Wyprawa na "dziki" południowy zachód". Po powrocie do bazy u Roko szybki przepak, pseudo śniadanie - reszta ekipy już pojedzona- czekała na mój powrót- i siadamy do wozu by ruszyć na podbój zachodu i południowego zachodu wyspy. Czekają tam nieznane uvale, cyple, przylądki i być może jakieś małe, schowane plaże....
I to jest celem.
Duszny jakiś ten dzień. Taki jakby ciężki. Z prognozy wynika, że ma się cuś dzisiaj pochrzanić z pogodą. Niby że po południu jakiś deszcz czy coś takiego (????).
Zaraz...Deszcz?
Eeeee... ktoś se jaja robi chyba.
Te 2 lub 3 delikatne pasemka na niebie?
Chyba nieeee...
A zatem po raz pierwszy pojedziemy gdzieś dalej - poza okoliczną cywilizację.
Na pierwszy ogień idzie Sutivan. Jeszcze pierwsze chałupy się nie ukazały a już wspominam forumową opowieść o jakże nietypowym jak na relację tytule "Bitwa o Sutivan na wyspie Brać".
Tymczasem nie bawimy tam długo, bo chodzi tylko o zapoznanie się z tą "wsią" i zobaczenie tego, co dziksze.
Sutivan jak Sutivan. Ja tu bitwy o niego toczył nie będę. Ale taka typowa dość przyjemna mieścina.
O wiele większy uśmiech na gębie wywołuje przecież jednak sama jazda po serpentynkach i dalekie widoki- to jest to, co Fata lubi najbardziej...
A żaglówki widać daleeeekoooo- aż po Split!
Dzisiaj chyba wiaterek na wodzie mają, bo sporo tych żagli widzimy. A i lekka bryza marszczy wodę.
Ale na Braćiu bryzy żadnej niet- tu dalej spokój.
Zaczyna się "spalona ziemia" czyli tereny popożarowe.
Kompletne zadu..ie wyspy, no więc nic dziwnego, że się tu paliło jak leci i co popadło.
Ponure ślady żywiołu.
Całe szczęście, że nie byliśmy tu wtedy...
Rozdroże - hmmm... i co teraz?
W oddali widać już Lożiśca- bardzo oryginalnie położoną miejscowość, która jako żywo przypomina mi francusko-włoskie pogranicze w Alpach Nadmorskich, gdzie są też takie kaskadowo położone "puebla".
Zgodnie z zasadą "zobacz i zdecyduj" - kierujemy się na Bobovisće (na Moru).
Przy drodze zaczynają się skałki- są tu gdzieniegdzie tereny skałkowe dla wspinaczy, ale nie będę tym razem zaliczał skałek- w końcu nie brak ich gdzie indziej. Te jednak dodają uroku tej okolicy, bo same łyse stoki górek z suchymi trawami byłyby zbyt monotonne.
Ciekaw byłem tego ichniego "fjordziku w Boboviśća" który wrzyna się w ląd.
I nawet sympatyczna ta zatoczka.
Jednak to co się od razu rzuca w oczy to niesamowity spokój i puste uliczki.
Ale odmiana dla Supetaru!
Dychnymy se tu troche.
Takiego spokoju to nie wszędzie ludzie zaznają na wakacjach.
Ale czy nie za nudno tu?
Musiałbym pomieszkać, aby to ocenić lepiej. Zależy jakie się ma priorytety.
Mała pipidówa więc na odpoczynek w sam raz a i porcik daje pewne możliwości. Nie chce mi się jednak poszukiwać mini plaży, bo nie tu chcemy leżakować dzisiaj.
W każdym razie trochę zakamarków tu w pobliżu jest ale sama zatoka wygląda jak odnoga jeziora- tylko słodkiej wody brak.
Wystarczy- czas na dalszą trasę.
Fajnie tu, ale to jeszcze nie to.
Gdybym miał jaką łajbę, to pewnie tu bym ją zakotwiczył.
Jedziemy dalej a właściwie wracamy do skrzyżowania i teraz w górę- do Lożiśca.
Przejazd tą ciasnotą zwaną drogą dostarcza przyjemnych wspomnień z francuskich i hiszpańskich uliczek w górach. Pojeździło by się tam jeszcze...
Na największym zwężeniu są światła regulujące ruch. A ruch tu marny, w ogóle miasteczko jakby wymarło.
Śpią, trzeźwieją czy wyjechali na "łikend"?
Mała serpentynka i oczom naszym z przeciwległego stoku ukazuje się "classic view to Lożiśca"
No ładnie ładnie...
Droga wije się przez górki i pagórki.
Z górek na które wjechaliśmy widać ładnie Boboviśća i kawał Jadrana w tle.
Wracamy na step.
W końcu trasa przewija się przez najwyższe wzniesienia i widzimy ów nieznany kawał pdn-wsch części wyspy oraz wyłaniającą się Milnę.
Zjeżdżamy do niej. Od razu widać, że spora wiocha bo marina jest solidna i rozbudowana.
Dość klimatycznie tu.
Podoba nam się.
Kapkę spacerujemy aby się rozejrzeć. Duuuży parking, bo i wodniaków tu sporo i swoje łajby też tu parkują.
Pora na dalsze zwiedzanie więc ruszamy na wzgórze serpentynką z widokiem na marinę dokąd kieruje nas ...mój nos i tabliczka o stacji benzynowej, bo nijak nie widać drogowskazu gdzie można i trzeba jechać we właściwym kierunku, aby wyjechać na owe półdzikie uvale. Drogowskaz znajduje się dopiero z drugiej strony pagórka porośniętego sporymi drzewami.
Za to tu widać wszystko jak na dłoni.
No! Teraz zacznie się ta właściwa część wycieczki!
W tym momencie wjeżdżamy w... Yorkshire Dales w Anglii (
) bo jest tu identycznie jak chodzi o te murki.
Sama droga też taka sama. Tyle że drzewka inne no i bardziej tu sucho...
CDN.