PROLOG: Osioł, wieża, cień, market i pijacy.Dojechaliśmy bez kłopotu po wyjeździe z promu- prosto jak strzała, co ciekawe, od razu zjechaliśmy z drogi głównej przed Splitską w rejonie Uvali Zastup i od razu wjechaliśmy do centrum - tam gdzie te sławne ze zdjęć palmy... I jak się okazało, od razu we właściwą uliczkę, z tym że nie było nigdzie tabliczki z nazwą, wiec przejechaliśmy na samą górę do drogi głównej. Postanowiliśmy wrócić znowu w dół i poszukać pieszo. Z mapy koajrzyłem gdzie to jest mniej więcej, ale "mniej więcej" w nowym terenie to nie to samo co nr chałupy i nazwa ulicy- a mało kto wie, że w Splitskiej nie ma nazwanych ulic, są numery domów tylko- o ile ktoś je ma na zewnątrz w ogóle...i widoczne... Miejscowi i listonosze wiedzą co i jak i gdzie. My nie.
Ale.... Roko obiecał, ze czekać na ulicy na nas będzie Branko.
I czekał! 1:00 w nocy, ani żywego ducha wszędzie, tylko my, nasz klekoczący diesel i zmęczone oczy.
Ledwo zjeżdżamy na dół, a w połowie drogi ktoś stoi. No kto mógł w tej małej mieścinie tam stać o takiej godzinie? Oczywiście Branko...
Uściskał nas serdecznie, zwłaszcza, ze generalnie czekali na nas od ...3 dni, bo z takim opóźnieniem przybyliśmy...
A więc wszystko cacy i teraz tylko odespać. Ufff, ale tu upał!
Teraz nasze lokum.
Roko Misetić to starszy pan prowadzący z bratem wynajem apartmanów. Mają piękny, klasyczny śródziemnomorski dom, w którym są 3 poziomy. Skromnie urządzony dół zajmuje Roko, środek, gdzie jest w sumie 5 pomieszczeń (3 apartmany i 2 małe studia) oraz rozległy, zadaszony taras (jak tam było super w te upały...!!!) z telewizornią...
a górę objął w swoje posiadanie Branko, drugi starszy, przesympatyczny pan, który pomieszkuje w Niemczech, w mieście Mercedesów i jak zauważyłem, przyjeżdża okresowo i pomaga starszemu wiekiem bratu.
Ciekawostką jest to, że cały dom wraz z otoczeniem samodzielnie zaprojektował Branko, wszystkie detale też.
Nie chwalił się tym zanadto, ale widać było szybko, że jest z tego naprawdę dumny a gdy pochwaliłem go, że uważam całość za świetne dzieło i od pierwszego wejrzenia dobrze mi tu zarówno dla oka jak i dla duszy, rozpromienił się- jako współgospodarz i jako projektant...
Patronowała nam pewna sympatyczna dama na wodzie...
Wiele domów widywałem w CRO. Różne one były i różnie położone. Czasem zbyt betonowe, czasem zbyt "łyse", zwłaszcza nowe budownictwo poza terenami zadrzewionymi. Ten dom miał w sobie coś, co nazwałbym miejscem wytchnienia i spokoju. Stromy podjazd prowadzi uliczką. Jednak dla nas było to położenie z pewnych względów i ze względu na charakterystykę samej Splitskiej idealne. A to dlatego, że mieliśmy widok z górki, na góry, na Splitską i na pogodę od wschodu i północy i na ląd w okolicy Omiśa.
Wszędzie blisko, zero hałasu, zero tłumów i ten cień na podwórzu, gdzie auto nie musiało się smażyć.
Zachwalam bo jest co, reklamy specjalnej robić nie trzeba (teraz to zabronione), ale każdy bez problemu znajdzie lokalizację, gdyż... Roko zadbał nie tylko o prostotę nazwy apartmana
lecz i o miejsce na pewnej popularnej mapie internetowej...
Także jak ktoś ogląda mapę satelitarną Braćia i Splitską, to i tak to namierzy i tak.
Mam nadzieję, że nie złamałem nowych zasad...
Nie będzie tu jednak nadmiernego zachwalania co jakiś czas- co by wątek za 2-3 lata nie wyleciał w kosmos na przykład.
Jak jednak sami zrozumiecie na koniec- takich ludzi ze świecą szukać jak owe dwa dziadki.
Nazajutrz wyspani ale i zaspani (w drodze zarwałem część nocy bo organizm domagał się snu jak diabli) ruszamy obejrzeć najbliższą okolicę. Każdy ma inne priorytety. Synowi tylko plaża i kąpiel w głowie, mnie znalezienie najlepszego miejsca do plażowania i widoków, a żonie... słoneczko i cień.
Zanim ruszymy pierwszy widok z okna kuchni.
ŁADNY!!!
Jedną z rzeczy jakie chciałem mieć w kwaterze był właśnie widok na morze i okolicę. Co rano, o świcie lub zaraz po nim zajmowałem miejsce przy oknie i popijając coś tam, spoglądałem na pogodę i cichą okolicę.
Rzeczą najbardziej rzucającą się w oczy w Splitskiej jest jednak wieża kościoła.
Co rano jakoś tak za kwadrans 7:00 walił w niej dzwon. Trochę to było wqu...ce, bo jak ktoś chciał pospać, to z tym dzwonem musiał zmienić plany, albo ponownie zasnąć, bo przy otwartych oknach (klimy nie było, zresztą nie przepadamy za jej chłodem, ale Roko obiecał, że za rok już klimę założy) nie dało się nie słyszeć tego dzwonu, ale...był to w zasadzie jedyny hałas w tym miejscu. Jakiś kogucik tak coś piał niby tam w pobliżu gdzieś, ale cienko mu to szło...
Okazuje się, że miejscem najlepszym i najbliższym dla naszych "priorytetów" jest właśnie Uvala Zastup - druga zatoczka na lewo od centrum (w pierwszej jest przystań). Fenomenalny kolor płytkiej wody przy brzegu i jej zieloność (i tej wody i tej "laguny" i tych drzew) sprawia, że będzie to nasze ulubione miejsce leniuchowania i kąpielisko. Dalej na końcu jest ładna, niewielka plaża z darmowym prysznicem i Tojtojką, o czym wspominała Mysza. Prysznic to świetna sprawa- nie każdy lubi chodzić po kąpaniu jak słup soli...
Jest też regularnie opróżniany kosz na śmieci- a więc miejsce nie dość, ze sympatyczne to jeszcze i zadbane.
I o to chodzi!
Zanim jednak doszliśmy do Zastupu i tamże zastopowaliśmy (nazwa pasowała jak ulał!) minęliśmy kilka rzeczy o których w tytule i które stały się swego rodzaju synonimem naszego pobytu.
Po pierwsze: WINOGRONA!!!
Całe, wielkie kiście opadające z ..."dachu" naszego parkingu na podwórzu!
Czyli ów cień! Jak to fajnie się składa, ze taki rodzaj cienia mamy na dworze!
ŁAAAAAŁ! Te owoce to jest coś, co nigdy mi się mnie znudzi ani nie przeje.
A była ich tam naprawdę masa i jakoś nie ubywało...
Po wyjściu na uliczkę kolejną widoczną sprawą był...osioł stojący na sąsiedniej działce. Co rano ryczał- nie wiem czy z radości że nas widzi (dość dobrze go traktowaliśmy, zawsze był albo pogłaskany przez naszego malucha albo wołany z sympatii...) czy obwieszczał, że po prostu tam jest i mu dobrze pod drzewkiem.
Potem nasz market Studenac- gdzie dość ponura i niezbyt radosna obsługa (poza jednym wyjątkiem) była okraszona sporym wyborem towaru i... regularnie zasiadającą na parapeciku sklepowym co rano i wieczór miejscową "elytą" dyskutantów czyli najprościej mówiąc- pijokami, którzy swym wyglądem poniekąd sugerowali swoje przeznaczenie życiowe...
Mijaliśmy ich co dzień i niemal zawsze te same gęby nas witały...
W końcu zaczęliśmy się zakładać, który i kiedy tam z nich będzie w kolejnych dniach.
W taki oto sposób rozpoczęła się nasza codzienność i mijał dzień pierwszy...