będzie raczej noc w Postirze, ale w aucie zaklinowanym na ulicy- tfu, chodniku!
Ani otworzyć drzwi, ani wyjść, ani nawet wziąć aparat i to uwieczniać czy filmować. Załadowaliśmy się tu tak nagle i niespodziewanie, że nawet nie mamy niczego pod ręką- bo graty foto zostały z tyłu. Trzeba by się wygramolić przez fotele i wyjść tylnymi drzwiami.
Jedyne co mogę to wyglądać przez okno i patrzeć, czy nie szoruję tylnym zderzakiem po murze, gdyż wcale nie jest prosty ten chodnik lecz nieco skręca.
Powoli się opuszczamy na dół- krok po kroku. Dojeżdżamy prawie do kościoła, ale zanim go miniemy czeka nas najgorsze... Oto "chodnik" robi skręt w lewo! Ale jak?! Nie w postaci łuku i łagodnie lecz kanciasto- jak kij hokejowy, jak Y bez prawej odnogi.
Osz, kurde!!! To jest Twoja chwila prawdy Fata. Albo to przejdziemy albo....
Jak zmieścić dużego busa w takim krótkim promieniu skrętu skoro droga robi w lewo a bus jest przecież prosty i go nie skrzywię w lewo, żeby się zmieścił?!!!
Jasny szlag! Gdy już się wydawało, że będzie z górki (w przenośni i dosłownie- bo było z górki) to właśnie teraz nadeszło najgorsze!
No nic- trzeba dawać naprzód!
Teraz się wszystko rozstrzygnie...
Wtem lewe lusterko dotyka ściany.
Złóż lusterko! Złóż lusterko - wołam do mojej kobitki.
Jak?... pyta. No tak- trzeba mocno do siebie ale lekko nie jest, bo to kawał lustra a nie wydmuszka z byle czego- kiedyś robili naprawdę solidne... Składam też moje bo i ono zaraz już dotyka ściany muru....
Inaczej nie przejedziemy!
[Zresztą, to lewe lusterko już jest "naznaczone" przygodami (w 2009 w górach k. Cetiny urwał je nam jakiś durny Czech waląc w nie w pełnym pędzie swoim Audi Q8, a rok później urwał je jakiś matoł jadący furgonem dostawczym pod blokiem i oczywiście uciekł- jak to w Polsce...) więc nie będzie dramatu i nerwów].
Lusterka złożone ale...wjeżdżamy w środek zagięcia tego kija hokejowego
Teraz jest już trochę nerwowo u mnie, bo zdaję sobie sprawę, że za chwilę albo będzie po wszystkim, albo wszystko dopiero się zacznie!
Zbieram wszystkie pomocne zmysły i wytężam uwagę na maksa. Obniżamy się jak na linie w dół- co centymetry i stop, patrzę na boki i w tył, bo grozi nam zakleszczenie tyłu nawet jak przód pojedzie dalej. Taki to cholerny zakręt.
Obok ten kościół. Modlić się czy iść na całość?
No oczywiście, że trzeba iść na całość, bo Pan Bóg ma ważniejsze sprawy niż pomaganie kierowcom z fantazją, którzy sami się pchają w takie zaułki.
Jesteśmy w środku zakrętu....
To nie jest jazda - to przypomina próbowanie centymetrów z hamowaniem co chwila- jakby testy hamulców z góry.
Takiej przygody jeszcze nie miałem jak żyję...
ŁAAAAAAAA!!!!!!!!!!
Moja już posikana ze strachu... mały nic nie mówi- czeka na to co będzie, ale tyż podniecony, bo jak tu się nie podrajcować w takiej sytuacji???
W końcu słyszę:
- Tata, damy radę? Przejedziemy?
- Tak... odpowiadam spokojnie.
- Ale jak?
- No po prostu- w dół...powoli i precyzyjnie.
NIE MA INNEGO SPOSOBU!
CDN...