To godej coś co bych wiedzioł że żyjesz chopie!
Droga wykręca ku północnemu wschodowi i wiedzie przez lasek. Dojeżdżamy do skrzyżowania gdzie dochodzi droga z... Milny- to z tamtego miejsca, gdzie nie byliśmy pewni jak pojechać (kierunek Maslinova w lewo). Jest tu nowiusieńki asfalt! A na skrzyżowaniu stoi ...straż pożarna. Dyżur mają. Dmuchają na zimne, widocznie po tamtych pożarach. Po jakimś czasie droga przechodzi znowu w szuter i wspina się na pierwsze nadmorskie wzgórza.
Docieramy do kolejnej- tym razem sporej- uvali Lućice. Ma ona aż 3 odnogi.
Niestety- znajdują się tu te tajemnicze kręgi służące hodowli morskiej co skutecznie psuje nam odbiór tego miejsca, bo zamiast plaż mamy kombinat rolniczo-morski.
Jest tego naprawdę sporo.
Co zbliżymy się ku brzegowi- kolejne kręgi.
Wrrrr...
Droga dochodzi do bazy owego kombinatu. I tu ze zdziwieniem odczytuję napis, który mówi, że to... filia przedsiębiorstwa dobrze znanego naszemu Tony'emu Montanie- ta od wózków widłowych w Postirze co zaiwaniały od 6:00 rano pod oknami jego apartmana.
Tutaj hodują i łowią a tam przeładowują i chyba pakują.
Nie wiem, ale tak mi się wydaje.
Szukamy dalej.
Śmierdzi tu trochę- tymi wszystkimi beczkami, resztkami, i całą resztą tego przemysłu rybnego.
Kolejna część uvali i..kolejne kręgi.
Błeeeee...
Jesteśmy nad samą wodą ale za chwilę znowu wzniesiemy się na tarasy wzgórz. Droga wije się niczym wąż.
Wtem za zakrętem jest małe pobocze na którym ze zdumieniem widzimy, że stoi tam nie kto inny jak...
MALUCH!
W takim miejscu!?!?
Ci Chorwaci to też tak byle gdzie porzucają te swoje stare graty!
Ale niespodzianka nawet miła- sentymentalna rzekłbym...
Wspinamy się teraz niezbyt dobrej jakości drogą - sporo kamoli i wertepów, kolein.
Ale nasza fura nie takie rzeczy przeszła.
Wjeżdżamy coraz wyżej i wyżej. Będzie widokowo.
Jest widokowo!
Cyple wrzynają się w morze jak na jakiejś paradzie- jeden za drugim rzędem.
Tyle że zamiast nad wodę wyjeżdżamy coraz wyżej! Kurde, następuje konflikt interesów.
Jedziemy podobno na plażę a tymczasem... plaże- o których nie mamy żadnego pojęcia ani gdzie są ani jakie są- coraz dalej w dole. Załoga się niecierpliwi coraz bardziej (gdzie ta obiecana plaża...? Łeeeee....)
Dziwna sprawa- niby jest fajnie, bo widoki extra. Ale perspektywa plażowania się oddala zamiast przybliżać...
Mijamy półwysep i zjeżdżamy do kolejnej uvali- malutkiej. Przy czym "zjeżdżamy" nie oznacza dojechania nad wodę niestety. Tylko się obniżamy.
Wreszcie Maslinova uvala!
Ale.... hmmm... czy ja wiem czy to jest to?
Na razie nie za bardzo. Dróżka jakaś prowadzi w dół, ale za stromo i tam się nie mam zamiaru pchać. Widać przebieg dalszej drogi. Niestety znowu prowadzi coraz wyżej. Kurde! Co jest?!
Na kolejnym cyplu widzimy ładny widok na kolejne cyple i na zmarszczone wody Jadrana a w tle góry Hvaru.
Widać też statki floty rybackiej.
Jest dość wysoko ale zamiast narzekać uważam, ze to atut, gdyż łatwiej ocenić z góry czy jest gdzieś dojazd na dół i przede wszystkim- czy jest jakaś plaża. Po drodze niezbyt dobrze to było widać z lasu. Teraz las rzednie, bo zeżarł go wcześniej pożar. I widać wszystko.
Za zakrętem widać niezbyt obiecujący widok- na przeciwległym cyplu droga wiedzie jeszcze wyżej (!) ale co najgorsze- widzę tam jakieś wywrotki i prace budowlane!
Kuźwa, gdzie myśmy przyjechali???! Zamiast plaży- plac budowy!
Ale...w dole coś mignęło zielonego. W samym dole pod nami. No i wygląda na to, że coś tam jest jednak.
Uvala ma dość głębokie wcięcie. To Grśka bodajże.
Na końcu tego wcięcia widać- a jakże- plażę! I to taką jaka mi się marzyła!
Ale teraz trzeba jeszcze do niej dotrzeć...
Jak?
Jadąc dalej- coś mi mignęło na poboczu. Jakby zejście ścieżką stromo w dół.
Ale trzeba się rozejrzeć czy nie ma czegoś lepszego. Dlatego jedziemy jeszcze w las (tym razem gęsty) aż do stoku na którym są owe prace ciężkim sprzętem. Słychać uderzenia kafara.
Jest niedziela a ci się tłuką...
Jak na południowców to dziwne....
Stok górki jest całkiem łysy a ingerencja człowieka w ten kawałek lądu wywołuje w nas mieszane uczucia.
Wracamy- nie ma sensu dalej ciągnąć dalej.
Dopiero tutaj można zawrócić bo jest gdzie. Z zatoczki widać naszą drogę dojazdową.
Wracamy do punktu gdzie byłą owa ścieżyna. No trudno- się mówi.
Skoro nie ma drogi niżej, to przedrzemy się w dół przez las i chaszczory a auto zostawimy gdzieś tu. Gdzieś?
Ale gdzie?
Znajduję mini rozszerzenie drogi leśnej wykorzystując układ rosnących tuż przy niej drzew. Ufff! Super miejsce bo ma cień! Dodatkowo zakrywam kocem szybę przednią i zbieramy manele aby dotrzeć na plażę. Ciekawym, czy nie wleziemy w jakie kolce czy inne nieprzyjemne krzaczyska. Dotąd tylko 2 razy przedzierałem się przez te chorwackie krzaczorzyska. Brrrr... wróciłem tak jak po bitwie z kotami.
Tera jednak taszczymy manele w tym materac no i trzeba uważać, żeby go gdzieś nie przekłuć.
Jest ścieżyna! Dobrze jednak zauważyłem wcześniej w drodze w górę.
Faktycznie, wygląda na wydeptany trakt, ale jest ostro w dół i trzeba schodzić powoli. Zieleń wody w dole już przebija, już kusi, już przyciąga wzrok. W końcu upragniony cel i....
ROZBIJAMY SIĘ (nie o kamienie ale na plaży!)! W miejscu IDEALNYM dla naszych potrzeb.
Ni żywego ducha wokół, cisza- tylko wiaterek wieje lekko. Jest świetne drzewo przy plaży z miejscem pod nim w sam raz na piknik czy wylegiwanie się.
Niestety, są i jakieś śmieci- kurde, czy zawsze jakieś łajzy muszą po sobie pozostawić taki syf???
Palono tu i ognisko.
No nic, na plażach też bywa niesterylnie...
Mamy cień, wodę, zieleń, słońce- choć to ostatnie jakoś za mgłą jakby teraz.
Na razie wszystko wygląda znakomicie i dochodzimy do wniosku, że pomimo wydłużającej się drogi i jazdy pod górę zamiast w dół oraz mało sprzyjającego dojazdu i dojścia na tę plażę TO JEST TO CZEGO SZUKALIŚMY!
Tak to wygląda z góry, z miejsca gdzie ścieżka się zaczyna.
A jednak mamy towarzystwo!
Chmary ptaków! Mewy... do licha... co tu robi taka masa mew?
Aaaaa...to zapewne przez te kręgi, bo one kręcą się wokół nich. Tam jest jakieś żarcie dla nich chyba.
Niedobrze. Skoro masa mew i żarcie to.... będą niestety i kupy.